Jednym Sopot kojarzy się z imprezami na Monciaku, innym – z atrakcyjnym molem. Gael Monfils wspomina to miasto jako miejsce, w którym wygrał swój pierwszy turniej. Jakiś czas potem Francuz został w światowym tenisie numerem jeden. Ale nie na liście ATP tylko na innej – showmanów. W sumie jest też w czołówce innego zestawienia: najsilniejszych fizycznie zawodników. Jeśli dodamy do tego, że ma spory talent, to staje się jasne, że Gael jest naprawdę nietuzinkową postacią.
Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się na Karaibach, skąd pochodzą rodzice tenisisty. Matka – Sylvette, pielęgniarka z Martyniki oraz ojciec – Rufin, piłkarz z Gwadelupy. Los przygnał ich do Paryża, gdzie urodził się Gael. Od małego ciągnęło go do sportu, trzeba przyznać, że miał do niego wyjątkowe predyspozycje: świetnie grał w koszykówkę i piekielnie szybko biegał. Żeby była jasność: nie „szybko biegał, bo był najlepszy w podstawówce”. Szybko to znaczy w krajowych zawodach 13 i 14-latków wygrywał na 100 metrów. Jego trener namawiał go do pozostania przy bieganiu i zapewniał, że stać go będzie na start w finale olimpijskiego sprintu. Gael postawił jednak na sport, który kochał jeszcze bardziej: na tenisa. Biegania nie brał pod uwagę, choć wygląda trochę jak Usain Bolt. Jak mówi, gdyby nie grał w tenisa, byłby koszykarzem. Jest fanem Denver Nuggets, a jego ulubiony zawodnik to Carmelo Anthony.
Można też powiedzieć, że wszystko w poważnym tenisie zaczęło się dla niego w Sopocie. To tam, w 2005 roku, w wieku niespełna 19 lat, wygrał swój pierwszy zawodowy turniej (premierowy tytuł w Sopocie zdobył też m.in. Rafa Nadal). Nie można powiedzieć, że była to niespodzianka, bo wprawdzie był dopiero 65. tenisistą świata, ale już wcześniej pokazał, że trzeba się z nim liczyć. Juniorską karierę zakończył na pierwszym miejscu rankingu z trzema wygranymi turniejami wielkoszlemowymi z rzędu! Po zwycięstwie w Sopocie zaliczył mały zjazd, a potem świetną końcówkę sezonu – finały w Metz i Lyonie, które przyniosły mu 100 tysięcy dolarów i pozwoliły zakończyć rok na 30. miejscu w rankingu. Przy okazji w dorocznym plebiscycie ATP przez innych tenisistów został uznany Objawieniem Roku.
Finały w Metz i Lyonie były zresztą symboliczne dla całej kariery Monfilsa. Od Sopotu wygrał pięć turniejów, z czego aż trzy we Francji. Na koncie ma także 19 przegranych finałów, z czego niemal połowa w rodzinnym kraju. Ewidentnie, gra przed własną publicznością go nakręca, a doping pomaga w efektownym ogrywaniu kolejnych rywali.
To gość, dla którego od samego zwycięstwa znacznie ważniejszy jest zachwyt publiczności. Agnieszka Radwańska regularnie dostaje nagrody za zagranie miesiąca, a potem za zagranie roku. W jej przypadku zależność jest prosta: ma mniej siły niż rywalki, więc musi rekompensować to diamentową techniką. Monfils siły ma jak mało kto. Ale i tak skupia się na najbardziej spektakularnych zagraniach, uwielbia popisywać się techniką. Takich sportowców można spotkać we wszystkich dyscyplinach. Najczęściej jednak, o ile nie są gwiazdami pokroju Ronaldo, czy Messiego, są szybko temperowani przez trenerów, zgodnie z oczywistą zasadą, że dobro drużyny jest najważniejsze. W sporcie indywidualnym – jak tenis – pole do popisu dla uwielbiającego się popisywać Monfilsa jest dużo większe.
