Wiosenne popisy zawodników Legii skłaniają do zadawania sobie pytań. Na przykład takiego – do czego można porównać zamianę Nikolicia i Prijovicia (w formie, w której odeszli) na Necida i Chukwu (w formie, w której przyszli)? Dodajmy od razu, że oczywiście formy Nigeryjczyka możemy się jedynie domyślać, chociażby po tym, że dziś ponownie nie zmieścił się w meczowej kadrze. Wracając do meritum – czy to już blisko zamiany transferu Lewandowskiego na transfer Arruabarreny? A może zastąpienia Jana Muchy Marijanem Antoloviciem? Być może za jakiś czas obaj nowi napastnicy Legii będą tą ligą zamiatać, ale początek roku w ich wykonaniu zachęca do łączenia ich z najbardziej spektakularnymi strzałami w kolano w najnowszej historii klubu.
Rzecz jasna takiemu Necidowi w ogóle nie pomaga zespół, bo praktycznie każdy z ofensywnych liderów z jesieni dziś jest bez formy. Nie pomaga ślamazarne tempo gry, zupełny brak ruchliwości oraz jakiegokolwiek pomysłu na sforsowanie szeregów rywala. Tak naprawdę w dzisiejszej Legii, kiedy pod formą są Radović, Odjidja i Guilherme, nie ma nawet komu zaliczyć skutecznego dryblingu i stworzyć w ten sposób przewagi. Jakkolwiek spojrzeć, debiutowanie w takiej drużynie musi być cholernie trudne, ale też napastnik tej klasy powinien podjąć chociaż próbę wykazania się. A dzisiaj – oprócz jednej główki z początku spotkania – Czech długimi momentami pozwalał zapomnieć, że w ogóle przebywa na boisku. Znamienne, że Kasper Hamalainen, który także był dziś mocno przeciętny, już w kilka chwil po wejściu na boisko zdołał stworzyć więcej zagrożenia, niż Necid przez okrągłą godzinę.
Jeżeli chodzi o obraz gry i ogólne odczucia w stosunku do występu Legii, mieliśmy powtórkę z rozrywki z meczu z Ruchem. Różnica była tylko taka, że chorzowianie wykorzystali trzy pierwsze okazje do zdobycia gola, a piłkarze Bruk-Betu zaledwie jedną z trzech. Ten skromny remis podopieczni Jacka Magiery zawdzięczają jedynie rozregulowanemu celownikowi Gutkovskisa, który w początkowej fazie meczu przegrał sam na sam z Malarzem, a chwilę później w idealnej sytuacji oddał słabiutki strzał głową. Paradoks jest tutaj taki, że Bruk-Bet właściwie stworzył sobie na Legii o wiele groźniejsze okazje niż Ruch, a jednak wróci do domu bez kompletu punktów.
Ale też podopieczni Czesława Michniewicza nie mogą narzekać, tym bardziej w kontekście osłabień, z jakimi musieli się zmierzyć przed meczem. Bez Jovanovicia i – jak się okazało w ostatniej chwili – bez Osyry taki wynik na Legii można rozpatrywać w kategoriach sukcesu. Przede wszystkim świetnie wypadł Stefanik, który w roli lidera zespołu zastąpił właśnie Jovanovicia. Słowak rozegrał dziś jeden ze swoich najlepszych meczów w ekstraklasie, a sposób, w jaki przy golu ośmieszył Artura Jędrzejczyka, pewnie jeszcze na długo zostanie w pamięci reprezentanta Polski.
Tak jak musimy przyznać, że na Legię ciężko było dziś patrzeć, tak trzeba oddać, że podopiecznym Jacka Magiery należał się rzut karny po zagraniu piłki ręką przez Davida Gubę we własnej szesnastce. Tak naprawdę mieliśmy tu kalkę ze spotkania Bruk-Betu z Lechem, w którym w analogicznej sytuacji gwizdnięto rękę Kędziory. Oficjalne wytyczne dla arbitrów nie pozostawiają wątpliwości – skoro piłka leciała z daleka, a defensor gości próbując ją zagrać zaliczył kiks, to należało zakwalifikować jego zagranie jako niedozwolone. Tym samym na mocno rozczarowujący dla Legii wynik nie wpłynęli jedynie piłkarze bez formy, ale też arbiter.
To jednak niewiele zmienia w kontekście samej gry Legii, która była po prostu beznadziejna. Dziś jeszcze jakąś wymówką może być zmęczenie po pucharowym meczu w Amsterdamie, ale jeżeli za tydzień w Lubinie nie będzie poprawy, to w Warszawie będą mogli przestać się niepokoić i zacząć drżeć o dalsze losy sezonu. Lechia już odjechała na siedem punktów, a Lech – który zaczynał wiosnę mając trzy punkty mniej – także jest już z przodu. Margines błędu jest już więc minimalny, a drużyna potrzebuje solidnego wstrząsu. Po zespole z końcówki poprzedniego roku w Warszawie obecnie nie ma nawet śladu.
Fot. FotoPyK