Lać i patrzeć, czy równo puchnie – niestety, mniej więcej tak podeszli dziś do polskich drużyn rywale w fazie play-off Ligi Mistrzów. I faktycznie puchło równo, bo swoje mecze przegrały solidarnie zarówno ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, PGE Skra Bełchatów, jak i Asseco Resovia Rzeszów. Wszystkie przed rewanżem postawiły się więc pod ścianą i będą potrzebowały małego cudu, żeby awansować dalej.
Pierwsza na boisko w Rosji wyszła ZAKSA i zaczęło się jak u Hitchcocka, czyli od prawdziwego trzęsienia ziemi – wygranej mistrzów Polski z Biełogorie Biełgorod aż 25:13. A pamiętajmy, że po drugiej stronie siatki nie biegały jakieś ogórki, tylko kozacy pokroju Siergieja Tietiuchina, Tarasa Chtieja czy Dmitrija Muserskiego. Ten ostatni, chociaż jest jednym z najwyższych siatkarzy świata – mierzy aż 218 cm – po tej partii prawie skulił się ze wstydu jak małe dziecko. Słowem, to było manto. Wszystko zaczęło się więc kapitalnie, ale niestety, potem w posiadanie pasa weszli już tylko Rosjanie… Podopieczni słynnego Giennadija Szypulina (z reprezentacją Rosji zdobył w przeszłości dwa medale olimpijskie) wygrali pozostałe partie, zamiatając tym samym ZAKS-ę 3:1 (13:25, 25:21, 25:23, 25:20). Szkoda, bo z naszej trójki to właśnie kędzierzynianie mieli teoretycznie największe szanse na wygraną.
Z porażki Polaków tradycyjnie rechotał na Twitterze Alexey Spiridonov, największy rosyjski prowokator, którego większość naszych zawodników chciałoby pewnie obić. I to niekoniecznie piłką.
O tym, że PGE Skrę Bełchatów czeka dziś droga przez mękę, wiadomo było już od momentu losowania. W końcu do Polski przyjechała naszpikowana gwiazdami Cucine Lube Civitanova, która w fazie grupowej dwukrotnie opędzlowali naszą Resovię do zera i generalnie jest dla wielu głównym kandydatem do wygrania całej LM. To był nieco dziwny mecz i wcale nie taki nie do wygrania. Skra postawiła się Włochom, bardzo długo utrzymywała dobry blok i przyjęcie, ale w najważniejszych momentach brakowało jej jakości w ataku. Nawet Mariusz Wlazły, który dwoił się i troił zdobywając łącznie 23 punkty, w kluczowych momentach dostawał piłkę w przysłowiowe skarpetki po czapach Włochów. Skończyło się na 1:3 (21:15, 25:21, 23:25, 21:25). – Kurczę, mecz przegraliśmy w końcówce trzeciego seta. Długo szliśmy łeb w łeb… Cóż, jedziemy się bić do Włoch – mówił po meczu przed kamerami Polsatu Sport Michał Winiarski.
Problem w tym, że we Włoszech nawet wygrana 3:2 wyrzuca bełchatowian z gry. Trzeba więc wygrać 3:0 lub 3:1, a tym samym doprowadzić dopiero do „złotego seta”.
Nieco lepiej wygląda sytuacja Asseco Resovii Rzeszów, która dziś też przerżnęła z Azimutem Modena, ale tylko 2:3, co daje jakąś nadzieję. W tym meczu jednak najdłużej pachniało wygraną, bo po pierwszym zwycięskim secie rzeszowianie dobrze weszli też w kolejny. Ich gra posypała się jednak po drugiej przerwie technicznej. To wtedy szalony Earvin N’Gapeth i jego kumple z Modeny poczuli krew doprowadzając do remisu. Trzecią partię wygrała jednak ekipa Andrzeja Kowala i stanęła przed szansą „pogonienia” faworyzowanych mistrzów Włoch. Ale ci zdołali się pozbierać, doprowadzili do tie-breaka, w którym ostatecznie – mimo wielkich nerwów – dobili naszych.
Rewanże w przyszłym tygodniu. Mecze ZAKS-y i Skry odbędą się 22 marca, Resovia zagra dzień później. Oby to nie były ich ostatnie podrygi w tegorocznej LM.