Podczas gdy uwaga całego piłkarskiego świata skierowana była na mecze eliminacyjne, wszak walka o bilety do Rosji wkracza właśnie w decydującą fazę, u samego gospodarza MŚ w 2018 roku wydarzenia z boisk schodziły na drugi, albo i trzeci plan. 26 marca wieczorem, gdy Polacy ogrywali Czarnogórców a Anglicy pokonywali Litwinów, jeden z charyzmatycznych liderów opozycji w Rosji oglądał świat “w kratkę”, spędzając noc w areszcie pod zarzutem “naruszenia trybu organizacji zgromadzeń masowych”. Wraz z nim zatrzymano przeszło 500 osób uczestniczących w największych od pięciu lat manifestacjach antyrządowych.
Aleksiej Nawalny, 40-letni publicysta, polityk i bloger, wyprowadził na ulice Moskwy według różnych szacunków od 10 do 30 tysięcy ludzi rozczarowanych rzeczywistością. Poza stolicą protestować miało niemal 100 innych miejscowości, w których Nawalny zgłaszał plany demonstracji. Nie wszędzie udało się uzyskać pozwolenia, a czasem i tam, gdzie władze łaskawie wyraziły zgodę na stworzenie “zgromadzeń masowych” przebiegały one w niespecjalnie spokojnej atmosferze. Obrazki dnia to na pewno fotografie dokumentujące zatrzymania. Z samym Nawalnym można by zresztą stworzyć obszerną galerię – areszt w niedzielę nie był jego pierwszą przygodą z rosyjskimi organami ścigania, już w 2011 roku spędził 15 dni w areszcie po protestach rozkręconych tuż po wyborach parlamentarnych.
Przypomnijmy: piszemy o państwie, do którego w przyszłym roku zjedzie się pół świata, w tym tradycyjnie rozpolitykowani kibice, możliwe, że również z Polski czy Ukrainy, pozostający w kulcie swoich antykomunistycznych bohaterów. Z transparentami, oprawami, okrzykami i całą tą okołopiłkarską przybudówką, szczególnie okazałą w przypadku rozbudzającego narodowe nastroje futbolu reprezentacyjnego.
Skąd protesty?
Cóż, jak zwykle bezpośredni impuls do pełnego rozgoryczenia manifestowania swoich poglądów na ulicach miast dały… pieniądze. Rosjanie są mniej lub bardziej świadomi ograniczeń ich świata medialnego, są mniej lub bardziej świadomi ułomności ich demokracji, są mniej lub bardziej świadomi nieudolności tamtejszej klasy politycznej, szczególnie w kwestii przełożenia potęgi państwa na jakość życia jego mieszkańców. Do wszystkiego jednak idzie się przyzwyczaić. Idzie się przyzwyczaić do wieści o milionach wydawanych przez Romana Abramowicza czy Dmitriego Rybołowlewa na piłkarzy z całego świata, choć w samym kraju 15% obywateli musi żyć za mniej niż 147 dolarów miesięcznie (dane Rosstat z 2015 roku). Idzie się przyzwyczaić do pełnych buty wypowiedzi polityków, idzie się przyzwyczaić do dziur w drogach i fatalnej jakości produktów w marketach. By wstrząsnąć takim społeczeństwem potrzeba jasnego dowodu na nieuczciwość władzy. Dowodu, który miał przedstawić właśnie Aleksiej Nawalny.
Jego “Fundacja do walki z korupcją” zaprezentowała na swoich stronach internetowych obszerny raport dotyczący posiadłości premiera Federacji Rosyjskiej, Dmitrija Miedwiediewa. Bliski współpracownik Władimira Putina, były prezydent, obecnie premier od lat jest “prostym urzędnikiem”, “sługą narodu”, który zamiast gromadzić dobra doczesne od świtu do zmierzchu myśli jak poprawić życie swoich rodaków. I jak to zazwyczaj ze sługami narodu w krajach byłego bloku sowieckiego bywa – z państwowej pensji był w stanie dorobić się m.in. wartej 333 miliony złotych posiadłości na Rublowce. Według Nawalnego to jednak jedynie wierzchołek jego majątku. W raporcie ujawnia wszystko – od wydatków na najdroższe garnitury, co wydaje się jeszcze w miarę zrozumiałe, aż po daczę z dwoma lądowiskami dla helikopterów, oficjalnie należącą do kuzyna Miedwiediewa – co już zrozumiałe nie jest. Winnice w Toskanii, kamienice, jachty, mniejsze budynki – Miedwiediew z polityki wyniósł więcej, niż niejeden oligarcha z najbardziej intratnych interesów.
– Niezadowoleni demonstranci wieszali sobie nawet na szyi adidasy jako symbol trwonienia pieniędzy przez Miedwiediewa – premier w ciągu 20 dni potrafił kupić sobie 10 par najdroższych modeli – relacjonuje Newsweek. To właśnie rozrzutność premiera stanowiła bowiem ten bezpośredni bodziec, dzięki któremu Nawalnemu zaufało kilkadziesiąt tysięcy Rosjan. Zresztą, ujawnionych afer było więcej – Nawalny i jego otoczenie wytrwale śledzi najmniejsze dowody korupcji w najmocniej zabitych deskami dziurach w Rosji. Dokumentuje je, opisuje, przekonuje, że władza – ta makro i ta mikro, na prowincji – nie może być bezkarna.
