Przez dziewięć lat szkolnych miałem w klasie kolegę, który nienawidził historii. A raczej, będąc precyzyjnym, odmawiał jej szacunku. Zawsze mówił: na co mi w życiu wiedza o tym, co zdarzyło się kiedyś? Zamierzam żyć długo, ale wykluczając występ w „Milionerach”, co by się musiało stać, by znajomość systemów irygacyjnych starożytnego Egiptu miała odmienić mój los? Z mocno praktycznego punktu widzenia, jest tu logika. Historia była moim ulubionym szkolnym przedmiotem, ale do dyskusji o jej użyteczności nie chciałem stawać. Aż tak nie wierzyłem w swoje karty.

Dziś mógłbym. Czemu – o tym niebawem. Jestem na etapie nadrabiania zaległości historycznych z polskiej piłki. Oglądam pełne mecze reprezentacji Górskiego, kupiłem pokaźnych rozmiarów pudło okołopiłkarskich książek sprzed lat. Na początek zapraszam do lektury kilku fragmentów. Być może, jak natrafię na coś krwistego w przyszłości – pudło ledwo zacząłem – podrzucę wam znowu akapit lub dwa.
***
Biografia Grzegorza Lato pióra Macieja Polkowskiego. Tytuł wyszukany i zaskakujący – „Lato”. Stron całe sto trzydzieści, czas publikacji – połowa lat dziewięćdziesiątych. Zapowiadało się wyjątkowo mizernie, a jednak, niespodziewanie, momenty były.
Wspominając Argentynę 78′: „Jacek Gmoch chwilami miewał szalone pomysły. W pewnym momencie mówi do nas: – Panowie, pakujemy się w autobus i jedziemy wszyscy do burdelu na rozluźnienie”.
Jeszcze raz Argentyna 78′: „Na tych mistrzostwach doszło też do wielkiej afery, ale władze FIFA jakoś dziwnie to wyciszyły, nie reagowały. Doszło do sytuacji, że Argentyna wygrywa z Peru 6:0, bo… musi wygrać 4:0. Już w trakcie finałów w kuluarowych rozmowach dużo mówiło się o potężnych kwotach, jakie otrzymali peruwiańscy piłkarze. A był to zespół, który podczas tamtych finałów grał całkiem dobrze. I po prostu nie był w stanie przegrać 0:6 z kimkolwiek. Bo przecież wyszedł z grupy eliminacyjnej na pierwszym miejscu. O tym skandalu, o jego szczegółach, dowiedziałem się dopiero podczas pobytu w Meksyku. Grający ze mną Ayala potwierdził, że poszły duże pieniądze dla peruwiańskiej ekipy”.
Wspominając Piechniczka: „Rozmawiałem z zawodnikiem, do którego swego czasu zadzwonił Piechniczek, że jest mu potrzebny silnik od Peugeota do Poloneza czy innego samochodu. Ten zawodnik powiedział: nie ma sprawy, niech pan przyjedzie, mam tutaj blisko garaż, to pan sobie kupi. No i się nie załapał na mistrzostwa do Meksyku. Tym zawodnikiem był Paweł Janas…”.
O Ciszewskim: „Kiedyś tak serdecznie ścisnąłem rękę Jasia, że mu ręka spuchła. Ciszewski trzymając rękę pod strumieniem zimnej wody powiedział: „Zapamiętaj sobie, że podczas najbliższej relacji, ani razu cię nie wymienię”. Ja mu na to: „Jasiu, musisz przecież powiedzieć kto strzelił bramkę”.
Zastanawiałem się kiedyś dlaczego Tomaszewski w 74′ grał z numerem drugim. Teraz już wiem. Narracja o roztańczonych, zakręconych, wiecznie zalanych kombinatorach z PZPN to jeden z motywów przewodnich książki – co, naturalnie, jest wielkim triumfem ironii. „Lato w mistrzostwach świata występował zawsze z nr 16. Zdecydował o tym przypadek, a może raczej była to zasługa „nieocenionych” działaczy PZPN. Źle odczytali pismo dotyczące rozdzielenia numerów. W efekcie nie dano zawodnikom takich, jakie chcieli, lecz w kolejności jak wpisano nazwiska na listę zgłoszeń”.
