Reklama

Pupil Berlusconiego i wyzwanie Capello. Dejan Savicević – geniusz z gorącą głową

redakcja

Autor:redakcja

24 marca 2017, 16:07 • 18 min czytania 8 komentarzy

Zawodnicy Milanu i Barcelony od dwóch minut grają drugą połowę finału Ligi Mistrzów – ci pierwsi są już z przodu, prowadzą 2:0, ale potrzebują następnej bramki, by mecz ostatecznie zabić. Początek kolejnej akcji Rossonerich nie wygląda za specjalnie, podanie skierowano na bok boiska, blisko pola karnego, ale zupełnie do nikogo i nie dość, że Dejan Savicević musi o piłkę mocno powalczyć, to jeszcze liczyć na błąd Miguela Angela Nadala. Dzieje się jedno i drugie, atakujący jest uparty, obrońca się gubi, liczy jeszcze na interwencję sędziego, ale gwizdka nie ma. Savicević przejmuje futbolówkę, strzela z linii bocznej szesnastki i znów przechodzi do historii.

Pupil Berlusconiego i wyzwanie Capello. Dejan Savicević – geniusz z gorącą głową

W tej akcji wszystko było piekielnie trudne, bo nawet po odebraniu futbolówki Savicević nie miał drogi do gola usłanej różami. Po pierwsze, piłka kozłowała, a w takim momencie zawsze łatwiej o błąd techniczny i posłanie jej w maliny. Po drugie, Zubizarreta stał w bramce poprawnie, nie szukał drobniaków na siódmym metrze, więc by go pokonać trzeba było ogromnej precyzji, ten strzał mógł wpaść właściwie w jednym, jedynym miejscu do siatki. Lecz Savicević zadbał o wszystko, każdy szczegół mu zagrał, a gdy tak się dzieje, oglądamy podobne cuda:

– Kiedy trzecia bramka wpadła, wszyscy wiedzieliśmy, że to koniec. To był najgorszy wieczór w mojej karierze – mówił efektownie pokonany Zubizarreta. Ostatecznie Milan wygrał 4:0, a do cudownej bramki Savicević dołożył też asystę, kiedy podawał przy pierwszym golu Massaro.

Dla Barcelony tamten wynik był szokiem – podchodzili do meczu, jakby ten był już wygrany. Cruyff mówił: – Jesteśmy faworytem, jesteśmy bardziej kompletni, konkurencyjni i doświadczeni niż dwa lata temu, w finale na Wembley. Milan nie gra odkrywczej piłki, oparli się na obronie, my na ataku. El Mundo Deportivo pisało z kolei, że Barcelona jest w swoim najsłodszym momencie. Według dziennikarzy, Blaugrana miała również przewagę w szatni, bo Cruyff był zwycięzcą a Capello podobnego sukcesu co Holender na arenie międzynarodowej nie doświadczył.

Reklama

Na tablicy, gdzie normalnie była rozpisana taktyka, piłkarze Dumy Katalonii przed finałem żadnych wskazówek nie znaleźli, Cruyff zamieścił tylko słowa: Barcelona, mistrzowie, a przed samym wyjściem zawodników na mecz przekazał im, że są lepsi od Milanu i wygrają. Asystent Holendra, Carles Rexach, wspomina: – Nie przyjechaliśmy tam rywalizować o trofeum, tylko je wziąć. Nie byliśmy przygotowani, zabrakło koncentracji, Ateny były początkiem końca.

Capello wygrywając tak wysoko triumfował i miał pełne prawo nazwać tamten Milan czystą perfekcją, co zresztą uczynił. A częścią tej perfekcji był właśnie Dejan Savicević.

savic12

Choć trzeba przyznać, że relacje Capello z Saviceviciem to nie była historia z cyklu miłość od pierwszego wejrzenia i wiele nie brakowało, by Dejan w tę machinę w ogóle się nie wpasował. Owszem, Milan zapłacił za niego pokaźne pieniądze – 30 milionów marek – ale w tym samym okienku do Mediolanu trafił Jean-Pierre Papin czy Gianluigi Lentini, kosztujący jeszcze więcej, toteż kasa wtedy nie grała aż takiej roli. Poza tym, wówczas obowiązywał limit trzech obcokrajowców i Capello częściej wolał mieć ze sobą 30-letniego Gullita niż wschodzącą gwiazdę z Titogradu.

