Reklama

Lechia w Poznaniu. 45 minut piłki, 45 minut wojennego szału

redakcja

Autor:redakcja

05 marca 2017, 20:45 • 4 min czytania 198 komentarzy

Jeśli Lechia miała zdać egzamin na to, czy dorosła do roli mistrza, to właśnie go oblała. Nie dlatego, że nie umie podawać. Nie dlatego, że jej piłkarze nie wiedzą co to pressing albo wyprowadzanie kontrataków. Ujmijmy to tak – jeśli mielibyśmy wykreślić jakąś skalę ludzi, których najłatwiej sprowokować, piłkarzy Lechii Gdańsk umieścilibyśmy między wiecznie sprowokowanymi przez policję kibicami i wiecznie sprowokowanymi przez kibiców policjantami. Grzali się szybciej niż licealiści w klubach nocnych.

Lechia w Poznaniu. 45 minut piłki, 45 minut wojennego szału

To był zupełnie normalny mecz. Lechii uciekał wynik – straciła w 70. minucie gola na 1:0 – ale sytuacja wcale nie była beznadziejna. W teorii wszystko jeszcze można było odrobić. Jak dało się to osiągnać? Wyprowadzając akcje, strzelając gole. Jak na pewno NIE dało się tego osiągnąć? Lejąc swoich rywali po mordach. Którą opcję wybrała Lechia?

Prawdopodobnie zgadliście. Jesteśmy w totalnym szoku, że drużynie piłkarskiej może aż tak odciąć myślenie. Ale po kolei, bo zanim doszło do dwóch starć w 70. minucie, oglądaliśmy jeszcze jedno pod koniec pierwszej połowy. W efekcie wyszły nam z tego trzy rundy.

Runda 1: Peszko wytargał Kędziorę za ucho, sprawiedliwość reprymendą słowną chciał wymierzyć Nenad Bjelica. Zrobiła się lekka zadyma, kilku piłkarzy skoczyło sobie do oczu, Szymon Marcinak z zawodnikami uspokoili towarzystwo.
Kto przegrał starcie? Bjelica. Został wyrzucony na trybuny.

Runda 2: Bednarek sprowadził Kuświka do parteru, a ten w ramach rewanżu w absurdalnie chamski sposób przycisnął mu nogę do klatki piersiowej.
Kto przegrał starcie? Kuświk. Został słusznie wyproszony z boiska.

Reklama

Runda 3: Peszko przegrał pozycję z Kędziorą i stwierdził, że trzeba wyrównać porachunki zdzielając go w bezczelny sposób z łokcia.
Kto przegrał starcie? Peszko. Także został słusznie wyproszony z boiska.

Peszko, Kuświk – tym panom bez wątpienia zabrakło dziś szarych komórek. A przecież do towarzystwa dopisać można Vanję Milinkovicia-Savicia, który dokonał rzadkiej sztuki, bo… obejrzał czerwoną kartkę siedząc na ławce (i to oglądając kartkę dwa razy!). Ogólny bilans pokazanych kartoników mówi o tym meczu bardzo dużo. Żółte: Kędziora, Tetteh, Trałka, Nielsen, Bednarek, Peszko (zakończył z czerwoną), Kuciak, Wolski, Kuświk (zakończył z czerwoną), Janicki, Milinković-Savić (zakończył z czerwoną). Sporo.

No dobra, ale wypadałoby wspomnieć też coś o piłce. To w dużej mierze był taki mecz, jakie bywać lubią finały PP czy mecze Lecha z Legią. Dość wysoka kultura gry, fajne wymiany, ale sytuacji bramkowych jak na lekarstwo. W pierwszej połowie oglądaliśmy w zasadzie tylko jedną klarowną okazję – Szymon Pawłowski wyszedł sam na sam z Kuciakiem, ale uderzył totalnie bez sensu – lekko i nieprecyzyjnie. Czy ktokolwiek nadawał meczowi ton? Nie. Raz pozycyjnie zaatakowała Lechia, za chwilę dłuższy atak zbudował Lech. Raz z kontrą po stracie poszli gdańszczanie, raz szybki atak wyprowadzili poznaniacy. Raz piętką postraszył Robak, raz z szybkim dryblingiem wyszedł van Kessel, raz w środku wyciął Trałka, raz siłę pokazał Borysiuk. Zero dominacji jakiejkolwiek ze stron.

W drugiej połowie szala nieznacznie zaczęła przeważać się po stronie Lecha. Generalnie dziwiliśmy się, że tak późno “Kolejorz” przechodził do konkretów. Kto miał atakować, jeśli nie drużyna, która jest w sztosie i stoi przed okazją odrobienia do Lechii straty punktowej? Ostatecznie poznaniacy wyprowadzili dwa naprawdę groźne ataki. Pierwszy – strzał Robaka wypluł przed siebie Kuciak, dobił to Majewski, lecz był na minimalnym spalonym (ze dwadzieścia centymetrów). Druga? Trałka poklepał z Makuszewskim, wrzucił do Robaka, ten ze stoickim spokojem wystawił Majewskiemu piłkę na odległość rzutu karnego, a Maja zamknął oczy i uderzył, ile miał sił w nogach (skutecznie). Gdy lechiści grali w dziewiątkę, na boisku panowała już wolna amerykanka, a gospodarze  nie bardzo byli zainteresowani podwyższaniem wyniku za wszelką cenę. Swoje akcje miał Kownacki, Kostewycz położył już raz nawet bramkarza, ale uderzył w obrońców. Generalnie celem nadrzędnym było nie wypuszczenie prowadzenia w kompromitujący sposób. I ten cel udało się osiągnąć.

Sportowo 1:0 to wynik, który odzwierciedla to, co działo się na boisku. Gdybyśmy mieli jednak porównywać reagowanie na stres, działanie pod presją, spokój umysłu… Oj, zakończyłoby się tu dwucyfrówką.

Jeśli nie wyżej.

Reklama

hvpK2Dm

Najnowsze

Anglia

Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Mikołaj Wawrzyniak
4
Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Komentarze

198 komentarzy

Loading...