NRD-owcy potrafili Polakom dosypać jakiegoś szajsu do żarcia, byleby tylko wygrać mecz. Ta gloryfikowana, kultowa reprezentacja jak jechała na zgrupowanie, potrafiła odbyć jeden trening i trzydzieści bankietów. Chyba nie mógłbym też zostać dziennikarzem w tamtych czasach – wygląda na to, że umiejętność wypicia pół litra duszkiem była tak niezbędnym elementem warsztatu, jak dzisiaj posiadanie dyktafonu. Latę jakiś hochsztapler zrobił na kasę, aż wkrótce – raptem kilka lat po zakończeniu kariery – król strzelców mundialu pracował w Kanadzie przy remontach. Mistrzostwa w RFN: nie tylko Argentyna próbowała nas finansowo zmotywować. Włosi w przerwie, przy stanie 0:2, chcieli kupić mecz. Kibice wreszcie otrzymują też odpowiedź na palące od pokoleń pytania o życie erotyczne asa Górskiego: „Ciało kobiety ma tyle uroku, że każdego dnia odkrywasz coś nowego. Mnie seks daje mnóstwo. Pozbycie się jakichkolwiek stresów, pełny wypoczynek, rozluźnienie, spokojny sen. Nie wyobrażam sobie życia bez seksu. Osobiście uważam, że w niczym nie przeszkadza nawet uprawianie seksu rano przed meczem”.
Ale wiecie co mi uzmysłowiła ta książka, a także mecze z lat siedemdziesiątych, które obejrzałem? Współczesna optyka Laty jest spaczona. Niesprawiedliwa. Czas leci nieubłaganie, a w konsekwencji całe pokolenia znają go już tylko z katastrofalnego prezesowania PZPN. Mi kojarzył się z tym na tyle, że pod encyklopedycznym hasłem „betonowy działacz” spodziewałbym się jego zdjęcia. Nie nadawał się do funkcji zarządzającej, lata jego rządów są latami straconymi, niemniej jest to gość, który zagrał mnóstwo ważnych meczów z orzełkiem na piersi. Gość, który nie wiózł się na talencie, do reprezentacji olimpijskiej wepchnęli go kibice podczas sparingu z Penarolem (przyznał to nawet Górski), a później przebił się przez dumę Andrzeja Jarosika, który odmówił wejścia na boisko – Jarosik czuł się urażony, że zaczął na ławie. Krztyna farta, sporo determinacji, nawet ta prostolinijność pomagała. W w konsekwencji chłopak znikąd, żaden tam supertalent, został królem strzelców najważniejszej piłkarskiej imprezy. To dobra historia. Szanuje dobre historie. To co spieprzył, jak się skompromitował dekady później, powinno być pamiętane. Nie powinno jednak całkowicie przesłaniać całej reszty.
Powyższe cytaty z Laty były głównie anegdotkami. Tu jeden cytat dający interesującą perspektywę: „Kiedy zaczynałem karierę, miałem znacznie więcej miejsca na boisku. W miarę mojego rozwoju jako zawodnika, zaczęto mi tę swobodę ograniczać. Już obrońca przyskakiwał, „doklejał się”, coraz częściej zdarzały się mecze, gdy miałem „pieska”, który wszędzie chodził za mną. Jak ja do szatni, on też do szatni; jakbym poszedł na piwo, on chyba też poszedłby za mną. (…) Futbol stał się siłowy i bezpardonowy. Skończyły się popisy zawodników, którzy mogli przejechać przez całą obronę”.
A potem odpalałem mecz MŚ 74′ i widziałem, że w porównaniu z dzisiejszymi czasami, Lato miał tyle miejsca, że mógłby zaparkować w polu karnym Poloneza. Fauli prawie wcale, odbiory czyste, zero naciągania, śmiesznych padów. Trend, który zdaniem wówczas grających zaczynał dominować, z punktu widzenia 2017 nawet jeszcze nie raczkował.
***
Krzysztof Mętrak, książka „Grzejąc ławę”. Wybór felietonów sławnego felietonisty, nie tylko piłkarskiego, bo był też czołowym krytykiem literackim. Niech pewną perspektywę czasową da fakt, że w wyborze znajdziemy felieton o powstaniu tygodnika „Piłka nożna”.
