Rzadko kiedy w piłce jest mi kogoś faktycznie żal, zwłaszcza gdy ten ktoś ma zdrowe nogi, zdrowe ręce, zdrową głowę, zdrową rodzinę, no i dostaje mnóstwo siana miesiąc w miesiąc regularnie na konto. A jednak Tomasa Necida mi trochę żal. Nie to, żebym chciał mu wysłać list ze słowami otuchy, co to to nie, nie chciałoby mi się w tym celu wstać z kanapy. Ale tak tyci-tyci, odrobinkę, troszeczkę mi go szkoda.
Trafiło do polskiej ligi mnóstwo zawodników z beznadziejnym CV, nie zasługiwali na jakikolwiek kredyt zaufania. Swoją pozycję musieli dopiero tu na miejscu ugruntować. Patrzyło się na nich z podejrzliwością – co ty tu człowieku robisz, jakim cudem dostałeś pracę, komu posmarowałeś pod stołem, że cię przyjął. O dziwo, niektórzy z czasem okazywali się czołowymi postaciami ligi – co może świadczyć bardzo dobrze o nich, albo bardzo źle o lidze, kwestia spojrzenia. Taki Marco Paixao na przykład – przecież jego dorobek przed transferem do Polski był nie tyle mizerny, co wręcz nikczemny. A tutaj wyrósł na gwiazdę pierwszej wielkości. Wielu takich było – on, jego brat, Prijović, Quintana i tak dalej… Nie wspominając już o tym chłopaku z drugiej ligi maltańskiej, którego umiejętności okazały się zupełnie wystarczające na Widzew Łódź.
Transferów piłkarzy, którzy coś w życiu osiągnęli, a nie dopiero chcą osiągnąć było znacznie mniej. Necid jest zdecydowanie kimś, kto na tle ściąganych hurtowo anonimów wyróżnia się dorobkiem.
44 mecze w reprezentacji Czech, regularne miejsce w kadrze od 2008 roku – zawsze, gdy zdrowie pozwalało. A w tym czasie, o ile nie walnąłem się w obliczeniach, nie powoływał go jeden jedyny trener o dziwnych piłkarskich gustach, tylko siedmiu różnych selekcjonerów. Możemy oczywiście uznać, że każdy z nich znał się na futbolu gorzej niż przeciętny użytkownik polskiego internetu określający Necida mianem „łamagi”. Ja jednak zachowałbym wstrzemięźliwość. Są zawodnicy, których bez większego ryzyka można w ten sposób przezywać, ale są tacy, których CV powinno dawać do myślenia. Radzę więc: wstrzymajcie konie.
44! Przypomnę, że Miroslav Radović rozegrał w swojej kadrze 0 meczów, Guilherme 0 meczów, Odidja-Ofoe 6 meczów, Adam Hlousek 7 meczów, Moulin 0 meczów. Jedynie Hamalainen w tym zakresie ma się czym pochwalić (52 występy), ale to jednak tylko Finlandia, z daleka omijająca wszelkie wielkie turnieje. Dla człowieka z zewnątrz, który wpadnie do Polski na weekend i zechce obejrzeć mecz, to Necid będzie największą gwiazdą zespołu.
Gdybym był trenerem i dostał na biurko dane trzech różnych piłkarzy – Necida, Nikolicia i Prijovicia – bez wahania wybrałbym Czecha. Oczywiście wy teraz – bo taka zapanowała moda – będziecie śmiać się do rozpuku i przekonywać, że chłop nie ma pojęcia o grze w piłkę, że nie umie biegać, że prawdopodobnie ktoś mu przewiercił kolana itd. W porządku, wasze prawo, ale ja bym się jednak zastanowił – a może to nie z Necidem, ale z całą resztą jest coś nie tak? Czy Necid jest sprawcą wiosennych nieszczęść Legii, czy może ich ofiarą? Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że podczas spektakularnej jesiennej ofensywy Czech strzelałby gola za golem, a teraz drużyna stanęła tak bardzo, że problem ma on, ale problem miałby też Nikolić. Stara to prawda, że napastnicy żyją z podań. Przepraszam, ale nie dostrzegam prawie żadnych dobrych podań do Necida. Wytężam wzrok i nie widzę.
Przy tak słabo spisującym się zespole błysnąć może napastnik typu „wiatrak”. Ktoś z pokrętłem, bezczelnością, wpadający między obrońców i próbujący ich w pojedynkę ponawijać. Ktoś, kto gra swój mecz, odłączony od kolegów. Necid – widać to gołym okiem – kimś takim nigdy nie był i nigdy nie będzie. Jednocześnie mam wrażenie, że on ze swoją charakterystyką jak najbardziej pasuje do Legii, gdyby – no właśnie – Legia była Legią. Silny „target man”, do którego można posyłać dośrodkowania, doskonale grający głową… Przecież w normalnej dyspozycji zespół Jacka Magiery prawie non-stop operuje piłką na połowie przeciwnika, ma prawdopodobnie najwięcej okazji do dośrodkowań spośród wszystkich drużyn w lidze. Ile dośrodkowań posłano do Necida podczas dotychczasowych meczów? Liczyliście? Bo ja mam wrażenie, może mylne, że jak był na boisku, to w pole karne grano dołem, a jak schodził – to górą. Pomieszanie z poplątaniem.
Od najlepszych się wymaga – ja to rozumiem. Są w Legii piłkarze, którzy pracowali na uznanie kibiców przez lata i im wybacza się więcej – to też rozumiem. Natomiast przestrzegam z robienia z Necida kompletnego pierdoły, bo jak się wszyscy w tym zagalopują, to po facecie zostanie tylko wspomnienie. A na nasze warunki to jest – tak, tak – Pan Piłkarz. Grający w formacji ataku Pan Piłkarz – jeden z jedenastu zawodników, którzy w tym samym czasie mogą występować na boisku i wspólnie wygrywać mecze.
KRZYSZTOF STANOWSKI