Savicević nie przekonywał Capello, bo nie potrafił zaangażować się w grę defensywną zespołu. Gdziekolwiek go nie ustawić w ataku – na dziesiątce, na skrzydle czy w pierwszej linii – jeśli idzie o ofensywę był fantastyczny, szybki, imponował dryblingiem, lecz nie pomagał w tyłach, czego Capello i rozwijający się futbol wymagali bez wymówek. – Z pewnością Savicević był piłkarzem, z którym miałem najwięcej problemów. Mało trenował i mało pracował, a gdy był na boisku, wszyscy musieli starać się podwójnie, by nadrabiać jego zaległości. Ta drużyna była tak silna, bo mieliśmy gwiazdy, ale i mentalność zwycięzców. Rozmawiałem o nim z prezydentem Berlusconim, który uważał go za niezwykłego piłkarza. Powiedziałem mu, że kiedy widzę Dejana niebiegającego, będę go ściągał z boiska – mówił potem Capello.

I tak się w pierwszym sezonie działo, Savicević grał rzadko, zaliczył 10 występów i strzelił cztery bramki, czyli był bardzo daleki od tego, czego spodziewali się kibice i on sam, kiedy po raz pierwszy Mediolan mógł oglądać piłkarza w charakterystycznych czerwono-czarnych barwach. Pytany przez dziennikarzy Capello, z jakich powodów ciągle dobrowolnie rezygnuje z Savicevicia i Papina (z pierwszego częściej, z drugiego rzadziej), powtarzał tylko jak mantrę: – Muszą być przygotowaniu do ciężkiej pracy nawet gdy nie są w zespole. Praca, praca, praca. To jedyna droga.

Reklama

Impas trwał, zimą Savicević myślał nawet o odejściu do Olymique Marsylia i Atletico Madryt, skąd miał oferty, ale zdecydował się zostać i wydawało się, że jest przełom: od końca stycznia do początku marca Savicević strzelił cztery bramki, w tym dwie w wygranym 2:0 spotkaniu z Fiorentiną i wszyscy myśleli, że to idzie jego moment, ale nie, nic z tych rzeczy. Mimo że Milan się zaciął i przestał seryjnie wygrywać, to Savicević do końca sezonu zagrał jeszcze tylko trzykrotnie w dwunastu ligowych spotkaniach. Co więcej, Capello zrezygnował z jego usług w finale Ligi Mistrzów, kiedy to Rossoneri mierzyli się z OM.

Jak więc facet, będący na tak wyboistej drodze, przejechał nią bez efektownej kraksy i trafił do ateńskiego finału, gdzie fenomenalnie przelobował Zubizarretę? Cóż, miał odpowiednie i mocne plecy w postaci Silvio Berlusconiego. Trzy akapity wcześniej sam Capello stwierdza, że prezydent Milanu ma Dejana za piłkarza niezwykłego i to się w przyszłości potwierdzało. Po słabym sezonie włoski trener domagał się, by Savicević opuścił Mediolan, ale Berlusconi odmówił. – Kiedyś Berlusconi powiedział trenerom, w tym Capello, że skoro piłkarz, który wcześniej grał świetnie, teraz nie może tego powtórzyć, to problem jest w szkoleniowcach, a nie we mnie – mówił Savicević.

