W rozumieniu wielu rozbudził apetyty milionów Polaków, po czym boleśnie sprowadził naród na ziemię. Na mundial nie zabrał Jerzego Dudka i Tomasza Frankowskiego, co masa ludzi – w mniej lub bardziej poważnym tonie – wypomina mu do dziś. W piłce klubowej w ostatnich latach skakał zaś z miejsca na miejsce, a więcej niż jeden sezon wytrzymał tylko w Bytovii. Tak czy owak, gdyby jednak zebrać do kupy wszystkie jego osiągnięcia czy to jako piłkarza czy też później jako trenera, wyszłoby na to, że Pawłowi Janasowi w gruncie rzeczy sukcesów pozazdrościć mógłby niejeden. Dziś były selekcjoner reprezentacji Polski obchodzi swoje 64. urodziny.
Nie będzie jakąś wielką przesadą, jeśli stwierdzimy, że praktycznie każda dyskusja na temat dzisiejszego solenizanta prędzej czy później i tak musi zostać sprowadzona do niepowodzenia na mistrzostwach świata w Niemczech. To miał być turniej, w którym po fiasku w Korei i Japonii Polska kadra w końcu miała nawiązać do czasów świetności. Orły Janasa przez eliminacje przeszły bowiem niczym burza, dwukrotnie ustępując minimalnie jedynie Anglikom. Jak było później – wszyscy wiemy. Mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor, samolot do domu. I choć z perspektywy czasu trudno nie ulec wrażeniu, że do czynienia mieliśmy z podręcznikowym przykładem pompowania balonika, niepowodzenie za naszą zachodnią granicą miało jedną twarz – Pawła Janasa. To on przecież nie zabrał do Niemczech Jerzego Dudka i Tomasza Frankowskiego, co wywołało szok w całym kraju.
Po mistrzostwach świata nie miał jednak większych problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Po 2006 roku zwiedził pięć klubów – Bełchatów, Widzew, Lechię, Polonię Warszawa i Bytovię. Choć w tym czasie zrobił trzy awanse – dwukrotnie wszedł do Ekstraklasy z Widzewem, a także wprowadził Bytovię do I ligi – w minionych latach w szerszych kręgach sławę zyskał sobie głównie tym, że się nie wpierdala. Historia o wyrzuconym do kosza niedopałku, który nieomal nie wywołał pożaru na stadionie przy Konwiktorskiej obrosła zaś miejską legendą.
Jak na gościa, który mimo wszystko nie był traktowany zbyt poważnie, trzeba przyznać, że sukcesów w klubowej piłce mu jednak nie brakuje. Mowa szczególnie o latach 90. minionego stulecia, gdy z Legią dwukrotnie zdobył mistrzostwo i puchar Polski, a także awansował w sezonie 1995/96 do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Przegrany 0:3 w Atenach rewanż, jak miało się potem okazać, miał być zresztą ostatnim występem Wojskowych w Champions League przed ponad dwudziestoletnią przerwą.
Miejsca na kpiny czy złośliwości nie pozostawia też jego kariera zawodnicza. Nawet jeśli Janasowi jako obrońcy w tamtych czasach raczej trudno było zyskać sobie miano wirtuoza, czepianie się jego dokonań byłoby mocno niesprawiedliwe. Choć w piłce klubowej ani razu nie zdołał wygrać mistrzostwa (wygrał jednak dwa puchary Polski z Legią), to jednak kadra narodowa z nim w podstawowym składzie zdobyła ostatni medal na wielkiej imprezie – mundialu w Hiszpanii w 1982 roku. Cztery lata później doceniono go też w lidze francuskiej, gdzie jako zawodnik Auxerre został wybrany najlepszym zagranicznym piłkarzem Ligue 1.
Janasowi przez te wszystkie lata mimo woli udało się dokonać dość rzadkiej sztuki – pomimo niezbyt wybuchowego charakteru postrzegany jest jako niezwykle barwna postać. Postać, która może i nie zbawiła polskiej piłki, ale której osiągnięć nie powinno się jednak deprecjonować. Podejrzewamy zresztą, że sam Janas, gdy patrzy na swoje CV również nie odczuwa wstydu. Gdybyśmy mieli pewność, że ujrzymy go jeszcze na ławce trenerskiej, z okazji urodzin życzylibyśmy mu kolejnych sukcesów. Ale że pewności nie mamy, ograniczymy się więc do życzenia mu zniesienia zakazu palenia w miejscach publicznych.