Najważniejsze jest mistrzostwo Polski – taki przekaz słyszeliśmy z Łazienkowskiej od początku sezonu. Długo brzmiało to jednak jako czysta kurtuazja. Przecież jest Liga Mistrzów, Real Madryt, Borussia, perspektywa Ligi Europy, okienko transferowe. To zaprzątało głowy legionistów i trudno się temu dziwić, skoro przez 20 lat elitarne rozgrywki obserwowaliśmy nie tyle przez lornetkę, co przez lunetę. Gratulacje i wyrazy uznania dla ludzi, którzy zajmowali się analizą poszczególnych formacji Bruk-Betu, gdy Legia za moment miała u siebie przyjąć Cristiano Ronaldo.
Dziś sytuacja wygląda już jednak nieco inaczej. Nikt nie zarzuci legionistom braku szczerości, gdy będą przekonywać, że najważniejsze jest mistrzostwo. Głównie dlatego, że warszawiacy już o nic innego w tym sezonie nie grają.
Stołeczni pesymiści mają niezły materiał, żeby pisać czarny scenariusz. Jeśli dziś z Bruk-Betem Legii nie wyjdzie, mistrzostwo oddali się o jakieś 280 kilometrów, czyli tyle, ile dzieli Warszawę od Gdańska. Na teraz Wojskowi tracą do Lechii aż 8 punktów. Po podziale to tylko cztery, jasne, ale po pierwsze: wówczas bezpośrednie starcie prawdopodobnie odbędzie się nad morzem, czyli w jaskini lwa, po drugie zaś – Legia z meczu z Ruchem nie wyglądała jak zespół, który jest w stanie utrzymać dystans, nawet jeśli gdańszczanie będą się potykać na wyjazdach.
Na osiem meczów, które zostały Legii do rozegrania, aż sześć jest z rywalami z górnej ósemki. Najważniejsze będą dwa bezpośrednie mecze z tymi, którzy są nad mistrzami Polski. Niestety dla legionistów, zarówno z Lechią, jak i z Lechem zmierzą się na wyjeździe.
A przecież wcale nie łatwiej będzie dziś. Zespół Michniewicza to jeden z gorszych rywali, z którymi Legia mogłaby się teraz zagrać.
– Termalica jest drużyną, której Legia jeszcze nie pokonała w tym sezonie.
– Powiem więcej – Termalica jest jedyną taką drużyną, której Legia nie pokonała w ogóle.
Tak wyglądał dialog dziennikarki z trenerem Jackiem Magierą przed dzisiejszym meczem. Słoniki – jakkolwiek to brzmi – nigdy w historii z Legią nie przegrały. Ze wszystkich polskich miast i wsi, które kiedykolwiek miały okazję dopingować swój klub w starciu przeciw mistrzom Polski – tylko Nieciecza, nigdy nie schyliła głowy. Ba, dwukrotnie Legia wracała z „pola kukurydzy” na tarczy po zasłużonych porażkach. U siebie udało się jej – tak, tak, w świetle historii starć słowo „udało się” jest na miejscu! – wyszarpnąć remis.
Dzisiaj wprawdzie Legia jest faworytem, ale była nim w każdym z trzech dotychczasowych meczów przeciw Bruk-Betowi. Na papierze wygląda mocniej, ale wyglądała mocniej i rok temu. W ofensywie kotłuje się od nazwisk, które winny gwarantować jakość: Odjidja-Ofoe, Radović, Kazaiszwili, Hamalainen, Kucharczyk, Guilherme, Nagy, Necid, Chima-Chukwu… Ale przecież Legia miała te twarze w zespole również przyjmując gładkie 1:3 z rąk ostatniego w tabeli Ruchu Chorzów. A Nieciecza to drużyna, która potrafi doskonale bronić i morderczo kontrować – wystarczy zapytać lechistów, którzy przez 45 minut meczu z Bruk-Betem bili łbami w mur z brukowej kostki, by po przerwie wpaść na rozpędzoną karuzelę po kilku błyskawicznych atakach gospodarzy. Istotnie, zwycięstwo zgubili w ostatnich sekundach, ale nie da się powiedzieć, że remis był niesprawiedliwy – kilka razy wszak ratować musiał ich Kuciak.
Na wyjeździe podopieczni Czesława Michniewicza mogą jeszcze mocniej postawić na defensywę – autokar w ostatnim spotkaniu w przerwie wyjechał daleko pod bramkę rywali, w Warszawie nikt nie będzie tego od nich oczekiwać.
Poza prawem jazdy na autokary by ominąć ten niecieczański, Magierze i jego podopiecznym przyda się też jakiś solidny prysznic. Na ten moment bowiem żaden z zawodników ofensywnych nie spełnia oczekiwań. Necid nieruchawy. Chima-Chukwu zakręcony i niesprawdzony w boju. Za ich plecami bardziej ociężały niż jesienią Radović, nierówny Kazaiszwili, chaotyczny Kucharczyk. Nawet Guilherme i Vadis nie dają tyle, ile się od nich oczekuje.
Nieciecza po poznańskiej wtopie z Lechią znów pokazała zęby i solidną grę w obronie. Legia z kolei w żadnym z dotychczasowych spotkań nie zagrała na poziomie, którego oczekują od niej kibice, a czołówka zamiast się zbliżać – zaczęła uciekać. Jak skończy się więc starcie nieprzewidywalnej defensywy z nieobliczalnym atakiem? Nie przewidujemy i nie obliczamy. Ale każda utrata punktów przez Legię będzie jak czerwona lampka i głośny alarm. Alert pomarańczowy uruchomili już tydzień temu chorzowianie.
fot. FotoPyk