Piłkarz był oczkiem w głowie Berlusconiego. Inna anegdota: – To był ostatni rok Capello w Milanie, graliśmy w Sardynii przeciwko Cagliari – sześć czy siedem kolejek do końca sezonu. To było wieczorne spotkanie, rano mieliśmy trening i wtedy przyszedł Berlusconi. Wygłasza nam przemowę, przytula mnie i zaczynamy spacerować wokół murawy. Pyta mnie jak będziemy grać, odpowiadam, że pewnie defensywnie i dodaję, że Capello to trudny człowiek. Odpowiedział: „Dejo, w szkole, kiedy jest 10 ostatnich dni i nauczyciel wystawił już oceny, kto go słucha? Nikt. On pozwoli ci grać twoją grę.” Rozumiecie to? Właśnie wtedy stało się dla mnie jasne, że Capello odejdzie – opowiadał Savicević.

Oj, tak – Dejan zawdzięczał Włochowi wiele, choć – wbrew obiegowej opinii – pseudonim Il Genio wcale nie jest autorstwem Berlusconiego. – Tę ksywkę dostałem w Milanie, nazwał mnie tak dziennikarz La Gazzetta dello Sport, Germano Bovolenta, który lubił mnie jako piłkarza. Dla niektórych ludzi, ten pseudonim nie był do zaakceptowania, ale po wygraniu Ligi Mistrzów, wszyscy go przyjęli – tłumaczy Savicević.

Wracając do sytuacji Dejana z początków jego drugiego sezonu w Milanie: trwało przeciąganie liny – Capello nie chciał odpuścić. W sześciu pierwszych ligowych spotkaniach dał Dejanowi pograć tylko 60 minut, a piłkarz odpłacił mu się rozmową w prasie, w której jawnie go skrytykował. – Niedługo po tym wywiadzie [Zvonimir] Boban powiedział mi, że Capello chce rozmawiać. Poszedłem i wziąłem Bobana jako tłumacza, bo nie mówiłem jeszcze po włosku. Capello najpierw chciał wiedzieć czy wszystko co pojawiło się w prasie jest prawdą i kiedy dowiedział się, że tak, zapytał: „jak mogłeś mówić takie rzeczy?”. „Cóż, mogłem” – odpowiedziałem. Zaczął mnie pouczać, że nie mogę tak postępować, więc powiedziałem Bobanowi, żeby mu powiedział ode mnie – „spierdalaj”. Boban stwierdził, że tego nie przetłumaczy. Miałem tego dość, powiedziałem na głos, mając na myśli Capello: „jebać go” i wyszedłem w środku tego małego wykładu trenera – opowiadał Savicević.

ucl

Miłości między panami w środku nie było, trofea za to już tak. Od lewej: Paolo Maldini, Dejan Savićević, Fabio Capello i Daniele Massaro

Po tym incydencie temperatura jeszcze podskakiwała, jak wtedy gdy Dejan odmówił siedzenia na ławce w meczu z Anderlechtem. Jednak panowie powoli się docierali i choć zawsze była to szorstka znajomość, Savicević zaczął grać więcej.

Co ciekawe, Dejan w swoim drugim roku nie strzelił żadnego gola w Serie A – Milan grał wtedy strasznie defensywnie, przez cały sezon stracił tylko 15 bramek, ale odbijało się to na ofensywie, po stronie zysków Rossoneri mieli tylko 36 goli. Dla porównania: po jednym trafieniu mniej miały wtedy Atalanta i Udinese, które wówczas spadły z ligi. Dejan nadrabiał w Lidze Mistrzów – z trzech goli strzelonych przez Milan Werderowi dwa były jego, z kolei gdy do Mediolanu przyjechało Porto i dostało 3:0, Savicević zanotował trzy asysty. Do tego oczywiście bramka w finale.

Naprawdę, Milan grał niezwykle – w tamtej edycji rozgrywek europejskiej elity nie przegrał żadnego meczu, stracił ledwie dwie bramki w dwunastu spotkaniach. Fenomenalnie naoliwiona maszyna.