Mętrak, autorytet górujący nad branżą swoich czasów, nie miał ani szklanej kuli, ani patentu na słuszność. Za wielkie zło futbolu uznał choćby telewizję. Fragment felietonu „Gdzie rodzi się piłkarz”. 25.05.1973.
„Piłkarz rodzi się na podwórku, ale tych podwórek jest coraz mniej, co trzeba z niepokojem odnotować. Naprzeciw mojego okna jest boisko szkolne, które kiedyś oblężone było przez nastoletnich futbolistów. Grywaliśmy godzinami, rozgrywaliśmy turnieje klas, mierzyliśmy się z inną ulicą, z innymi paczkami. Kiedy dziś spoglądam na boisko, czasem nie wierzę oczom: boisko jest puste. (…) Obserwujemy niewątpliwie jakiś odpływ młodzieży od piłki nożnej, a jeśli już mamy do czynienia z zainteresowaniem, to jest to zainteresowanie bierne: kibica telewizyjnego. Telewizja nie dlatego jest dla piłki nożnej groźna, że odbiera klubom kibiców i że czyni spustoszenie w klubowych kiesach, ale dlatego, że młodym widzom odbiera wiele wrażeń związanych z przeżyciem na żywo meczu. A tym samym wpływa na sposób zainteresowania, nie wciąga do uczestnictwa”.
Ta drenująca klubową kiesę telewizja dzisiaj łoży najwięcej na futbol i jest kołem zamachowym jej popularyzacji. Kontrakty telewizyjne opiewają na miliardy euro. Dostępność meczów stała się łatwiejsza niż kiedykolwiek, dzięki temu piłka nożna zdobyła kraje, które zdawały się bastionami innych sportów.
Ciekawi mnie refleksja Mętraka, że boisko, które pamiętał jako nieustannie zapełnione, stało się puste. Przecież to narracja bardzo współczesna. Aż tak nakręcił koniunkturę medal w RFN 74′? Czy może każdemu młodzieńcze boisko obserwowane dorosłymi oczami wydaje się puste, a wspomnienie o grze od rana do wieczora jest pewnym zabarwionym nostalgią mitem?
„Jak powstają legendy”. 20.11.1973.
„Jedną z właściwości sportu stanowi jego potencjalna możliwość tworzenia legend i mitologii. Wraz z nieuniknionym upływem czasu, kiedy wydarzenia sportowe, nazwiska zawodników, zacierają się w pamięci, narasta o nich wspomnienie, które żyje już niejako samo dla siebie i ma coraz mniej wspólnego z rzeczywistością. Wspomnienia się zacierają, kibic coraz bardziej idealizuje dawne kluby, dawnych graczy, którzy kojarzą mu się z latami młodości, z doznaniami odeszłymi, ale wciąż jeszcze żywymi w pamięci. Z tym, że pamięć nasza lepiej przechowuje doznania i emocje, gorzej zaś realne fakty (…). A jednak legendy są nam potrzebne, choć zacierają się granice między mitem, a rzeczywistością. Dawne i dziś odgrzewane legendy odgrywają swoją rolę i dają dzisiejszemu czytelnikowi sugestię, stworzoną z prawdy i zmyślenia, o bogactwie futbolu. Bez nich życie kibica byłoby o wiele uboższe”.
I jeszcze „Anachroniczne tęsknoty”. 26.02.1974. Polemika Mętraka z Bohdanem Tomaszewskim na temat barażowego meczu Jugosławii z Hiszpanią o awans na mundial.
„Bohdan Tomaszewski pisze: „niewiele zostało z tej świetnej piłki, eleganckiej, tanecznej, granej zręcznie i pomysłowo”. Ale z tej piłki niewiele pozostało w ogóle na boiskach europejskich, niezależnie od tego, czy będziemy za nią płakać, czy ją potępiać. Dziś gra się wręcz, futbol stał się sportem atletycznym, a wszystkie systemy taktyczne przedkładają kwestię przeszkadzania przeciwnikowi nad elegancję i pomysłowość. Hiszpanie na czas nie zauważyli tego procesu przemiany, jakby się zatrzymali i dziś, mimo swej technicznej sprawności, nie potrafią przeciwstawić się drużynom bardziej zdecydowanym, silniejszym fizycznie, konsekwentniejszym”.
