Jeszcze rok temu trzy miejsca polskich skoczków w pierwszej ósemce mistrzostw świata przyjęlibyśmy jako wielki sukces. Dzisiaj – w związku z ostatnimi genialnymi występami zawodników Stefana Horngachera – kibice czują raczej zawód, ale naprawdę nie ma co dramatyzować. Kamila Stocha czy Macieja Kota nadal stać na medale na dużym obiekcie, naszą drużynę – również. A jeśli skończymy te mistrzostwa z dwoma lub trzema krążkami, to będzie można je uznać za udane, prawda? Taki wynik uplasowałby biało-czerwonych na bardzo wysokim miejscu w poniższym rankingu, w którym prezentujemy występy naszych zawodników na MŚ w XXI wieku.
8. 2005, Oberstdorf. W niemieckiej stolicy zimy byliśmy tak słabi, że zestaw Mateusz Rutkowski, Marcin Bachleda, Kamil Stoch i Adam Małysz nie był w stanie awansować do drugiej serii konkursu drużynowego na dużej skoczni. Małysz starał się ratować sprawę, ale nawet jego 136,5 metra nie pozwoliło nam wyprzedzić Czechów, ale również Szwajcarów i Rosjan. Szwajcaria to nie był wówczas jedynie Simon Ammann. Znacznie dalej latał od niego późniejszy sensacyjny zwycięzca z Liberca Andreas Kuettel. W Oberstdorfie złoto wywalczył słoweński Wojciech Fortuna – Rok Benković. Małysz był szósty i jedenasty.
7. 2009, Liberec. Bezapelacyjnie największą gwiazdą polskiej ekipy była Justyna Kowalczyk. Biegaczka z Kasiny zdominowała pogrążoną w kryzysie Marit Bjoergen sięgając indywidualnie po dwa złota i brąz. Nasi skoczkowie? Tym razem bez medalu. Co ciekawe, bliżej od przejścia do historii był Stoch niż Małysz. Kamil na średniej skoczni narobił nam niesamowitego apetytu. Po skokach na odległość 99,5 i 100,5 metra otarł się o podium. Blisko wskoczenia na nie była też nasza drużyna. Do najniższego stopnia zabrakło lepszej dyspozycji Małysza, który 28 lutego 2009 skakał słabiej od… Stefana Huli.
6. 2015, Falun. To generalnie nie był najlepszy czas dla naszych narciarzy. Po kapitalnym Libercu Kowalczyk i złocie Stocha w Val di Fiemme nastąpił chudszy rok. Tylko dwa brązowe krążki na całą polską ekipę. W tym trzecie miejsce drużyny skoczków. Podopieczni Łukasza Kruczka powtórzyli rezultat z północnych Włoch, gdzie po czwartych miejscach w Libercu i w Oslo wreszcie dopięli swego. Indywidualnie? Cytując klasyka „szkoda strzępić ryja”.
5. 2011, Oslo. „Orzeł z Wisły” dużo lepiej zaprezentował się na swoim ulubionym obiekcie w Oslo. Polak na zakończenie kariery sięgnął po brąz i mógł spokojnie zacząć szykować swój benefis. W trakcie imprezy po norweskim mieście jeździły autobusy z podobizną Adama, skocznia byla oklejona jego zdjęciami, Małysz pojawiał się też w norweskiej TV, w której reklamował jednego z operatorów telefonii komórkowej.
4. 2007, Sapporo. Małysz staje się najbardziej utytułowanym skoczkiem w historii mistrzostw globu. Po swoje czwarte złoto sięgnął na normalnej skoczni. Kilka dni przed tym sukcesem Adam zajął najgorsze miejsce dla sportowca. Na skoczni HS 134 przegrał z Ammannem, Ollim i Ljokelsoyem. Szwajcar niedługo cieszył się mianem najlepszego. Na skoczni normalnej obecny kierownik naszej kadry rozgromił Ammanna wyprzedzając go o 21,5 pkt. To był jego wielki powrót na tron. Na finiszu Pucharu Świata pierwszy raz w karierze wygrał Planicę (wszystkie trzy konkursy) i wyprzedził w klasyfikacji generalnej Andersa Jacobsena.
3. 2013, Val di Fiemme. Godnym następcą Małysza został wysyłający od lat sygnały o wielkim talencie Stoch. „Umarł król, niech żyje król” – napisał „Przegląd Sportowy” po pierwszej wygranej skoczka z Zębu w Pucharze Świata, rzecz miała miejsce w Zakopanem. Niespełna dwa lata po głośnym triumfie podopieczny Łukasza Kruczka nie dał szans konkurentom na dużej skoczni w Predazzo. Poprowadził też naszą drużynę do upragnionego medalu. Po czwartych miejscach w Libercu i w Oslo, przyszedł czas na brąz na włoskiej ziemi. Nasza drużyna dopięła swego.
2. 2001, Lahti. Tamte mistrzostwa to kwintesencja rywalizacji Małysz-Schmitt. 23-letni skoczek był w Lahti faworytem. Przystępował do rywalizacji po zgarnięciu Audi za TCS i niebotycznym locie na 151,5 m w Willingen. Traktowano go jak Tysona na początku lat 90-tych, jak przybysza z innej galaktyki. Nadzieje rodaków były tak rozbudzone, że gdy „Orzeł z Wisły” sięgnął na dużej skoczni po srebro, Paweł Zarzeczny uznał to za jedną z trzech największych porażek polskiego sportu. Małysz został ukazany obok uciekającego z ringu Gołoty i załamanej Szewińskiej w Moskwie. W dodatku po pierwszej serii rewanżowego konkursu miał sporą stratę do Niemca. – Wszyscy mówili, że skoczył krótko i że właściwie przegrał już po raz drugi złoto. I wtedy rakieta w drugiej serii. Wspaniały skok na 98. metr – wspomina komentujący tamto wydarzenie Włodzimierz Szaranowicz. Małysz nie tylko poprawił rekord skoczni, ale i wyprzedził witającego się z gąską w ogródku Schmitta.
1. 2003, Predazzo. Koncert Małysza. Dwa złota potwierdziły, że sympatyczny chłopak z wąsikiem wyrasta na jednego z największych skoczków w historii dyscypliny. „Orzeł z Wisły” w tamtym czasie ogrywał jak chciał takich tuzów jak Hannawald czy Ahonen. Był bezkonkurencyjny. Dublet przypieczętował rekordem skoczni na mniejszym obiekcie. Drugiego Norwega Tommy’ego Ingebrigtsena wyprzedził aż o 16 pkt. W hotelu na cześć mistrza urządzono wielkie przyjęcie. – Szef kuchni przygotował dla niego tort w kształcie medalu – wspomina właścicielka przybytku Manuela Felicetti.