Powiedziałem, że nie uważam, by lechici mogli mi zaoferować cokolwiek więcej, niż mam w Gdańsku. Nawet przez moment nie kusiło mnie, by przeprowadzić się do Poznania. Za dobrze się tu czuję. Wcześniej rozmawiałem nawet z dyrektorem sportowym Legii panem Żewłakowem. Ale możliwość gry przy Łazienkowskiej też nie działa na moją wyobraźnię. Nie mam potrzeby, by grać w Legii czy w Lechu, te nazwy nie robią na mnie większego wrażenia. Uważam, że Lechia jest na tym samym poziomie, a liczę na to, że już niedługo będzie wyżej – mówi w dzisiejszym “Fakcie” i “Przeglądzie Sportowym” czołowa postać Lechii Gdańsk, Rafał Janicki.
FAKT
Rafał Janicki nie był zainteresowany ani grą w Legii, ani w Lechu.
– Menedżer zapytał mnie, czy chcę się przenieść do Poznania. Od razu odmówiłem. Powiedziałem, że nie uważam, by lechici mogli mi zaoferować cokolwiek więcej, niż mam w Gdańsku. Nawet przez moment nie kusiło mnie, by przeprowadzić się do Poznania. Za dobrze się tu czuję. Przesiąkłem Lechią, będę jej kibice, gdy skończę grać w piłkę – deklaruje. (…) – Wcześniej rozmawiałem nawet z dyrektorem sportowym Legii panem Żewłakowem. Ale możliwość gry przy Łazienkowskiej też nie działa na moją wyobraźnię. Nie mam potrzeby, by grać w Legii czy w Lechu, te nazwy nie robią na mnie większego wrażenia. Uważam, że Lechia jest na tym samym poziomie, a liczę na to, że już niedługo będzie wyżej.
Stefanik nie wstydzi się już strzelać bramek.
– Czasem odnoszę wrażenie, że wstydzi się strzelać gole. jakby wykańczanie akcji nie sprawiało mu satysfakcji – martwił się szkoleniowiec Termaliki. Wygląda jednak na to, że zimą udało mu się do ofensywnego pomocnika dotrzeć. Przed tygodniem w Warszawie Stefanik rozegrał świetne spotkanie i strzelił gola na wagę remisu z Legią (1:1). – Nie wiem, czy to moje najlepsze spotkanie w Polsce, ale na pewno jedno z najlepszych. Mamy coraz większe szanse po rundzie mistrzowskiej. Żeby się w niej znaleźć, potrzebujemy jeszcze tylko kilku punktów – twierdzi Słowak.
GAZETA WYBORCZA
Wyborcza określa mecz Lecha z Lechią “zaskakującym pojedynkiem na szczycie”.
Przewaga finansowa warszawskiego klubu nad resztą jest dziś tak miażdżąca, że uchodzi za bezdyskusyjnego faworyta. Tymczasem Lechia spisuje się bardzo słabo – przegrała u siebie z ostatnim w tabeli Ruchem Chorzów, zremisowała jedynie z Termalicą Nieciecza. Do lidera Lechii traci już siedem punktów. Taką samą stratę na koniec roku miał Lech, niemal skreślany z tego powodu z grona kandydatów do tytułu. Tymczasem zaprezentował serię, jakiej w ekstraklasie nie widziano od dawna, a w dziejach samego Kolejorza – nigdy. Wygrał cztery mecze po 3:0 (trzy były ligowe). – Wygląda na to, że można teraz łatwo przewidzieć nasze kolejne wyniki – śmieje się Lasse Nielsen. Duński obrońca jeszcze jesienią był uważany za obrońcę słabego i topornego, teraz zrobił ogromny postęp. Lech po stracie Paulusa Arajuuriego i Tamasa Kadara (odeszli zimą) musiał budować defensywę od nowa. – Mój postęp jest o tyle złudzeniem, że po prostu cała drużyna go zrobiła – mówi Lasse Nielsen. – A ja nie mam w Poznaniu rodziny, mieszkam sam i mogę cały dzień skupiać się na piłce.
SUPER EXPRESS
Superak rozmawia z Dawidem Kownackim.
