Gdy tylko zobaczyliśmy składy na pierwszy półfinał Pucharu Polski, zrozumieliśmy że żarty się skończyły. Że Arka mogła jeszcze w pierwszym meczu poprzedniej rundy z Bytovią puścić w bój Zjawińskiego na szpicy, ale dziś już nie ma zamiaru wplatać w swój mecz wątków komediowych. I choć piłkarze Wigier, przynajmniej do pewnego momentu, robili sporo, by chłód Suwałk dał się Arce we znaki, dziś z boisk to gospodarze zeszli ze zwieszonymi nisko głowami. Po bolesnej lekcji boiskowego kunktatorstwa, które dziś w stu procentach zdało swój egzamin.
Stało się tak, bo Wigry miały akurat w swoim zespole kilku graczy, którzy jeden po drugim dopuszczali się małych akcji sabotażowych. Pierwszy przeciwko swoim kolegom zwrócił się Cverna. Próbując blokować wślizgiem strzał rywala, jedną z rąk uniósł tak wysoko, jakby chciał zabrać głos i zaanonsować, że on w zasadzie to do Warszawy na finał się nie wybiera. Zrobił to w polu karnym, piłka trafiła go w tę feralną kończynę, więc na jedenastym metrze piłkę ustawił Szwoch i pokonał Damiana Podleśnego.
Ten przy jedenastce za wiele zrobić nie mógł, mógł – i powinien – za to znacznie więcej typowo bramkarskiej pracy wykonać już w drugiej połowie, gdy z wolnego wrzucał Szwoch. Piłka zmierzała na trzeci metr przed bramką, gdzie Podleśny powinien być władcą absolutnym. Zamiast tego zdał się na Zapolnika, który zapomniał jednak, że w pojedynku główkowym chodzi generalnie o to, żeby go wygrać. Tak do bramki trafił Siemaszko.
Trzeci gol był już natomiast konsekwencją pierwszych dwóch – Wigry zwyczajnie poczuły, że dalszy opór nie ma większego sensu, a wycieczka do Gdyni nie będzie niczym więcej, jak tylko wyprawą krajoznawczą. Obrona gospodarzy dała się relatywnie łatwo rozklepać na lewej stronie, pozwoliła zrobić wjazd pod linię końcową i dograć do Formelli Bożokowi, a skrzydłowy dopełnił tylko dzieła zniszczenia.
A trzeba powiedzieć, że szczególnie do momentu, gdy Arka wyszła na prowadzenie, to ekipie z Suwałk bliżej było do strzelenia gola. I coś nam się wydaje, że gdy w łatwy sposób gospodarze dawali Arce zrobić trzy milowe kroki do finału, trenera Dominika Nowaka zalewała z wściekłości krew. Bo on wykonał kawał świetnej roboty. Górnika Zabrze w jednej z poprzednich rund pokonał w dużej mierze stałymi fragmentami, dziś na Arkę też wariantów przygotował całe multum. Wigry stworzyły więc sobie naprawdę dobre okazje po wrzutce z rogu na piątkę, a wcześniej – na samym początku meczu – z wolnego ostro na krótki, a zaraz potem miękko na długi słupek. Problem w tym, że brakło zabójczego wykończenia.
Arka była bezlitosna. Gdynianie nie pokazali Wigrom przepaści czysto piłkarskiej między 1. ligą a ekstraklasą, momentami wyglądali w tym aspekcie znacznie gorzej. Różnicę zaprezentowali jednak w temacie cwaniactwa i kunktatorstwa. Przyjechali do Suwałk po wynik maksymalnie korzystny, nie mając zamiaru obrażać się w razie remisu, ale i umiejąc wykorzystać dary losu, którymi obsypali ich całkiem hojnie zawodnicy Wigier.
Mówiąc najkrócej, jak się tylko da – jednego finalistę Pucharu Polski już znamy.
fot. 400mm.pl