Jeśli wtedy Mętrak mówił o „Grze w zawodnika, nie w piłkę”, a Tomaszewski skreślał futbol lat siedemdziesiątych, to co powiedzieliby o dzisiejszym? Oglądając mecze z mistrzostw świata 74′ widziałem inny sport. Polecam każdemu Polska – Argentyna, absolutnie genialne. Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę – tak, tak – historyczny kontekst: nasz pierwszy powojenny awans. Jesteśmy skazywani na pożarcie, z grupy mają wyjść Włosi i Albicelestes, nam bliżej do Haiti. A potem po dziesięciu minutach prowadzimy 2:0. Gramy genialnie, mogło być równie dobrze z 5:0 do przerwy. No, dobra – 5:2, bo Argentyna też stwarzała sporo sytuacji. Maszczyk i Szymanowski wyglądali jak pierwowzory Roberto Carlosa i Cafu. Słupki, sam na sam, doskonała okazja za doskonałą okazją, obustronny koncert, który… z dzisiejszym futbolem ma wspólne tylko najogólniejsze zasady. Piłkarze są pozbawieni krycia, Deyna czasem – na oko – minutę zastanawia się gdzie zagrać piłkę. Gracze ofensywni rzadko bronią, gra jest rozciągnięta. Elementy fizyczne, o których huczy Mętrak, śladowe w porównaniu do obecnego futbolu. Nie ta intensywność. Technika królem, nawet odbiory są bardziej techniczne, niż fizyczne. Co naturalnie nie znaczy, że twardych meczów wtedy nie grano, bo Wembley to siłowa rąbanka, której nie da się obejrzeć na trzeźwo. Niemniej ogółem był o wiele wyższy procent gry w piłkę… w grze w piłkę. Każdy z naszych kadrowiczów piłkarsko umie mnóstwo. Aż miło się patrzy.
Co nie zmienia faktu, że Górnik Łęczna wygrałby z brązową jedenastką Polski 74′. Bonin, Tymiński, Sasin i Prusak wygraliby z Gadochą, Żmudą, Deyną i Szarmachem. To zdanie brzmi jak świętokradztwo, ale moim zdaniem nim nie jest – fizycznie futbol zrobił milowe kroki przez ostatnie pięćdziesiąt lat i tylko tym współcześni wygraliby mecz. Brutalne, ale prawdziwe. Świętokradztwem będzie dopiero powiedzieć, że Górnik Łęczna jest drużyną od brązowej jedenastki Polski 74′ lepszą.
W ostatnich dniach z zainteresowaniem przyglądałem się powrotowi odwiecznej dyskusji: Maradona vs Messi. Według jednych, Maradona dzisiaj nie zrobiłby sztycha – najczęściej według tych, którzy na oczy go widzieli tylko wtedy, gdy drapał się po jajach na ławce trenerskiej Argentyny w RPA. Według innych, Messi może strzelić jeszcze pięćset bramek, ale kościoła nikt mu w ojczyźnie nie założy. Potem dyskusja popłynęła w kierunku polskim. Z niej dowiedziałem się, że Lewandowski to nie tylko najlepszy piłkarz w historii Polski, ale nikt nawet nigdy nie stał na jego poziomie. Jakby układać ranking, to pierwsze dziesięć miejsc Robert zajmuje samodzielnie.
Nie chodzi o gloryfikowanie legend sprzed lat, opierając się na psychologicznym mechanizmie, o którym pisał Mętrak. Oczywiście, że Bartek Śpiączka, nawet umiejąc piłkarsko o wiele mniej, to ze swoim ADHD, ze swoją agresywnością, nieustępliwością, miałby szansę w latach siedemdziesiątych stać się gwiazdą futbolu. Ale porównywanie jeden do jednego minionego z obecnym to największa niesprawiedliwość. Porównujesz wszystkie atuty Lewandowskiego z atutami Szarmacha i wiadomo, że Lewy jest lepszym piłkarzem. Ale uczciwe pytanie brzmi: jakim piłkarzem byłby Lewandowski, gdyby wychował się w latach siedemdziesiątych? Jakim piłkarzem byłby Gadocha, gdyby wzrastał dzisiaj? Czy Lewy zostałby fizycznym tytanem, gdy nikt tego od niego nie wymagał, a nawet więcej: gdy to nie decydowało o sukcesie? Czy Deyna rozgrywałby w dzisiejszych czasach piłkę po dwudziestu sekundach zastanawiania się, czy ignorowałby grę obronną?
