Czy można pokonać Górnika Łęczna na jego stadionie na stadionie, na którym rozgrywa mecze domowe? Przyznacie, że nie jest to zadanie o najwyższym poziomie trudności. Takie wyzwanie wrzucilibyśmy raczej do tej samej kategorii co “czy można zjeść zupę mając łyżkę” oraz “czy można wejść do domu mając klucz”. Ale czy można pokonać Górnika Łęczna grając w piłkę przez 10 minut? O, to jest już coś, co u ambitnych ludzi budzi pewne pokłady adrenaliny. Dziś mały challenge zafundowali sobie piłkarze Zagłębia Lubin. I co najlepsze – udało im się!
To musiała być zorganizowana akcja, nie widzimy innego wytłumaczenia dla sytuacji, w której Zagłębie po 10. minutach stanęło. Trzeba przyznać, że do tego czasu nie próżnowało – wyszło szybko na prowadzenie, ustawiło sobie mecz, mogło z czystym sumieniem przestawać grać w piłkę. No i przestało. Sama bramka była trochę efektem farta, bo Woźniak najpierw źle przyjął sobie piłkę, czym kompletnie zwolnił dobrze zapowiadającą się akcję, potem jeszcze podał do Starzyńskiego za plecy. Pomocnik Zagłębia miał w tej akcji jednak tyle wolnego miejsca, ile miałby siadając na losowym sektorze lubińskiego stadionu. Przyjął, podprowadził, pomyślał, uderzył… 1:0, można oddawać się innym zajęciom.
Jakim? Naprawdę chcemy wiedzieć, o czym myśleli podczas tego meczu piłkarze Zagłębia, bo do końca nie wyprowadzili już ANI JEDNEJ godnej uwagi akcji. Nic, zero. Kaplica. Dla normalnej drużyny takie okoliczności byłyby jak gwiazdka z nieba, lecz dla Górnika… Cóż, też nie wiedzieli, jak odnaleźć się w tej nowej dla nich sytuacji i praktycznie nie stworzyli sobie żadnej setki. Cały czas prowadzili grę, ale nie wynikało z tego kompletnie nic. Od biedy za dogodne okazje możemy uznać strzał sprzed pola karnego Bonina (dobry i obroniony), strzał z pola karnego Bonina (słaby i obroniony) oraz płaską wrzutkę Bonina w pole karne (dobrą i w ostatniej chwili zablokowaną przez Dziwniela). Rozruszać kolegów próbował Javi Hernandez, Gerson co rusz wyprowadzał ataki, na skrzydłach zadomowili się Matei i Leandro. Co z tego, skoro o żadnych sytuacjach bramkowych już sobie nie porozmawiamy.
Zagłębie poczuło się w końcówce meczu już tak pewnie, że aż zaczęło wpuszczać na boisko przebierańców. Weźmy na przykład takiego Siemaszkę – gość pojawił się na boisku w 75. minucie, a w 84. wyglądał ze zmęczenia jakby miał umrzeć (!!!), po dziewięciu minutach na boisku nie podjął próby powrotu za rywalem (!!!), a Piotr Stokowiec wręcz musiał go prosić, by dał radę pobiegać jeszcze przez te kilka minut (!!!). Sorry, ale nie znajdujemy dla chłopaka ani grama usprawiedliwienia i nie, nie kupujemy tego, że 20-latek – przez młody wiek – mógł się spalić psychicznie. Siemaszko może w najbliższych tygodniach wystrzelić z formą, może zdobyć kilka bramek, nawet ładnych, ale my przed oczami będziemy mieli ten spektakularny występ. Występ, po którym zabrakło sił po dziewięciu minutach.
Lubinianie stwierdzili dzisiaj, że rozpykają Górnika grając na zaciągniętym ręcznym i nie wrzucając trzeciego biegu. I zrobili to bez problemu. To chyba nie świadczy źle o nich, a o Górniku, prawda?
Fot. FotoPyK