Wiemy, jak brutalna jest niekiedy rzeczywistość w afrykańskim futbolu, zwłaszcza w połączeniu z podejściem do życia tamtejszej ludności. Słynny przelew z Sengalu do Kielc za Koronę szedł i szedł, aż nie doszedł. Niewykluczone, że teraz z kolei środki zatrzymały się w Świętokrzyskim, bo federacja senegalska nie miała z czego zapłacić za pobyt reprezentacji w hotelu.
Barnet, klub z czwartego poziomu angielskich rozgrywek (League Two). Stadion, mówiąc wprost, dupy nie urywa i jest w stanie pomieścić nieco ponad sześć tysięcy widzów. Ktoś jednak uznał, że to właściwe miejsce, by zorganizować mecz towarzyski… Senegalu z Nigerią. Kiedy jednak spojrzymy na kluby, w których na co dzień grają ich reprezentanci, może mieć to jakiś sens. Iwobi z Arsenalu, Iheanacho z Manchesteru City, Musa i Ndidi z Leicester, Diouf ze Stoke, Gueye z Evertonu, Kouyate z West Hamu – to tylko zawodnicy pierwszego składu, występujący w Premier League (a z ławki wszedł jeszcze choćby Sadio Mane z Liverpoolu). Można więc było uznać to spotkanie za atrakcyjne dla angielskich kibiców. Poza tym, większość zawodników miała bliżej i docierała z zespołów europejskich.
Wielkiego sukcesu organizacyjnego nie było – dwa tysiące widzów, bilety po 5 albo 10 funtów, większość i tak niesprzedanych.
Ale przyjazd piłkarzy, którzy grają w czołowych w Europie klubach, okazała się strzałem w dziesiątkę. Oto Kalidou Koulibaly, gracz Napoli, zorientował się, że piłkarska federacja Senegalu nie ma z czego opłacić pobytu piłkarzy w hotelu w Londynie, więc sięgnął po portfel, wyciągnął kartę i wpisał PIN. Wydatek? 24 tysiące euro. Być może po chwili otrzymał przelewy od najlepszych kumpli, żeby wyrównać rachunki, ale co błysnął – to jego.
Bo rzeczywiście, gest godny pochwały. I trudno wyobrazić sobie skalę wstydu Senegalczyków, gdyby jednak nie znalazł się śmiałek, który pokryje koszty reprezentancji.