Milan grał w tamtym czasie jeszcze jeden finał LM, z Ajaksem, i Dejan znów nie zagrał – oficjalnie przez kontuzję, ale piłkarz zarzeka się, że był zdrowy. Mimo tego, po latach Capello i Savicević nie żywią do siebie urazy, nie dopasowali się charakterami, cóż, bywa, ale w końcu i tak tyle razem wygrali. Wspomnianą Ligę Mistrzów, trzykrotnie włoską ligę, dwa superpuchary krajowe, jeden europejski. – Capello był i jest jednym z najlepszych trenerów na świecie. Mieliśmy swoje problemy, ale je prostowaliśmy – mówił Savicević. – Dejan miał niezwykły talent, a w Milanie zrobiliśmy z niego wielką gwiazdę – dodawał z kolei włoski trener.

*

Ta wielka gwiazda – z niezwykle rozgrzaną, bałkańską głową – swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiała tam gdzie przyszła na świat, czyli w Titogradzie (dziś Podgorica) – najpierw w lokalnym OFK, a potem w większym Budućnoscie. Choć większym, w tym przypadku wcale nie znaczy, że na tle całej Jugosławii jakkolwiek się wyróżniającym, bo Budućnost bił się co sezon o utrzymanie, a wraz z nim młody Savicević. Dwa pierwsze sezony nie były dla niego zbyt ciekawe, dopiero wchodził do drużyny i nie dostawał zbyt wielu szans na grę, musiał swoje odczekać i potwierdzić talent na treningach.

Na jego szczęście, nowy trener – Josip Duvančić – postawił na nastolatka odważniej, co ciekawe, kosztem legendy klubu, Ante Mirecovicia. Ten usłyszał, że w nową wizję zespołu nie wpasuje się wiekowo (miał 32 lata) i tym samym musiał przejść na drugą stronę rzeki, a jego miejsce zajął Savicević. Co prawda Duvancić okazał się pomysłem na trenera kompletnie chybionym – zespół grał jeszcze gorzej niż zwykle i szkoleniowca pożegnano po sześciu miesiącach – to akurat postawienie na Dejana okazało się wyborem trafnym. Młody chłopak w 29 meczach strzelił sześć goli i stał się jednym z odkryć rozgrywek.

Savicević zwrócił uwagę na swój talent możniejszych w lidze Jugosławii i chciał to wykorzystać, podpisując swój pierwszy profesjonalny kontrakt od razu gdzieś wyżej niż znajdował się obecnie. Trzeba bowiem wiedzieć, że Dejan w Titogradzie był na zasadzie czteroletniego stypendium, które raz, że obowiązywało jeszcze przez rok, a dwa, chłopak miał z niego naturalnie mniej pieniędzy niż z porządnej umowy. Dziś na pewno ustawiłby się do niego rząd agentów, ale wtedy, w latach 80., takich luksusów nie było i piłkarz musiał radzić sobie sam. Z własnej inicjatywy skierował swoje kroki do Crveny Zvezdy Belgrad, ale tam usłyszał, że na chwilę obecną w klubie nie dostanie do podpisania nawet krzyżówki. Czerwona Gwiazda miała bowiem związane ręce przez stypendium Dejana i choć mogła sznury przeciąć – płacąc sporą sumkę Budućnosti – to robić tego nie chciała, nie będąc jeszcze do końca przekonana do jego umiejętności. W klubie poradzono więc chłopakowi, by się wstrzymał przez rok, poczekał aż stypendium wygaśnie i nie podpisywał w tym czasie żadnej innej umowy.

Ta z kolei na Savicevicia czekała ze strony Budućnosti, bo w klubie już rozumieli jaką perełkę mają w posiadaniu. Dejan jeszcze chwilę kręcił nosem, gdyż Titograd ani poziomem, ani finansami nie powalał, ale w końcu parafkę złożył. Jak tłumaczył po latach: – Nie przyjąłem rady z Crveny, bo bałem się, że jeśli odmówię Budućnosti, będą chcieli się zemścić. Mogli mnie na przykład posadzić na ławce, przez to straciłbym formę i Crvena już później nie byłaby zainteresowana. Praca piłkarza jest niepewna, wiele rzeczy może skończyć twoją karierę. Podpisanie profesjonalnego kontraktu było choć małą dozą bezpieczeństwa.