To tak jak powiedzieć, że Toyota Calibra jest lepsza od Forda T. Oczywiście, że jest lepsza. Ale czy to sprawia, że jest większym osiągnięciem? Nie, bo liczy się historyczny kontekst: co w danej chwili, w zastanych możliwościach, uchodzi za większe osiągnięcie. I dlatego nikogo nie dziwi, że o Calibrze w szkołach się nie uczymy, tylko o Fordzie T. Dlatego bramka Maradony z Anglią jest ważniejsza niż łudząco podobny gol Messiego z kimś tam w Hiszpanii, bo nie liczy się samo wykonanie, ale kontekst – w tym wypadku scena. Dlatego sprawiedliwe pole oceny byłych piłkarzy z obecnymi na pewno nie leży blisko siły strzału.
Dlatego wybacz Leo. Lepszy piłkarz, a większy piłkarz, to dwie różne kwestie. Jesteś lepszy od Diego. Ale czy będziesz większy, rozstrzygnie się w Rosji przy oddawaniu Pucharu Świata.
fot. mat. prasowe PZPN/ pzpn.pl, grafika Marta Kondrusik
Treść usunięta
No tak, bo na pewno PSG pieniędzy brakuje 😉
Panie Leszku. Może to nie do końca elegancko świetnemu dziennikarzowi zwracać uwagę i to tak w komentarzach, ale proszę więc potraktować to tylko jako głos życzliwy i nic więcej. Po prostu warto chyba dbać o poprawność językową, najłatwiej to robić wskazując konkretne przypadki. A to jest często popełniana niezręczność językowa.
Zaimek osobowy „ja” w celowniku to „mi” albo „mnie” – przy czym na początku lub na końcu zdania używać się powinno formy „mnie”, a formy „mi” tylko w środku zdania (jest to forma skrócona, która nie powinna być akcentowana, akcent musi być na wyrazie, z którym się łączy, stąd te ograniczenia) . Zatem zamiast „Mi kojarzył się z tym na tyle…” powinno być raczej „Mnie kojarzył się z tym na tyle…”. We wcześniej cytowanym fragmencie biografii jest już prawidłowo „Mnie seks daje mnóstwo” 🙂
Pozdrawiam
Treść usunięta
prawda jest ze pis rozpierdala Polske od srodka i robi wies na zewnatrz, chocby dzisiaj. a co sie znajdzie w podrecznikach do historii zalezy od tego kto bedzie rzadzil (tez bardzo na czasie).
ps. kocham wies ale nienawidze pisu, kleru i disco-polo
Mileski ma rozwodjenie jaźni. Raz odmienia nazwisko Lato, raz nie. Kto bogatemu zabroni?
Treść usunięta
A merytorycznie po przeczytaniu całości – w kwestii Messi vs. Maradona. Zgadzam się z ogólnymi wnioskami, rzeczywiście jest brak zrozumienia przez wielu tego, że to były inne czasu i nie można porównywać tak bezpośrednio. Ale to, czy to tytuł mistrza świata będzie decydował o wielkości piłkarza, to rzecz trochę jednak do dodatkowej dyskusji. Czy rozważał Pan,że trochę może to być też elementem tego „zrozumienia czasów”. Może być tak, że kiedyś futbol najbardziej cenił to mistrzostwo z reprezentacją, był taki bardziej może „romantyczny”. A dziś wielkość mierzy się przez wygrywanie Ligi Mistrzów, a MS to tylko dodatek? To może trochę tak, jakby porównując kogoś sprzed ery MS i kogoś późniejszego i temu drugiemu zarzucać brak tytułów mistrza olimpijskiego.
