Niewielu pewnie pamięta, że sezon 2016/17 Ondrej Duda rozpoczął jeszcze w barwach Legii. Udało mu się zaliczyć godzinę w wyjazdowym meczu eliminacji Ligi Mistrzów ze Zrinjskim oraz wejść na końcówkę ligowej inauguracji z Jagiellonią. I dopiero później, konkretnie 20 lipca, Słowak podpisał kontrakt z Herthą. Dlaczego o tym piszemy? Ano dlatego, że w tym sezonie Duda rozegrał więcej boiskowych minut w barwach Legii niż u berlińczyków. Innymi słowy, jeżeli komuś przyszłoby do głowy podsumowanie występów Ondreja z bieżących rozgrywek, to wciąż więcej sensu miałoby sklasyfikowanie go jako zawodnika warszawskiego klubu.
Początek przygody w Niemczech to dla Słowaka pasmo klęsk i niepowodzeń. Z miejsca stracił pół roku z powodu kontuzji kolana, po czym zaczął mozolnie odbudowywać formę i wreszcie doczekał się debiutu. Duda wszedł na ostatnią minutę meczu z Eintrachtem oraz na 38 minut z HSV. A potem jego organizm znowu nie wytrzymał. Na treningu przed starciem z Borussią Dortmund nabawił się kontuzji mięśniowej, przez którą straci kolejne cztery tygodnie. Kiedy Słowak ponownie się wykuruje, do końca Bundesligi pozostanie już tylko kilka kolejek (a jego klub nie gra już w żadnych innych rozgrywkach). Wydaje się więc, że jedyne, na co może jeszcze przed finiszem ligi liczyć, to kilka wejść z ławki rezerwowych. Czyli właściwie cały sezon będzie mógł spisać na straty.
Kup “Mój własny charakter pisma” w sklepie WeszłoJakkolwiek spojrzeć, Legii udało się więc dobrze sprzedać Słowaka w ostatniej chwili. Rzecz jasna nie wiemy, czy zostając w Warszawie także by się rozsypał, ale warto pamiętać, że sportowo od dłuższego czasu naprawdę niewiele dawał drużynie. Gdyby jednak poważna kontuzja dopadła go jeszcze w Polsce, jego wartość z pewnością spadłaby na łeb, na szyję. Mając już pewien obraz sytuacji, zarówno w Hercie, jak i w Legii – gdzie na miejsce Dudy i za pieniądze z jego transferu sprowadzono Vadisa – można już wyciągnąć pewne wnioski. Warszawianie, dla których była to druga najwyższa sprzedaż w historii klubu, wykonali świetne posunięcie, a berlińczycy, dla których był to piąty najdroższy transfer w historii, chyba już niekoniecznie.
Rzecz jasna Duda może się jeszcze w Niemczech odbudować i zacząć błyszczeć w Bundeslidze, ale nos nam podpowiada, że przy jego warunkach fizycznych – i po tak niefortunnym początku – może mieć cholernie ciężko. Póki co zapowiada się, że Ondrejowi bliżej do pójścia w ślady innego byłego legionisty, Rafała Wolskiego, który także nie słynął z atletycznej budowy, i także plany pokrzyżowały mu kontuzje. Różnica jest jednak taka, że Polak wyjeżdżając do silnego klubu miał świadomość, że pół roku ukradły mu kontuzje, natomiast u Słowaka poważne problemy wyszły już po fakcie. Ale skończyć się może na tym samym.
I w ogóle żal patrzeć, jak potoczyły się losy piłkarzy z drużyny Henninga Berga, która dwa sezony temu kapitalnie grała w Europie. Sam Norweg powtarzał wtedy, że zebrane doświadczenie będzie procentować na lata. Tymczasem poważne kontuzje zatrzymały kariery Dudy, Żyro i Vrdoljaka (u niego to nawet zakończyły). Z kolei Brzyski, Broź i Jodłowiec wylądowali w rezerwie nawet bez wyściubiania nosa poza ekstraklasę, natomiast Rzeźniczak i Kucharczyk mocno obniżyli loty i aktualnie także walczą z urazami. Nawet ci, którzy dziś są w formie, czyli Kuciak i Radović, w ostatnim roku wjechali na bardzo ostry zakręt. Obecnie dobrze radzi sobie jedynie garstka piłkarzy z tamtej drużyny, a – o ironio – najlepiej wylądował ten, który był przez Berga najmocniej tępiony, czyli Orlando Sa.