W najbliższą niedzielę na żywo będzie ją podziwiać ponad pół miliona osób. Mało która ślicznotka cieszy się aż takim powodzeniem, prawda? „Flandryjska piękność” pracowała na nie latami. Trzyma się wspaniale, choć obchodzi właśnie… 104. urodziny.
Wyścig Dookoła Flandrii to absolutny top pośród jednodniowych klasyków. Pod względem prestiżu może równać się z tak wspaniałymi imprezami, jak Mediolan – San Remo i Liege – Bastogne – Liege, Paryż – Roubaix i Giro di Lombardia. Belgijski monument cieszy się w swoim kraju chyba nawet większym powodzeniem, niż Wyścig Pokoju w Polsce w czasach swojej świetności.
– Nie znam nacji, która kochałaby kolarstwo bardziej niż Belgowie. Podczas tego wyścigu przy trasie wystają dzikie tłumy. Kto żyw, wychodzi z domu i ogląda kolarzy – opowiada Arlena Sokalska, wiceredaktor naczelna „Polski The Times”.
Bruk. Polscy kibice sportu kojarzą to słowo głównie z piłkarskim klubem z Niecieczy, ewentualnie ze wspomnianym powyżej Paryż – Roubaix. Ów element nawierzchni jest też jednak integralną częścią Ronde van Vlaanderen.
– Francuski wyścig ma bardzo trudne do pokonania bruki, ale kolarze jadą po płaskim. W Belgii nie brakuje natomiast brukowanych, sztywnych podjazdów. Kiedy zaczyna padać i robi się błotniście, to na szosowym rowerze nie sposób podjechać w tych ekstremalnych warunkach. W zeszłym roku podczas rekonesansu zawodnicy musieli podprowadzać rowery. Robili z tego wydarzenia filmiki i wrzucali je do sieci – opowiada Sokalska.
Piotr Wadecki miał „przyjemność” uczestniczenia we „Flandryjskiej piękności” w 2001 roku. Kiedy pytamy go o pierwsze wrażenie z tego wyścigu, błyskawicznie odpowiada: – Jeszcze kilka dni po nim człowiek odczuwa ból całego ciała. I dodaje: W wyścigu Dookoła Flandrii specjalizują się Belgowie, bo od najmłodszych lat ścigają się w juniorach po tych trasach. Ich znajomość ma decydujące znaczenie. Mamy tam mnóstwo zakrętów i podjazdów, więc trzeba wiedzieć, jak ustawić się w peletonie, żeby nie zgubić koła. Do mety w pierwszej trójce tej imprezy dojeżdżają supermeni.
W 2016 najlepszym z najlepszych okazał się Peter Sagan. Dla długowłosego Słowaka był to pierwszy wygrany monument w karierze. Teraz też jest faworytem. Po pierwsze dlatego, że to po prostu wybitny kolarz, potrafiący odnaleźć się w niemal każdych warunkach. Po drugie – facet czuje niedosyt po minimalnej porażce z Michałem Kwiatkowskim w Mediolan – San Remo.
– Sagan nie jest w łatwej sytuacji. Wszyscy bacznie na niego patrzą i dużo oczekują, bo to przecież dwukrotny mistrz świata. W tym roku godnym rywalem będzie dla niego mistrz olimpijski Greg van Avermeat. Wyścig Dookoła Flandrii powinien być rozgrywką pomiędzy tymi dwoma kolarzami. Ale wiadomo jak to bywa w życiu, czasem w takiej sytuacji korzysta ktoś trzeci – tłumaczy Tomasz Jaroński, komentator Eurosportu.
Belgowie czekają na zwycięzce swojego ukochanego wyścigu od 2012 roku, kiedy to najlepszy okazał się Tom Boonen. Co ciekawe, od czasu pierwszej edycji w 1913 roku gospodarze imprezy nigdy nie mieli tak długiej przerwy pomiędzy dwoma kolejnymi triumfami! Zatem van Avermaet wystąpi w niedzielę pod olbrzymią presją, tym większą, że – o czym wspominała już Sokalska – jego rodacy naprawdę mają bzika na punkcie kolarstwa.