Choć dla mnie nie ma nic piękniejszego i większego niż Mistrzostwa Świata, to widzę wielu kibiców młodszych, dla których niekoniecznie tak jest…
PS Ale co ciekawe – ja już ładnych parę lat temu doszedłem do podobnych wniosków dotyczących przysłowiowego meczu „Górnik Łęczna-reprezentacja’74” oglądając powtórkę meczu Polska-Włochy z tamtych mistrzostw. Inny futbol 🙂
Treść usunięta
Wpływ na grę reprezentacji, a więc w konsekwencji na postrzeganie dużych turniejów mają też napięte terminarze. Po tylu kolejkach, rundach pucharowych w krajowych i międzynarodowych rozgrywkach piłkarze przyjeżdżają na turniej może nie na tyle zmęczeni, żeby (przy dzisiejszej medycynie, a może i dopingu, kto wie?) całkiem paść już na początku, ale widać że gra nie wychodzi im tak jak jeszcze kilka tygodni/miesięcy wcześniej. Cóż, taki już jest współczesny futbol, ciężar w tym sporcie zawsze był przesunięty w stronę klubów, bo do okresu międzywojennego i pierwszych MŚ (Urugwaj ’30) reprezentacje były tylko „dodatkiem”; ale obecnie nacisk na tą stronę jest jeszcze większy przez sponsorów w myśl zasady więcej meczów=większa kasa…
Wszelkie porównania bez kontekstu i sprecyzowania kategorii osądów są bezcelowe. Kto jest lepszym piłkarzem? Kto jest lepszym mężem i ojcem?… Można dyskutować przy piwku ale poważne porównania „całości” dorobku są karkołomne – zwłaszcza przy uwzględnieniu podkreślonego przez autora kontekstu historycznego.
Treść usunięta
Za Jarosika wszedl Szoltysik
Treść usunięta
74 to pierwsze mistrzostwa jakie widziałem i pan teraz potwierdza ,że futbol był wtedy znacznie przyjemniejszy dla oka niż obecnie- drużyny były rozciągnięte gry jeden na jeden od groma i ciut ,żadnego przesuwania linii . jak zniosą spalone nastąpi powrót do korzeni , bo nikogo nie będzie na to stać ,aby obrona była w okolicy połowy boiska,bo teraz fauli w meczu prawie zawsze więcej niż strzało a powinno być odwrotnie ,minutowe kary za faule sporo by pomogły widowiskowości futbolu..
Coz,panie Milewski.Nie wyszedl panu ten artykul jak wiekszosc,ale to dlatego,ze pana poziom znajomosci tamtych lat jest znikoma.Polecam naprawde wiele swietnych publikacji z tamtych lat,bo niedlugo okaze sie,ze Pele czy Wilimowski to byli chlopcy od podawania pilek
100 % racji. A już twierdzenie, że Górnik Łęczna jest lepsza od Kadry Górskiego ’74, to typowe gimbusowe myślenie. Sam stawia pytanie, sam odpowiada i jest przeszczęśliwy, że go chwalą.
Historia wg znanego powiedzenia może i jest nauczycielką życia, tylko że niewielu chce się jej w ogóle uczyć, a w dodatku praktycznie nikt nie chce z niej wyciągać wniosków…
Z racji wieku nie mogłem widzieć na żywo, ale TVP Sport pokazywał kiedyś wszystkie mecze Polaków na MŚ 1974. Ten mecz z Argentyną to było coś wielkiego – zgadzam się z p. Leszkiem. Boczni obrońcy – jak Piszczu w BVB: od jednej linii końcowej do drugiej.
Treść usunięta
Zostawmy najnowszą historię. Ja w szkole średniej od jednego nauczyciela dowiedziałem się, że Stalin to nasz wyzwoliciel, a od drugiego, że to nasz ciemiężonyciel. Od tamtej pory nie ufam historykom.
Treść usunięta
Czytało się rewelacyjnie 🙂
Calibra to Opel. Toyota to Corolla.
Specjalnie przekręcił markę samochodu. To dodatkowo podkreśla fakt, że tego auta nie warto pamiętać. Opel Calibra czy Toyota Corolla – w porównaniu z Fordem T to jeden chuj.
Widzę po twoich odpowiedziach, że wiesz wszystko , co kto chciał napisac i powiedzieć. W innym miejscu tłumaczysz , że autor nie chciał tak napisać jak napisał.. Jestes głupi sam z siebie czy po nasieniu ? I ten twój „chuj” na końcu . Pytałeś się pani w szkole za nim napisałeś ?
Nie, ale zapytam 🙂
Przepraszam, że akurat czasami rozumiem co czytam. Po to czytam żeby zrozumieć.
P.S. Nie wiem czy naprawdę specjalnie przekręcił nazwę samochodu czy nie. To powyżej napisałem tak trochę pół-żartem, stąd ten chuj. Nie sądziłem, że weźmiesz to do siebie.