Savicević radził sobie coraz sprawniej, w kolejnych sezonach notując odpowiednio dziesięć, dziewięć i znów dziesięć goli. Przy jego pomocny Budućnost utrzymywał się w lidze (raz był nawet siódmy), ale w sezonie 85/86 nie obyło się bez sporego skandalu na tle korupcyjnym. W ostatniej kolejce, na dziewięć rozegranych spotkań, aż siedem wyników uznano za podejrzanych, w tym mecz Budućnosti z Sutjeską. Obie ekipy, by mieć szansę na utrzymywanie, potrzebowały remisu i taki padł, konkretnie… 5:5. Zamieszania było co niemiara, Partizanowi odebrano mistrzostwo i wręczono Crvenej Zvezdzie, 10 zespołów dostało po minus sześć punktów na nowy sezon, w tym ekipa Dejana. Ostatecznie, rok później sąd wszystkie te rozporządzenia cofnął, ale z pewnością 34. kolejka rozgrywek 85/86 nie jest najjaśniejszym rozdziałem na kartach tamtejszego futbolu.

W każdym razie, Savicević rósł piłkarsko i tak samo rosło zainteresowanie nim – po sezonie 87/88 chciały go dwa zespoły, znów Crvena Zvezda, ale również i Partizan. Dejan wybrał tych pierwszych i kto wie, czy początkowo nie żałował, bo ledwie kilka dni później dostał powołanie do wojska. 21-letni Savicević wezwanie otrzymał razem ze starszym o rok Darko Pancevem, bramkostrzelnym napastnikiem, na którego również chrapkę miał Partizan. Nie trzeba być specjalnie domyślnym, by zacząć łączyć fakty – mścić miał się wojskowy zespół z Belgradu – za karę załatwiając obu piłkarzom rok w kamaszach. Dejan z Pancevem i tak mieli znośnie, stacjonować zaczynali w Skopje, ale po kilku miesiącach przeniesiono ich do Belgradu, gdzie została utworzona tak zwana „sportowa kompania”. Zabiegał o nią prezes związku piłkarskiego Jugosławii, Miljan Miljanić – służbę odbywali tam piłkarze, a wzajemne towarzystwo pozwalało im utrzymać jako taką formę.

– Spędzaliśmy czas w koszarach rano, podczas gdy w godzinach popołudniowych byliśmy na treningu na stadionie. Z pewnością byliśmy uprzywilejowani w porównaniu do innych żołnierzy armii – opowiadał Savicević.

Musiał opuszczać wszystkie mecze ligowe, ale tyle dobrego, że na spotkania w europejskich pucharach i kadry narodowej wyjeżdżać już mógł. Być może pierwsza przygoda w Europie nie była dla Crveny specjalnie ciekawa, ale jeżeli pomyśleć o przyszłości Savicevicia, to robi się już bardziej interesująco. W pierwszej rundzie Czerwona Gwiazda wpadła na Dundalk (5:0 i 3:0, w rewanżu debiutancki gol Dejana), a w kolejnej czekał już… Milan. Traf chciał, że obie ekipy spotkały się aż trzykrotnie – za pierwszym raz padł remis 1:1, drugi mecz przerwano w szóstej minucie z powodu mgły i mimo prowadzenia Crveny, powtórzono go od nowa następnego dnia. Znów padł remis 1:1 i o awansie zadecydowały karne, tu okazał się lepszy Milan, bo zamienić jedenastki na gole nie potrafili Mrkela i Savicević właśnie.