W świetle przekonania całej Europy o Rosji – nie robi nic wielkiego, wszak dla wszystkich jasne jest, że fortuny oligarchów nie wyrosły przy biedujących politykach, ale wraz z tymi politykami. Dla Rosjan jest to jednak przełom. Krytykę, otwartą, opartą na przykładach, zdjęciach, fakturach i dokumentach, uprawia nie “agent USA”, ale gość dla wielu swoich rodaków bardzo wiarygodny i zasługujący na zaufanie. Stąd też tak liczny udział Rosjan w protestach – liczby nie zrobią pewnie wrażenia w Polsce, gdzie od lat co kilka tygodni odbywają się wielotysięczne marsze za i przeciw różnym zjawiskom. Ale biorąc pod uwagę specyfikę Rosji, zniechęcenie ludzi polityką, systematyczne, wieloletnie zabijanie ducha społeczeństwa obywatelskiego – to i tak sporo.
Ale efekty tego otwartego sprzeciwu wobec władzy nie są optymistyczne dla zwolenników Nawalnego i rosyjskiej opozycji. Poza setkami zatrzymanych, Nawalnemu wymierzono karę 15 dni aresztu. Biorąc pod uwagę, że ma wyrok w zawieszeniu (co zresztą dość dobrze ukazuje, że w Rosji ciężko szukać czysto kryształowych postaci) – kolejne kłopoty z prawem mogą poważnie skomplikować, jeśli nie uniemożliwić jego plan startu w wyborach prezydenckich. Nie ma bowiem złudzeń – Nawalnemu, poza rosyjskim patriotyzmem wymagającym ujawniania przekrętów polityków na niekorzyść państwa, przyświeca też długofalowy cel. Cel, którym jest przejęcie władzy na Kremlu. Przyszłoroczne wybory, zbiegające się zresztą z mistrzostwami świata, tradycyjnie wygra Putin, ale jeśli Nawalny wypadłby dobrze w elekcji, mógłby kontynuować budowę niezależnej i ostro krytykującej władzę opozycji.
Na razie jednak – jak wielu polityków przed nim – siedzi na dołku.
***
Co tam jeszcze słychać na styku polityki i sportu u gospodarza Mistrzostw Świata? Nie wypada nie wspomnieć o historii Denisa Woronienkowa. Były rosyjski deputowany w ubiegłym roku zrzekł się obywatelstwa i wyjechał na Ukrainę, by tam zeznawać w procesie przeciw Wiktorowi Janukowyczowi, byłemu “namiestnikowi” Ukrainy, który nie utrzymał władzy, zepchnięty ze stanowiska przez gniew “euromajdanu”. Woronienkow, jako rosyjski polityk z dostępem do akt dotyczących różnorakich interesów na linii Ukraina – Rosja miał pogrążyć Janukowycza oskarżanego o zdradę państwa. Cytowany przez RMF Jurij Łucenko, ukraińskich prokurator generalny, opisywał go jako tego, który “przekazał śledczym prokuratury wojskowej niezwykle ważne zeznania w tej sprawie”.
W październiku Wornienkow zeznawał, w marcu został zastrzelony. W biały dzień, na ulicach Kijowa.
Ukraińskie władze nie mają wątpliwości:
– Petro Poroszenko nazwał zabójstwo aktem terroryzmu państwowego ze strony Rosji
– wspomniany Łucenko ocenił, że to typowa dla Kremla egzekucja świadka
– Anton Heraszczenko, deputowany parlamentu, dodał, że całość ma na celu zastraszenie polityków, którzy chcieliby uciec z Rosji i zeznawać w innych państwach przeciw tamtejszemu aparatowi władzy
Kreml ustami swojego rzecznika, Dmitrija Pieskowa, stwierdził, że takie zarzuty wobec Rosji są absurdalne, wytknął jednocześnie, że Ukraina nie potrafiła zapewnić bezpieczeństwa byłemu już rosyjskiemu politykowi oraz zapowiedział, że Federacja zażąda wyjaśnień oraz znalezienia zleceniodawców.
Gdzie tu styk piłki nożnej? Cóż, jeśli wierzyć informacjom Faktów ICTV – zabójca Woronienki, który zmarł w szpitalu okazał się… zagorzałym kibicem Dnipra Dniepropietrowsk, byłym żołnierzem z Donbasu oraz “radykalnym prawicowcem”. To o tyle istotne, że na Ukrainie od miesięcy trwa walka podjazdowa, w której prowokacje mieszają się z faktyczną nienawiścią do obcych. Najświeższy przykład – ostrzelanie z granatnika siedziby polskiego konsulatu w Łucku. Ukraińcy od razu orzekli – to rosyjska prowokacja. Sceptycy jednak dopytują, czy nie za dużo tych “rosyjskich prowokacji” – bezczeszczeń polskich pomników czy cmentarzy. Motyw – skłócenie Polski i Ukrainy według zasady divide et impera, dziel i rządź, faktycznie mógłby wskazywać na Rosję. Ale skoro Woronienkę zamordował były bojownik ukraiński z Donbasu?
***
W tym samym czasie ONZ wydał alarmujący raport, że tylko w styczniu i lutym w Donbasie w wyniku działań militarnych zginęło 20 cywilów, kolejnych 91 zostało rannych. Szczególnie w lutym nasiliły się działania z obu stron, prowadzone są m.in. ostrzały artyleryjskie.
17 czerwca 2018, za 15 miesięcy, w oddalonym od linii frontu o niespełna 200 kilometrów Rostowie rozpocznie się mecz pierwszej kolejki mundialowej grupy E.
Nadal nie potrafimy sobie tego wszystkiego wyobrazić.