„Doszło do sytuacji, że Argentyna wygrywa z Peru 6:0, bo… musi wygrać 4:0”.
Niemal jak Barcelona – PSG…
Ale głupi to ty na pewno jesteś…
„Bonin, Tymiński, Sasin i Prusak wygraliby z Gadochą, Żmudą, Deyną i Szarmachem.” Rozumiem, że nie chodzi o ogranie 70-latków. Tak więc gdyby się spotkali w tych samych czasach, to trenowaliby tak samo, a więc dzisiejsi wyrobnicy by przegrali.
Zawsze śmieszą mnie takie porównania innych systemów walutowych. Skąd pomysł, że Gadocha, Żmuda, Deyna i Szarmach – trenowaliby dziś z intensywnością lat 70ch, albo Bonin – s-ka w latach 70ch trenowaliby jak dziś? A tylko takie założenie – o lepszym przygotowaniu fizycznym i taktycznym – pozwala przyznać Panu rację.
W tym kontekście ciekawym wyjątkiem jest Messi. On w latach 70ch nie dostałby hormonu wzrostu i raczej nie zrobiłby kariery. Piszę raczej, bo taki Garrincha, z jedną krótszą nogą, jednak zrobił.
„Liczy się kontekst”. W takim razie sam sobie autorze zaprzeczyłeś w ostatnim zdaniu. Bo kontekst jest taki, że za czasów Maradony MŚ to był numer 1, święty Graal. W dzisiejszych czasach to jest coraz mniej istotny dodatek dla rozgrywek klubowych. Dlatego porównując Messiego z Maradoną nie ma co liczyć ile który zdobył Pucharów Świata a zastanowić się czyje zwycięstwa miały większą wagę.
Coraz mniej istotny dodatek? To dlaczego, gdy w mediach opisuje się piłkarzy, którzy zdobyli w piłce najważniejsze trofea zaczyna się od mistrzostwa świata? Dzisiaj Xabi Alonso ogłosił zakończenie kariery wraz z końcem tego sezonu i przedstawia się go w pierwszej kolejności jako mistrza świata z reprezentacją Hiszpanii, a ewentualnie później jako dwukrotnego zdobywcę LM czy mistrza krajowego z Niemiec i Hiszpanii.
Daje się odczuć, że zawodnicy zdecydowanie poważniej traktują swoją grę w klubach niż w reprezentacji. Czy ze względu na pieniądze, czy na możliwość rywalizacji na wyższym poziomie i mniejszy udział przypadku w wynikach – nie wiem. Widać to również po wynikach ostatnich imprez międzynarodowych. Coraz częściej zdarza się, że giganci piłki jak Niemcy, Włochy, Brazylia itp. osiągają słabe wyniki a do głosu dochodzą drużyny znikąd. Czy tak by się działo gdyby wszyscy grali na 100%? Czasem niespodzianki by się zdarzały, ale nie na aż taką skalę.
Niespodzianki się zdarzają, bo taki turniej trwa miesiąc, a nie cały rok jak liga. Jeden słabszy mecz i może być po zawodach. Trzeba się wstrzelić z formą na te pare tygodni co nie zawsze wychodzi faworytom i jest to zupełnie zrozumiałe. Poza tym w piłce cały czas dochodzi do wydarzeń, których raczej nikt się nie spodziewał np, podniesienie się Liverpoolu w Stambule, mistrzostwo dla Leicester, czy wczorajsza remontada Barcelony. Myślę, że Leo Messi oddałby jakiś triumf w LM i Złotą piłke za wygrany finał z Niemcami w 2014 roku.
No widzisz. W mojej opinii niespodzianki na wielkich imprezach reprezentacyjnych nie są spowodowane w głównej mierze długością turnieju tylko faktem, że po rozegraniu ponad 60 meczów w sezonie najlepszym zawodnikom nie zostaje już dość siły aby do meczów reprezentacyjnych podejść w pełni formy. Żeby tak było musieliby w którymś momencie odpuścić w trakcie sezonu w klubie a ze względu na poziom rywalizacji ci najlepsi nie mogą sobie na to pozwolić. Dlatego w mistrzostwach świata czy europy coraz częściej do głosu dochodzą ci, którzy w piłce klubowej znajdują się tuż za pierwszym szeregiem. Jasne, można przywołać przykłady przeczące tej tezie (Hiszpania), ale sądzę jednak, że generalny trend jest taki jak to opisałem.