Francuz jest bez wątpienia jednym z najbardziej utalentowanych i przygotowanych fizycznie zawodników świata. Andy Murray mówi o nim, że to największy atleta w historii tenisa. Jego problemem zawsze była jednak sfera psychiczna. Łatwo się dekoncentrował, często wyglądał w czasie meczu tak, jakby w ogóle go nie interesował wynik. Był nierówny. Czasem, niczym Wilk z Wall Street, uderzał się w klatkę piersiową, pokrzykując i motywując, a kiedy indziej zupełnie za darmo oddawał punkty rywalowi. Bywa że dziennikarze piszą, iż „Radwańska oddała punkt, czy mecz bez walki”. Nie, to się nie zdarza nigdy. W tym ekspertem jest Monfils.
Inna sprawa, że Francuz chyba wreszcie dojrzewa. Choć nadal podkreśla „tenis to dla mnie sport, a nie praca”, to widać, że ewidentnie sporo pracował ostatnio nad sferą mentalną. Poza tym wreszcie omijają go kontuzje. W efekcie w ubiegłym sezonie osiągnął półfinał US Open i po raz pierwszy w karierze awansował do turnieju Masters. Rok zakończył na 7. miejscu w rankingu ATP.
Przy okazji US Open Bill Saporito, publicysta tygodnika Time, nazwał go najciekawszym tenisistą świata. „Czysta atletyka, połączona z beztroską, graniczącą z pogardą. Do tego temperament artysty, który sprawia, że nie zawsze przykłada się do takich rzeczy, jak na przykład… wygrywanie”.
Ale kiedy akurat przykłada się do wygrywania, jest piekielnie niebezpieczny. Od poprzedniego sezonu zdarza się to zdecydowanie częściej. Co najważniejsze, Monfils nie porzucił swojego stylu, za który kochają go kibice. Wciąż zapewnia fanom znacznie więcej niż monotonne przebijanie piłki na drugą stronę siatki.
– Uwielbiam oglądać jego mecze. Jest jednym z bardzo niewielu zawodników, na których mecz kupiłbym bilet. Jest bardzo charyzmatyczny, gra z uśmiechem. Cieszy się tenisem, cieszy się życiem. Uważam, że właśnie tak powinniśmy wszyscy postępować: dać uśmiech i dobrą energię. Dlatego ludzie tak go lubią – mówi Novak Djoković. – Teraz Gael jest dużo bardziej skupiony, gra prawdopodobnie najlepszego tenisa w karierze.
A kiedy na przykład pada deszcz i nie może zachwycać swoją techniką i imponującymi zagraniami, też ma coś dla widzów. W czasie Roland Garros na przykład dał popis tańca na korcie. Biegi, koszykówka, tenis. Kurczę, w „You can dance” też by sobie poradził!
Wyróżnia się wśród innych tenisistów nie tylko muskulaturą, ale i…. kulturą osobistą. Jeśli oglądacie czasem tenisa, na pewno widzieliście taką scenkę: po długiej wymianie zawodnik idzie w stronę chłopca po ręcznik. Często nawet nie patrzy w jego kierunku, tylko palcem, albo ruchem głowy wskazuje czego chce. Nie wygląda to dobrze i nie zmienia tego fakt, że zwycięzca turnieju zawsze kurtuazyjnie dziękuje sponsorom, sędziom, kibicom i dzieciakom podającym piłki. Monfils turnieje wygrywa rzadko, za to za ręcznik dziękuje zawsze.
– Robię to od lat, bo tak zostałem wychowany. Kiedy ktoś podaje mi piłkę, czy ręcznik, w naturalny sposób odpowiadam „dziękuję” – tłumaczył zdziwiony, gdy ktoś go o to zapytał. – Ludzie myślą, że to coś łatwego, ale tak naprawdę to trudne zadanie, trzeba biegać i być stale skoncentrowanym. Myślę, że gracze powinni być za to bardziej wdzięczni.
Kibice za to mogą być wdzięczni Francuzowi za show. Żyjemy w czasach, w których niemal każdy zawodowy tenisista jest niesamowicie mocno nastawiony na wynik. Nie ma się zresztą czemu dziwić w sporcie, w którym są tak duże pieniądze, a mecze o kilkaset tysięcy dolarów nie są żadną rzadkością. Wspaniale, że znalazł się chociaż jeden Monfils, który myśli o tym, żeby zabawić kibiców. I fajnie, że często przy okazji udaje mu się wygrać.
JAN CIOSEK