Kiedy najsłabiej punktująca na wiosnę drużyna jedzie na boisko lidera, zbyt wielu powodów do optymizmu być nie może. Tym bardziej, kiedy ta drużyna od początku roku nie była w stanie wygrać żadnego z sześciu meczów i strzeliła przy tym ledwie trzy bramki. Natomiast rywal na swoim stadionie masakruje – tylko w tym roku zaliczył takie oto rezultaty: 5:0, 4:1, 4:1. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że dzisiejsze popołudnie zwyczajnie nie może być dla niecieczan przyjemne.
Rzecz jasna nasze zdanie w kwestii wyników Bruk-Betu pozostaje niezmienne – mieli cholernie trudny terminarz (m.in. Lech, Lechia, Legia), byli potwornie nieskuteczni (Ruch, Wisła P.), a także bywali skręcani przez arbitrów (Wisła P.). Naprawdę słabo zagrali tylko ze Śląskiem, co władzom klubu wystarczyło, by pożegnać się z dotychczasowym trenerem. I, jakkolwiek spojrzeć, to może być jeden z czynników, który będzie miał kluczowe znaczenie w Białymstoku.
Z całą pewnością Czesław Michniewicz wykręcił w Niecieczy wynik ponad stan. Pozwolił tym wszystkim Babiarzom, Frycom i Kupczakom pomarzyć przez chwilę nawet o europejskich pucharach. Jego udział w kapitalnej rundzie jesiennej Bruk-Betu jest niepodważalny i bez niego z pewnością nie będzie łatwo nawiązać do zeszłorocznej formy. Inna sprawa, że przez lata śledząc ekstraklasę jesteśmy świadomi tzw. efektu nowej miotły, który czasami działa w sposób kompletne niezrozumiały. I nawet nieważne, że ta nowa miotła wcale nie jest taka nowa, bo wraz ze starą zamiatała w klubie od początku sezonu. Czasami sam fakt zmiany czy świadomości nowego rozdania wystarcza, by piłkarze otrzymali dodatkowy impuls.
Stery w Niecieczy objął Marcin Węglewski, wieloletni asystent Michniewicza, który pracował z nim w Podbeskidziu, Pogoni i od początku sezonu w Bruk-Becie. Po raz pierwszy jednak nie zdecydował się na odejście wraz z pierwszym trenerem, tylko rozpoczął pracę na własny rachunek. I to o tyle dziwne, że jest to człowiek, który współtworzył cały projekt w Niecieczy, więc ciężko spodziewać się po nim jakiejś rewolucji taktycznej czy personalnej. No chyba, że od dłuższego czasu głęboko w sobie tłumił zupełnie inny pomysł na grę. Fakt jest jednak faktem, że Bruk-Bet pozbył się dotychczasowego szkoleniowca, zstępując go człowiekiem, przy którym powiew świeżości wcale nie musi być taki świeży.
Jeżeli więc efekt nowej miotły jednak nie zadziała, ostatnią deską ratunku dla gości jest tzw. wirus FIFA u przeciwników. Co ciekawe, drużyną która zazwyczaj najmocniej cierpi na reprezentacyjnych przerwach jest właśnie Jagiellonia, która oddaje drużynom narodowym najwięcej graczy podstawowego składu. I tak się złożyło, że zazwyczaj są to piłkarze z drugiej linii, czyli szeroko pojętego serca zespołu oraz piłkarze dla Jagi absolutnie kluczowi. Na zgrupowania dorosłych reprezentacji wyjechali ostatnio Vassiljev, Cernych i Góralski, natomiast na młodzieżówkę zaproszenie dostał Frankowski. Przy łataniu dziur w pomocy podczas gierek treningowych nie pomagał też fakt, że wyjechał też dostający swoje minuty w lidze Novikovas. Innymi słowy, testowanie jakichkolwiek meczowych wariantów przez dłuższy czas było dla Michała Probierza praktycznie niemożliwe.
Pewną odpowiedzią, jak może zadziałać na Jagiellonię wirus FIFA, jest wynik po poprzedniej przerwie na kadrę. Wtedy do Białegostoku zawitała Legia i powiozła piłkarzy Probierza aż 4:1. Wiadomo, Bruk-Betowi daleko do listopadowej formy „Wojskowych”, ale jakieś wnioski mogą sobie stąd jednak wyciągnąć. Tak naprawdę mają dziś tak niewiele argumentów na papierze, że właściwie nie mają innego wyjścia.