Messi po zakończeniu kariery być może będzie żałował, że nie wygrał MŚ, ale wydaje się jasne, że aby je wygrać musiałby trafić ze szczytem formy na właśnie ten turniej, a to byłoby możliwe tylko w przypadku gdyby trochę odpuścił w trakcie sezonu w klubie.
apropo meczu na wembley się zgodzę, oglądałem pierwsze 20 minut, dalej nie dałem rady, graliśmy straszną padakę, jeden Gorgoń z tyłu trzymał, Deyna w środku straty, inni też gówno grali, cisnęli nas jak nic.. a co zrobił tomaszewski na pcozątku (złapał piłkę, po czym niewiadomo po co wypuścił ją, rzucił się na nią i został kopnięty) nie da się logicznie wyjaśnić.
Lato wszedł na towarzyski mecz z Bułgarią w Warnie, gdy kadra wracała z tourne po Ameryce Płn. i Południowej i zabrakło napastnika i dowołano właśnie Latę, bo inni byli kontuzjowani. Ten mecz wygraliśmy 2:0 a obie bramki strzelił Grzesio Lato. Jako piłkarz był super ale po zakończeniu kariery poszedł drogą jaką dziś podąża Żurawski-takie jest życie. Można być świetnym piłkarzem, aktorem, reżyserem ale prywatnie jest się właśnie Bolkiem.
Treść usunięta
Co za bełkot. Sam stawia pytanie, sam odpowiada i jest przeszczęśliwy, że go chwalą.
Wydaje mu się, że każda jego myśl, to epokowe odkrycie. Co ty chłopczyku wiesz o tamtych czasach ? Długo po nich zacząłeś wciągać gile, a teraz się mądrzysz. Twierdzenie, że Górnik Łęczna jest lepsza od Kadry Górskiego ’74, to typowe gimbusowe myślenie. Bo szybciej biegają (wątpię aby ktoś dogonił z tej Łecznej Latę), bo mocniej strzelają (wątpię czy ktoś wsadziłby głowę tak jak Szarmach, gdzie inni bali się dołożyć nogę ), bo graja w obronie bardzie siłowo (wątpię czy przepchali by Żmudę lub Gorgonia). Bo skrzydłowy kiwa lepiej (wątpię czy mógłby nosić torbę za Gadochą). Byłoby nietaktem, gdybym chciał jeszcze pisać o Deynie lub Lubańskim (sprzed kontuzji). Przeczytałeś autorze po kilka stron z dawnych czasów, chyba tylko po to, aby napisać te wypociny . Dokończ wciąganie gili i jeśli chcesz czytać, to czytaj całość i ze zrozumieniem.
Jak nie umiesz czytać i już wszystko wiesz, to po co wypisujesz komentarze? Przecież Leszek wcale nie twierdzi, że Górnik Łęczna jest lepszy od kadry Górskiego. Twój chamski komentarz dowodzi tylko, że sam nie czytasz „całości i ze zrozumieniem”.
cyt.”Górnik Łęczna wygrałby z brązową jedenastką Polski 74′. Bonin, Tymiński, Sasin i Prusak wygraliby z Gadochą, Żmudą, Deyną i Szarmachem” Chamski ? ty jełopie, Zabieraj kanapki i do szkoły , nauka czytania czeka.
O tych pustych boiskach najlepiej świadczy fakt, że moje pokolenie, czyli chłopacy, którzy w piłkę grali na przełomie wieków XX i XXI też teraz „irytują” puste boiska. „Bo my to graliśmy od rana do wieczora”, wspominają moi koledzy.
No chyba, że się ich zapytam o gry komputerowe jak DSJ, „kreski” Heroes III, FIFA 04, GTA III czy nawet The Sims 2. Wtedy też zaczną się historię, iż to były gry „kultowe”, w które grało się „całymi dniami”, a teraz już się takich nie robi. Okazuje się więc, że ci sami młodzi chłopcy potrafili naraz i siedzieć na boisku i grać w gry komputerowe i jeszcze obejrzeć wszystkie odcinki Pokemonów oraz licznych innych kreskówek 🙂