Egipcjanin Mido to wręcz książkowy przykład tego, jak swoją karierę rozbić na kilka udanych epizodów przeplatanych wiecznymi problemami pozaboiskowymi. Napastnik przez wiele lat dobijał się do bram wielkiego futbolu, grał na poziomie Premier League, ale nigdy jednak nie potrafił złapać tego, co dla zawodnika na jego pozycji jest kluczowe – stabilizacji i regularności.
O samym Mido pisaliśmy kiedyś szerzej w tym miejscu. Popełniliśmy na przykład taki akapit, który dobrze definiuje jego osobę.
Mido w Anglii z sezonu na sezon szło gorzej, Middlesbrough z którym był związany kontraktem wypożyczało go z klubu do klubu. A że dodatkowo nie należał do ludzi, którzy lubią zapuszczać korzenie, gdy tylko usłyszał o zainteresowaniu tureckiego Kayserisporu, wsiadł w samolot, by już na miejscu czekać, aż szefowie klubów się dogadają.
Jakież było zdziwienie Turków, gdy na jednym z treningów zobaczyli Egipcjanina, którego transfer mieli dopiero negocjować. Zamiast przywitać go chlebem i solą, uznali, że ktoś tak arogancki, kto nie szanuje umowy z obecnym pracodawcą nie jest im potrzebny i odesłali do Anglii. Z dealu, jak łatwo się domyślić, nic nie wyszło.
Miał jednak ten niepokorny napastnik swoje małe momenty chwały. Jak na przykład wtedy, gdy Tottenham mierzył się z West Hamem. Zagranie z lewej strony, podbicie piłki i niezwykle precyzyjne uderzenie wzdłuż bramki.