W końcu jesteś postacią pierwszoplanową…
Trener mi zaufał, koledzy dostrzegają mnie na boisku, zyskałem pewność siebie. Kiedy cała drużyna gra dobrze, łatwiej jest wskoczyć na te właściwe tory. Dziś jestem mocniejszy mentalnie i to procentuje nie tylko na boisku. Kiedy w głowie jest wszystko poukładane i nie ma niepokoju, człowiek funkcjonuje dużo lepiej, nawet kontuzje mnie ostatnio omijają.
(…)
Jak odbierasz szum wokół ciebie? Fiorentina złożyła ofertę, teraz podobno obserwowali cię wysłannicy francuskiego Rennes…
Na pewno słysząc o zainteresowaniu wielkich klubów, można się podbudować. Ja jednak nie wybiegam za daleko w przyszłość, skupiam się na swojej pracy. Jeżeli będę się dobrze prezentować, oferty będą. Mam jeszcze 1,5 roku kontraktu z Lechem, jestem tu szczęśliwy. Czas pokaże co dalej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Maciej Makuszewski twierdzi, że Lech to polskie Atletico, a Kownacki to polski Torres. Takie porównania zawsze pachną nam absurdem.
Zgodzi się pan, że pasuje do taktyki stosowanej przez Nenada Bjelicę? Po odbiorze piłki macie od razu przechodzić do ataku, więc może pan wykorzystać swój ogromny atut, czyli szybkość.
Podoba mi się styl pracy trenera, jego podejście do każdego spotkania. Jesteśmy mocni i w różnych momentach spotkania jesteśmy sobie w stanie poradzić. Widać radość z gry na boisku, wiarę i charakter, walczymy jeden za drugiego. Śmiejemy się ostatnio w szatni, że jestem jak Atletico Madryt. Czyli wszyscy pracują na murawie, zapieprzają aż miło, a gole strzelają napastnicy.
To Dawid Kownacki jest jak Antoine Griezmann, a Marcin Robak jak Fernando Torres?
Odwrotnie. “Kownasiowi” mówię często, że jest naszym Torresem. Życzę mu wszystkiego najlepszego. W poprzednich latach ciągle się mówiło, że ma potencjał. A teraz on udowadnia, że to racja. Przed rundą rozmawiałem z moim przyjacielem, który nie jest z Poznania, ale nam kibicuje. I mówię mu: “Pamiętaj, wiosna będzie należeć do Kownackiego”. A on na to: “E, już chyba nic z niego nie będzie”. A ja: “Nie, nie, zobaczysz, będzie grał świetnie, bo widzę, co się dzieje na treningach”. Już jesienią sygnalizował dobrą formę. A to, co robi obecnie? Szaleństwo! Zdobył pięć bramek i chce więcej. Do Marcina z kolei mówię, że jest jak Zlatan Ibrahimović. Czyli im starszy, tym skuteczniejszy. Marcin jest zły, że nie gra w podstawowym składzie, ale kiedy wchodzi, daje z siebie wszystko i też trafia. Takie detale budują właśnie pewność siebie całej drużyny. Mentalnie trzymamy się niesamowicie. Oby tak dalej.
Rafał Janicki opowiada szerzej o sobie.
Pan miał 22 lata, gdy Joaquin Machado mianował pana kapitanem Lechii. Pierwsza myśl?
Czułem strach. To duży ciężar, nie byłem przekonany, że go uniosę. Trzeba było mieć doświadczenie, by poskładać ten zespół. Kapitan to ważna postać, a ja byłem wtedy na takim etapie, że chciałem się skupić bardziej na swojej grze niż odpowiadać za całą drużynę. Nie byłem na to gotowy, ale trener był nieugięty. Mieliśmy w zespole starszych, bardziej doświadczonych graczy, oni powinni pełnić tę funkcję. Ja byłem na to za młody.
Zabrakło wieku czy charakteru?
Wszystkiego po trochu. Nie mam cech przywódczych, przynajmniej wtedy nie miałem. I dlatego uważam, że słabo wywiązałem się z tego zadania.
Kilka lat temu powiedział pan na zgrupowaniu kadry młodzieżowej, że jest słaby psychicznie. Coś się zmieniło?