W kolejnych sezonach Dejan zaczął sobie jednak to niepowodzenie odrabiać, trzykrotnie sięgnął po mistrzostwo Jugosławii, dwukrotnie po puchar. No i był oczywiście Puchar Europy Mistrzów Klubowych, odpowiednik dzisiejszej Ligi Mistrzów. Dla Crveny coś niesamowitego – przecież tamto trofeum było wręcz zarezerwowane dla klubów z kompletnie innej części kontynentu, jeszcze tylko Steaua Bukareszt dostąpiła takiego zaszczytu, a tak poza tym, to po puchar sięgały i wciąż sięgają tylko zespoły zachodniej Europy. – Milan przede mną i po mnie zdobywał Ligę Mistrzów, więc dokonanie tego z klubem takim jak Crvena, ma większy urok. Oczywiście, puchar z Milanem też jest ważny, ze względu na to jak zaznaczyłem w tym sukcesie swoją obecność – w finale strzeliłem świetną bramkę, byłem najlepszy na boisku, nazwano mnie „man of the match”. Jednak oba te triumfy mają różne znaczenia. Żeby być szczerym, jeśli nic się zmieni, to nie sądzę, że jakikolwiek klub ze Wschodu mógł zrobić to raz jeszcze i przerwać panowanie Zachodu – mówi Savicević.

W pierwszej rundzie ekipa z Belgradu rozbiła Grasshoppers Zurych w dwumeczu 5:2. Na jedno ze spotkań, Graeme Souness – ówczesny menedżer Rangersów, kolejnego rywala Crveny – wysłał swojego asystenta, Waltera Smitha, by ten obserwował Savicevicia i kolegów. Smith pojechał i wrócił ze słowami: „mamy przejebane”. Cóż, nie pomylił się, był dobrym analitykiem – Rangersi w tamtym czasie dominowali szkocką ligę, mieli na swoich boiskach piłkę przez większość część meczu, a tu nie mogli zrobić sztycha. Jak wspomina Souness jedyne co im pozostało, to frustrować się na wybitne wyszkolenie rywala i przyjąć rozmiary porażki w dwumeczu ustalone na 4:1.

Dalej na drodze Crveny stanęło Dynamo Drezno – dwa razy po 3:0, raz jako walkower za zamieszki na trybunach – a później już wielki Bayern Monachium. Crvena zdawała sobie sprawę, że generację zawodników ma u siebie znakomitą, ale co wystarczyło na Rangersów i Drezno, nie mogło w taki sam sposób podziałać na Bayern. Tutaj wyjście z otwartą przyłbicą skończyłoby się tragedią. Toteż Crvena obrała inną strategię – przyjmowała rywala na własnej połowie, czyhała na błąd i natychmiast kontrowała. Rzućcie okiem na dwa gole zdobyte przeciwko Bayernowi w pierwszym spotkaniu:

O tym właśnie mowa – Bawarczycy przeprowadzają atak pozycyjny, ale w pewnym momencie popełniają błąd, następuje przejęcie piłki przez Crvenę, kilka szybkich podań i jest po sprawie.

Jednak grając z takim rywalem trzeba mieć trochę szczęścia i Crvena też je miała. W 90. minucie rewanżowego meczu przegrywała z Bayernem już 2:1, lecz wtedy wydarzyło się coś niebywałego – poszło dośrodkowanie z lewego skrzydła, Augenthaler odbił nieporadnie piłkę nogę, a ta… wpadła do siatki.

Z kolei w finale Crvena zostawiła w pokonanym polu Olympique Marsylia – lecz o ile triumf ten to piękna karta w historii czerwonej części Belgradu, o tyle na pewno nie oglądaliśmy zwycięstwa futbolu. Mecz był nudny, Czerwona Gwiazda znów się cofnęła, OM stwierdziło, że w to im graj i tak obie ekipy doczekały do karnych, w których 5:3 wygrali przybysze ze wschodu Europy. Co ciekawe, Savicević twierdzi, że Francuzi chcieli tamten mecz kupić. – To żaden sekret. Mówiłem o tym wiele razy i nigdy nie zaprzeczałem. Odmówiliśmy, bo to nie leżało w naszym charakterze.

Tak, głupio byłoby skorzystać mając taką pakę. Był Prosinecki, który przeszedł potem do Realu, Belodedici, który wcześniej wygrał Puchar Europy ze Steauą (!), Pancev i Mihajlović, obierający kurs po triumfie na Inter i Romę. No i Dejan Savicević, który za 1991 rok był drugi w walce o Złotą Piłkę (ex aequo z Pancevem i Mathausem) – wygrał Jean-Pierre Papin.

