– Nigdy nie będę wypierał się przyjaciół. Znamy się z Michałem od kilkunastu lat, więc nie wyobrażam sobie, bym miał ukrywać naszą przyjaźń. Takie zdania uderzały w nas obu, chociaż to on miał więcej do stracenia. Gdybym się nie sprawdził, każdy miałby do niego pretensje, że właściciele Legii wyrzucili pieniądze w błoto. Byłem więc pod podwójną presją. Ale Michał zawsze we mnie wierzył, nie bał się ryzyka – mówi w wywiadzie z cyklu „Chwila z” Izy Koprowiak („Przegląd Sportowy”, „Fakt”) Arkadiusz Malarz. Dziś w prasie sporo do poczytania, między innymi wywiad z innym golkiperem Łukaszem Skorupskim, tekst o grupie „Pogoń Future” czy wywiad z Czesławem Michniewiczem m.in. o… dronach.
FAKT
„Fakt” zaczyna od typowej pomeczówki.
Legioniści przyjęli podobną taktykę do wygranego w grudniu meczu Champions League ze Sportingiem (1:0). To Ajax częściej atakował, a mistrz Polski nastawiał się na szybkie kontry.
W defensywie stołeczna ekipa popełniła jednak kilka błędów. Po jednym z nich Arkadiusz Malarz (37 l.) wybronił strzał Davy’ego Klaassena (24 l.), ale piłka przeszła całym obwodem linię bramkową. Arbiter tego jednak nie zauważył.
Arkadiusz Malarz podkreśla, że nigdy nie będzie wypierał się przyjaciół. Chodzi o relację jego z Michałem Żewłakowem, który był jedną z osób odpowiedzialnych za sprowadzenie go do Legii.
– Nigdy nie będę wypierał się przyjaciół. Znamy się z Michałem od kilkunastu lat, więc nie wyobrażam sobie, bym miał ukrywać naszą przyjaźń. Takie zdania uderzały w nas obu, chociaż to on miał więcej do stracenia. Gdybym się nie sprawdził, każdy miałby do niego pretensje, że właściciele Legii wyrzucili pieniądze w błoto. Byłem więc pod podwójną presją. Ale Michał zawsze we mnie wierzył, nie bał się ryzyka – zapewnia bramkarz Legii.
Dalej mamy fragment ciekawej rozmowy z Łukaszem Skorupskim, której całość – w „PS”
To jak pan trafił do bramki?
Raz zabrakło bramkarza, no to co? Stanie najwyższy. Miałem więcej centymetrów niż rówieśnicy, więc podszedłem. Zacząłem się wyróżniać, brali mnie do starszych. A tam braciki, więc czułem się pewniej.
Jak spojrzeć na pana z okresu w Górniku i teraz we Włoszech, pierwsze, co rzuca się w oczy, to …
No gruby wtedy byłem. Teraz to się nie powtórzy, nie ma szans. Dbam o siebie. Dieta, dodatkowe ćwiczenia. Często ćwiczę w domu po powrocie z klubu.
Tomasz Frankowski twierdzi, że jeśli chodzi o przesądy, trenerzy dzisiejszych rywali – Jagiellonii i Górnika Łęczna – wypadają na remis.
– Jeśli chodzi o przesądy, wypadają na remis. Gdy nie szło na wyjazdach, Michał kazał zmieniać hotel na zgrupowanie, zmienialiśmy miejsca w autokarze, jechaliśmy inną trasą. U Smudy jak autokar ruszył, to choćby ktoś rolexa w hotelu zostawił, nie wracaliśmy, nigdy nie wyjeżdżaliśmy o pełnych godzinach. Do autokaru czy do szatni kobieta nie mogła wejść, bo „baba przynosi pecha” – opowiada „Franek”.
Największa różnica jest w taktyce. – Franz nigdy się nie interesuje składem rywali, a Michała nie da się zagiąć – przyznaje „Franek”.
„Fakt” postanowił na koniec obrazić jeszcze wszystkich artystów. Nickiego Bille Nilsena nazywając jednym z nich. Duńczyk ma za sobą koszmarny rok.
– Ostatnie miesiące były najtrudniejsze w mojej karierze. Nigdy nie byłem tak długo kontuzjowany. Było mi ciężko i czułem się strasznie samotny – przyznaje napastnik, za którego Lech zapłacił 400 tysięcy euro.
– Najpierw w wypadku samochodowym zginął mój najlepszy przyjaciel. Miał 28 lat i umierał samotnie w aucie, gdy ja nie miałem o niczym pojęcia. Fatalnie to zniosłem. Potem mój dziadek zmarł dzień przed spotkaniem z Legią o Superpuchar – wyznaje nam Nielsen.