Do dziś przeżywam swoją grę, porażki. Nawet ostatnio, po wygranym meczu z Cracovią, chodziłem zamyślony, bo wiedziałem, że popełniłem w tym spotkaniu błędy. Myślałem o dwóch straconych bramkach, przy każdej z nich mogłem się lepiej zachować. Od razu je analizowałem, narzeczona wiedziała, że coś jest nie tak. Bardzo dobrze to po mnie widać. Zamykam się, przestaję się odzywać. Staram się sam dojść, z czego wynikał mój błąd.
Osoby mające w sercu i Lecha, i Lechię wspominają swoje epizody w tych klubach. Najbarwniejszy z nich to oczywiście trener Łazarek.
Na pierwszy rzut oka ogień i woda, ale czasami też sympatia i duży sentyment. Lecha i Lechię łączy wielu ludzi, którymi oba kluby zgodnie się chwalą. – Kto wygra w niedzielę? Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli nawet zdobywasz klucz do sukcesu, zawsze może się znaleźć jakiś dupek, co w ostatniej chwili wymieni ci zamek – w swoim jowialnym stylu opowiada trener Wojciech Łazarek. Z Lechem dwa razy zdobył mistrzostwo Polski, dwa razy Puchar Polski. Potem w połowie kolejnego sezonu przeniósł się do będącej w strefie spadkowej Lechii i uratował ją przed degradacją. – Bo Gdańsk to było i jest moje miasto. Przeprowadziłem się tam z Łodzi jeszcze w latach 60. – tłumaczy Łazarek. – W Lechu pracowałem wtedy już pięć lat, a to czas, kiedy trener zaczyna mięknąć, zbyt łatwo rozumieć zmęczenie czy słabszy dzień piłkarza. A tak nie powinno być. Mówiąc krótko, stałem się już kapciozjadem, trzeba było więc poszukać nowych wyzwań – opowiada późniejszy selekcjoner.
Michał Probierz rozegra w ten weekend 300. mecz w lidze. Z tej okazji PS przepytał go w dość niestandardowy sposób.
Najlepszy cytat?
Gabriela Batistuty. Wiele razy powtarzałem, więc… dzisiaj też zacytuję Argentyńczyka. “Trener musi wywoływać u piłkarza stan pomiędzy strachem a zachwytem”.
Najczęściej wymieniane zdanie w trakcie meczu?
Agresywniej!
Najczęściej wymieniane zdanie prezesa Kuleszy?
Mogliście. Mogliście zagrać inaczej, mogliście wygrać, mogliście wygrać wyżej (śmiech).
Najzabawniejsze zdarzenie?
Sympatyczny kierownik, dlatego nie wymienię jego nazwiska, zmienił mi kiedyś najlepszego piłkarza w drużynie. Przez pomyłkę i zrobił to tak szybko, że nie zdążyłem zareagować. Na szczęście dla “kiera” wygraliśmy i sprawa rozeszła się po kościach.
Paweł Golański wrócił do gry. W wywiadzie opowiada, jakie miał opcje.
Jesienią mówił pan, że odmawia klubom pierwszoligowym, bo jak się raz do niej wpadnie, trudno się wygrzebać. Co się od tego czasu zmieniło?
Nie dostałem żadnej konkretnej oferty z ekstraklasy, były tylko wstępne zapytania. Liczyłem się z tym, że tak może być, bo jak się spada z ekstraklasy, nie jest łatwo znaleźć nowy klub, zwłaszcza, że wiek mi nie pomaga. Zdałem więc sobie sprawę, że jeśli chcę dalej grać na w miarę wysokim poziomie, muszę się związać z jakimś pierwszoligowcem i walczyć o awans. Po rozwiązaniu kontraktu z Górnikiem, miałem różne myśli. Byłem poirytowany, że w końcówce kariery przytrafił mi się spadek. Potrzebowałem resetu i w tym czasie zająłem się prowadzeniem wraz z Przemkiem Kaźmierczakiem i Krzyśkiem Nykielem szkółki piłkarskiej. Ale z czasem zaczęło mi przeszkadzać, że nie mam klubu, chciałem wrócić do piłki. Miałem cztery oferty i zdecydowałem się na Chojniczankę. Z kilku powodów – jest liderem, w zespole panuje dobra atmosfera, a propozycja była bardzo konkretna.
Fot. 400mm.pl