Styl Crveny był różnorodny, mieliśmy więcej wolności w grze i to był futbol ładniejszy do oglądania. Milan, z drugiej strony, był silniejszy taktycznie. Jednak to Crvena grała piękniejszą piłkę – ocenia Dejan.

crvena 2 2

*

Savicević swoją karierę skończył w Rapidzie Wiedeń, z którym nie udało mu się zdobyć mistrzostwa Austrii – raz był drugi, a raz trzeci, ale myśli o tamtej przygodzie tylko dobrze. – Czule wspominam ten okres, znów byłem wolny na boisku. To był świetny, ostatni rozdział w mojej karierze. Jeden z transparentów wywieszony przez kibiców mówił: Rapid z Saviceviciem – lepszy niż seks – opowiada Dejan.

*

Klubowo faceta trzeba ocenić jak najbardziej pozytywnie, bo wygrać w europejskiej elicie z takim klubem jak Crvena, następnie powtórzyć to z Milanem, strzelając taką a nie inną bramkę, to jednak wyczyn. Lecz jak wyglądała kariera reprezentacyjna Savicevicia? Zadebiutował w 1986 roku, czyli jeszcze jako zawodnik Budućnosti – wszedł na 35 minut eliminacyjnego spotkanie z Turcją i co więcej, strzelił bramkę, a Jugosławia wygrała w sumie 4:0. Dejan zagrał dobrze, ale uwaga mediów skierowała się na Semira Tuce, 22-letniego skrzydłowego, który wówczas również debiutował. Chłopak też pokazał się z dobrej strony, dla selekcjonera wręcz z lepszej, bo to on dostał swój epizod w kolejnym, prestiżowym meczu – z Anglią na Wembley.

Savicević się wściekł i jak zdążyliśmy go poznać, nie kisił tego w sobie, tylko poszedł ze swoimi nerwami do prasy. – Ivica Osim [selekcjoner] nie docenia moich umiejętności i zadeklarował to nawet publicznie. Nie będę tak siedział i tego przyjmował – nie szanuję go jako trenera, ani na poziomie klubowym, ani na reprezentacyjnym. I to nie dlatego, że nie wysyła mi powołań, ale dlatego, że sprywatyzował kadrę. Nikt w Jugosławii nie jest tak odważny, by o tym mówić. Ja jestem, bo nie mam nic do stracenia – mówił Dejan. Cóż, w język to on się nie gryzł.

W wyniku swoich słów na kolejne powołanie musiał czekać równo rok, czyli nie tak źle, jak na wagę tej wypowiedzi. Aha, Semir Tuce nigdy nie zrobił kariery, w kadrze Jugosławii wystąpił w sumie siedem razy.

Wracając do Savicevicia – nie spełnił się w reprezentacji tak mocno jak w klubie. Z kadrą pojechał na dwa mundiale, ale zarówno w 1990 roku, jak i w 1998 nie odgrywał kluczowej roli, wchodził z ławki. Na pierwszym turnieju Jugosławia odpadła w ćwierćfinale po karnych z Argentyną (Savicević swoją jedenastkę strzelił), na drugim w 1/8, po przegranej z Holandią.

Granie w kadrze a granie w klubie to dwa różne uczucia. Kiedy gramy w klubie, zaczynamy to robić ze względu na miłość do futbolu, nie ze względu na pieniądze. Kiedy zaczynasz już profesjonalną karierę – lubisz klub, ale pieniądze też są. Zespół narodowy jest inny, tam nie ma kasy, zakładanie koszulki reprezentacyjnej nie przyniesie ci wielu pieniędzy. Jednak jeśli kochasz swój kraj i tę koszulkę, odczuwasz inne emocje i inne motywacje do gry – mówił Savicević.

W 56 meczach dla Jugosławii strzelił 25 goli.

savic

*

Był kimś takim, kim Messi jest dzisiaj, tylko jeszcze bardziej eleganckim. Tak, Dejan był bardziej stylowy na boisku od Messiego – Vladimir Cvetković, dyrektor generalny Crveny w czasach Savicevicia.