– Wielu z nich zna wyniki poszczególnego kolarza lepiej niż… on sam. Potrafią podejść do człowieka i zagadać: „Pamiętam jak piętnaście lat temu w tej i tej imprezie byłeś drugi”. Niesamowite! – nie może się nadziwić Wadecki.
Tłum fanów przy trasie „Flandryjskiej piękności” to dla Belgów z jednej strony wielki powód do dumy, z drugiej – do strachu. Władze boją się, żeby nie doszło do zamachów terrorystycznych, dlatego podczas monumentu zapowiadają zastosowanie wzmożonych środków ostrożności: wzdłuż najważniejszych części imprezy ustawione będą betonowe ściany. Ma to zapobiec ewentualnemu wjechaniu w skupiska ludzi rozpędzoną ciężarówką. Ponadto utworzonych zostanie 17. specjalnych stref, do których nie można będzie wnosić plecaków i dronów. Bezpieczeństwa ma strzec łącznie około 600 policjantów.
Ważna informacja dla polskich kibiców: w tym całym zamieszaniu zabraknie Michała Kwiatkowskiego. Polak nie złapał żadnej kontuzji, nie uznał też, że powinien odpocząć od ścigania. Nasz mistrz stwierdził po prostu, że odpuszcza Ronde van Vlaanderen, by lepiej przygotować się do kolejnych wiosennych startów. Eksperci jednogłośnie uważają, że to dobra decyzja.
Jaroński:
– Michał wybrał start w wyścigu Dookoła Kraju Basków i jest to słuszne posunięcie. Pozwoli mu odpowiednio przygotować się do Tryptyku Ardeńskiego, w którym może przysporzyć nam znowu wiele radości.
Sokalska:
– Na bruki potrzeba innego przygotowania niż na pozostałe klasyki. Tu liczy się bardziej siłowa jazda. Owszem, Michał ma w tym roku trochę większą masę mięśniową niż w ubiegłym, ale i tak daleko mu chociażby do takiego Sagana, który jest czołgiem. „Kwiato” nastawia się na inne ściganie, chce zabłysnąć w Ardenach, uwielbia te imprezy. W tym toku jest w takiej formie, że może poszaleć. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że wygra przynajmniej jeden z tych wyścigów, oby to było Liege – Bastogne – Liege.
Brak Kwiatkowskiego w belgijskim monumencie oznacza, że najlepszym wynikiem Polaka we „Flandryjskiej piękności” nadal będzie zapewne piąte miejsce Zbigniewa Sprucha z 1999 roku.
– To był prawdziwy „koń” na klasyki. Mam wrażenie, że jego wyniki były w tamtych czasach mocno niedoceniane. Zibi jeździł bowiem we włoskich grupach, a pamiętajmy, że wtedy panował w nich inny układ, czyli raczej nie wyobrażano sobie, żeby Polak był liderem. Mimo że inni na niego nie pracowali, to zajmował wysokie pozycje, co wynikało z jego ambicji, talentu i umiejętności. Za to należy się Spruchowi szacunek – tłumaczy Jaroński.
Skoro jesteśmy już przy latach 90., warto wspomnieć jedno nazwisko: Johan Museeuw. Belg rozkochał w sobie rodaków, bo wygrywał Ronde van Vlaanderen trzykrotnie, co do dziś jest najlepszym wynikiem w historii (dzieli go wespół z pięcioma innymi zawodnikami). Mimo tych sukcesów, fani najczęściej wspominają edycję z 1994 roku, kiedy to ulubieniec gospodarzy okazał się gorszy od Włocha Gianniego Bugno. Dlaczego ten wyścig był tak wyjątkowy? Ponieważ Museeuw dał się wyprzedzić rywalowi o… 7 milimetrów. Oczywiście jest to najmniejsza różnica pomiędzy pierwszym i drugim kolarzem w historii „Flandryjskiej piękności”. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, żeby w niedzielę Sagan i van Avermaet po pasjonującym pojedynku pobili ten rekord…
KAMIL GAPIŃSKI