To najdłuższy jednodniowy wyścig świata, a zarazem jeden z pięciu prestiżowych monumentów. Na jego trasie działo się już niemal wszystko, włącznie z tym, że przyszły zwycięzca z niej zjechał, by… ogrzać się w gospodzie, a następnie znowu ruszyć ku mecie. W Mediolan – San Remo nie widzieliśmy jeszcze chyba tylko jednego: triumfu Polaka. Czas to zmienić, czas aby Michał Kwiatkowski dziś pozamiatał.
„Kwiato” był pierwszym kolarzem z naszego kraju, który wygrał Strade Bianche. I – przede wszystkim – pierwszym, który został mistrzem świata pośród zawodowców. Czy dziś znowu przejdzie do historii? Łatwo nie będzie, bo rywalizacja w MSR jest olbrzymia, o czym przypomina Arlena Sokalska z „Polski The Times”:
– To specyficzny wyścig. Jeden z niewielu, który może wygrać zarówno sprinter, klasykowiec jak i zawodnik, który najlepiej czuje się w górach, ale jest szybki na finiszu jak na przykład Valverde.
Kolarze muszą przejechać dziś… 291 km. W żadnym innym wyścigu jednego dnia nie mają do pokonania aż tak wielkiej odległości. Co ciekawe trasa Mediolan – San Remo nigdy nie dobiła do 300 km, mimo że impreza odbywa się od 1907 roku.
– Taki dystans na rowerze musi robić wrażenie nawet na najbardziej zaprawionych w bojach zawodnikach – mówi Weszło Dariusz Baranowski, który w MSR wziął udział dwa razy. – Bywa, że ten wyścig jest rozgrywany w koszmarnych warunkach. Pada śnieg albo deszcz, zawodnicy są totalnie przemarznięci i marzą tylko o jednym – o odpoczynku. Nie zawsze jednak jest tak strasznie. Kiedyś miałem fart i trafiłem na edycję, w której jechaliśmy z wiatrem. Długimi momentami peleton śmigał ze średnią prędkością koło 50 km/h i wyścig minął mi naprawdę szybko.
Baranowski nie może pochwalić się wielkimi osiągnięciami na MSR – w 2000 roku był 87., a dwa lata później 97. Najlepszy wynik z biało-czerwonych na tej piekielnie długiej trasie osiągnął Zbigniew Spruch, który w 1999 zajął trzecie miejsce.
– W tym miejscu warto przypomnieć, że żaden Polak nie wygrał nigdy monumentu. Nasi zajmowali w nich za to trzykrotnie trzecią pozycję. Poza Spruchem dokonali tego „Kwiato” w Liege-Bastogne-Liege i Rafał Majka w Lombardii – przypomina Arlena Sokalska. I dodaje, że gdyby Michał zajął dziś pierwsze miejsce, byłby to chyba nawet większy wyczyn od wywalczenia tęczowej koszulki mistrza świata w Ponferradzie. – Jeśli wygrałby w wielkim stylu, ludzie wspominaliby ten wyścig latami, przy każdej okazji. Za dwadzieścia lat fani kolarstwa mówiliby „ a pamiętasz co w 2017 zrobił Kwiato?!”. Tak przechodzi się do historii.
Michał na razie nie miał szczęścia do Mediolan – San Remo. Dwa razy nie ukończył tego klasyka, nigdy nie był w nim wyżej niż na 40. miejscu (2016).
– Przed rokiem efektownie zaatakował. To była najładniejsza akcja w całym wyścigu, zjeżdżał samotnie ze słynnego szczytu Poggio, niestety potem został dogoniony. Wierzę, że dziś znowu będzie chciał spróbować swojej szansy i przeprowadzi udany atak – mówi Baranowski.
– Michał ma nosa – wie kiedy uciec reszcie. Gdy osiągnie odpowiednią formę, jest nie do zatrzymania. A teraz ewidentnie jest w gazie… – dodaje Sokalska.
Kibice kolarstwa liczą, że Kwiatkowski powtórzy akcję z Ponferrady, czyli wychwyci idealny moment do tego, aby uciec pozostałym zawodnikom. Coś takiego zrobił we wspomnianym 1999 roku Andrei Tchmil, który zwiał peletonowi 500 m przed metą. To oczywiście nie będzie łatwe, bo na podobną akcję stać chociażby Tima Wellensa czy Matteo Trentina. Naturalnie bardzo możliwe, że koniec końców żaden z nich nie się nie urwie i zwycięzcę MSR poznamy po sprinterskim finiszu. W nim mogą liczyć się chociażby Fernando Gaviria, Nacer Bouhanni i Mark Cavendish. Ten ostatni wygrał MSR w 2009 po jednej z najpiękniejszych końcówek w historii imprezy – wyprzedził Heinricha Hausslera dosłownie o grubość paznokcia. Tu nie ma co pisać, to po prostu trzeba zobaczyć:
Pięć lat wcześniej doszło do chyba jeszcze lepszej akcji. Oto Erik Zabel, wówczas czterokrotny triumfator MSR, pysznił się tuż przed linią – podniósł ręce do góry będąc pewnym, że znowu wszystkich ograł. Zbytnia pewność siebie zgubiła Niemca – został wyprzedzony przez Oscara Freirę:
Historia pokazuje więc, że nie sposób przepowiedzieć jak skończy się dzisiejsza rywalizacja. Ale to dobrze, bo ta nieprzewidywalność MSR jest jego zdecydowanym atutem. Przed wyścigiem możemy być pewni tylko jednego – że nie dojdzie do powtórki z 1910 roku. Wówczas Eugene Christophe wyprzedził Giovanniego Cocchi o…godzinę i jedną minutę. Dokonał tego mimo tego, że w trakcie rywalizacji zrobił sobie przerwę. Poobijany po wywrotce Francuz, który dodatkowo masakrycznie przemarzł z powodu opadów śniegu, zajechał do stojącej przy trasie gospody, żeby się ogrzać i dojść do siebie. Spędził w niej godzinę i – mimo próśb gości – postanowił ruszyć dalej. Niecałe 100 km przed metą Eugene odzyskał prowadzenie i już go nie oddał. Dotarcie do mety zajęło mu ponad 12 godzin, dojście do siebie po Mediolan – San Remo – miesiąc. Właśnie tyle czasu spędził w szpitalu, żeby wyleczyć wszystkie odmrożenia. Jesteśmy pewni, że każdy współczesny kolarz bez wahania zapłaciłby podobną cenę w zamian za wygranie tego prestiżowego monumentu…
KAMIL GAPIŃSKI