*

Dejan przeciętną – jak na jego możliwości – karierę reprezentacyjną chciał sobie odbić będąc selekcjonerem, ale tutaj klapę zaliczył już po całości. Zaczynał jako członek tria, razem z nim zespół narodowy prowadzili Vujadin Boškov i Ivan Ćurković, ale to Savicević miał być liderem, tylko on rozmawiał z prasą. Panowie przejmowali reprezentację w trudnym momencie eliminacji, drużyna miała tylko pięć punktów po czterech spotkaniach i wyjazd do Korei i Japonii oddalał się ze sporą prędkością.

Zaczęło się nieźle – kadra zremisowała z Rosją, potem dwukrotnie ograła Wyspy Owcze, następnie przyszło zwycięstwo ze Szwajcarią. Mecz o wszystko przypadł na rywalizację ze Słowenią, trzeba było to starcie wygrać, lecz niestety w meczu u siebie padł remis 1:1. Savicević wymienił trzy przyczyny porażki: pech, grę w deszczu i brak dwóch kontuzjowanych piłkarzy. Cóż, kadra została w domu, ale praca Savicevicia został odebrana dobrze – nie przegrał przecież żadnego meczu, a nie awansował, bo zawalił poprzednik. Trio zakończyło pracę i został sam Dejan z jednym celem: miał zapewnić bilety na Euro 2004.

To mu się nie udało i to tak z przytupem – potrafił dwukrotnie zremisować z Włochami, ale kompletnie przerósł go Azerbejdżan. Jego zespół raz z Azerami podzielił się punktami, przy drugim podejściu przegrał i wtedy Savicevicia zwolniono.

Był słabym trenerem, do tego nie potrafił się dogadać z gwiazdą pokroju Matei Keżmana. Napastnik nierozważnie, ale zgodnie z prawdą stwierdził, że Savicević ma okazję nauczyć się wiele na nowym stanowisku – to Dejana ubodło, omijał Mateję w powołaniach, później ich relacje nie wróciły już na dobre tory. Zapomniał Savicević jak cielęciem był.

*

– Jestem Bogiem, prawo mnie nie dotyczy – Savicević do policjantów, którzy zatrzymali go za zbyt szybką jazdę i olewanie czerwonych świateł.

*

Po trenerce Savicević bardzo mocno zaangażował się w historię pod tytułem „niepodległość dla Czarnogóry”. Przemawiał obok czterokrotnego premiera Czarnogóry, Milo Dukanovicia, użyczył swojej twarzy na plakaty zachęcające do głosowania na „tak” w referendum decydującym o separacji. W czasie kampanii Dejan przyznał, że w latach 80. brał udział w kilku ustawionych spotkaniach, a sezon 05/06 w lidze Serbii i Czarnogóry był nakręcony od A do Z. Nie chciał jednak podawać szczegółów, mówiąc, że nie chce zginąć przez futbol jak Branko Bulatović – sekretarz generalny federacji piłkarskiej, który został zamordowany w siedzibie związku dwoma strzałami w tył głowy.

Przeciwnicy Savicevicia i separacji nie mieli wątpliwości: Dejan mówił to, by jeszcze bardziej podkręcić separatystyczne nastroje. Być może tak było, w każdym razie Czarnogóra jest dziś osobnym krajem.

A Dejan prezesem tamtejszej federacji piłkarskiej – sprawuje urząd od 2004 roku.

dejan

Dejan w nowych szatach  prezesa czarnogórskiej federacji

*

Gdyby się zastanowić, to Zbigniew Boniek witając się w niedzielę z Saviceviciem, spotka gościa z historią podobną do swojej – świetnego piłkarza, słabego trenera, a teraz prezesa krajowej federacji. Choć gdyby zmierzyć im temperaturę, to chyba zawsze gorętszą głowę będzie miał Dejan.

Paweł Paczul

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

8 komentarzy

Loading...