GAZETA WYBORCZA
„GW” serwuje nam dwa teksty o meczu Legii:
– Dariusz Wołowski pisze o meczu bez goli, ale z pazurem:
Legia chciała udowodnić, że jest tą samą drużyną, która jesienią w Lidze Mistrzów zremisowała z Realem Madryt i pokonała Sporting Lizbona, co dało jej awans do Ligi Europy. Ale straciła kilku kluczowych graczy: Bereszyński i Prijović zostali sprzedani, Moulin i Rzeźniczak są kontuzjowani. Najbardziej znaczący jest jednak fakt, że Ajax jest w pełni sezonu, a Legia rozegrała dopiero jeden mecz ligowy po przerwie zimowej.
Ambicji było dużo, ale zrozumienia między piłkarzami mniej. Legia próbowała grać tak jak ze Sportingiem, zostawiając rywalowi miejsce do ustawienia ataku pozycyjnego, by zabrać mu piłkę i błyskawicznie skontrować. Ale piłkarze mistrza Polski nie są tak dynamiczni i wybiegani jak w grudniu.
– Rafał Stec – o nierównej walce z prawami przyrody:
Zachowali też warszawianie rozwagę i opanowanie w manewrach defensywnych.. Długimi minutami umieli na tyle zneutralizować faworyta, by zagrażał ich bramce stosunkowo rzadko, znów wyglądali na drużynę dojrzałą, obznajomioną z poważnym futbolem. To też pozostało niezmienne od ostatniego jesiennego meczu w LM, w którym legioniści z zimną krwią rozprawiali się ze Sportingiem.
I już to powinniśmy docenić, skoro zdajemy sobie sprawę, że po przerwie zimowej zasadniczy problem polskiej drużyny klubowej polega na tym, żeby w ogóle przypominała samą siebie. Że o tej porze roku walczy ona wręcz z prawami przyrody.
SUPER EXPRESS
„Superak” proponuje wywiad z Katarzyną Kiedrzynek, bramkarką PSG. Kiedrzynek opowiada, że w szatni koleżanki nie szaleją za Krychowiakiem, a… za Glikiem.
Futbol kobiecy jest doceniany w Polsce?
Malutkimi krokami idziemy do przodu. Dużo dla popularyzacji dyscypliny robią zawodniczki, które grają za granicą: w Niemczech czy we Francji – jak ja. Przydałby się jednak awans reprezentacji do wielkiego turnieju.
Polscy piłkarze występujący w Ligue 1 są we Francji gwiazdami?
Na pewno Kamil Glik robi rewelacyjną robotę, jest obecnie najbardziej rozpoznawalnym polskim piłkarzem we Francji. Natomiast Grzegorz Krychowiak nie ma w tym momencie zbyt dużej szansy na grę. Ale do składu PSG nie jest tak łatwo się dostać. Przed nim dużo pracy, lecz podpisał długi kontrakt, ma czas na walkę. W damskiej szatni PSG częściej niż o Krychowiaku słyszę o Gliku. Moje koleżanki są nim zachwycone.
Ze składu wypadł stoper Artem Putiwcew. Jak poradzi sobie pan bez lidera obrony?
Jesteśmy firmą, która produuje beton komórkowy, więc możemy zamurować tę pozycję (śmiech). Ale poważnie mówiąc, to mam świadomość, że bez niego będzie trudno, bo on rządzi w defensywie. Podczas przygotowań największy problem mieliśmy właśnie na środku obrony.
Lechia to kandydat na mistrza?
Mistrzostwo będzie się rozstrzygało nie w mrozie, ale w słońcu. Mówimy o wyścigu, o maratonie, a na razie jesteśmy w połowie trasy. Wystarczy przypomnieć sobie, co było rok temu. Pojawiła się meta, to zaczęło się dygotanie nóg i niektórzy odpadli na finiszu.
Na koniec dodatku sportowego – relacja z meczu Legii. Sprytny Malarz zatrzymał Ajax. Wiadomo, o co chodzi.
Co prawda powtórki telewizyjne pokazały, że futbolówka przekroczyła już linię bramkową, ale sędzia główny i jego asystenci – liniowy i bramkowy – uznali, że interwencja była prawidłowa.
PRZEGLĄD SPORTOWY
„Przegląd” pisze o meczu bez ognia.
Otwieramy gazetę, a tam – kolejna pomeczówka. Fragment był już w „Fakcie”, dlatego płynnie przechodzimy do not. Najlepszy – Vadis, najgorszy – Necid.
Vadis Odjidja-Ofoe – 7
Najlepszy w zespole Legii, przeciwnik nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Widział bardzo wiele, znakomicie dograł do Necida, ale Czech nie wykorzystał tego świetnego podania. Często chciał grać z napastnikiem Legii, ale ten nie wychodził do jego podań. Czasem brakowało, by reszta zespołu uwierzyła i ruszyła tak odważnie, jak on.
Tomas Necid – 4
Dużo biegał, wygrał kilka pojedynków główkowych, ale bardzo widoczny był brak zrozumienia między nim, a pomocnikami Legii. A gdy Odjidja-Ofoe dograł mu dokładną piłkę, dobrze przyjął, ale uderzył za słabo. Momentami wyglądał na zdezorientowanego, pogubionego w taktyce drużyny.
Dalej – całość zasygnalizowanej przy okazji „Faktu” rozmowy Piotra Wołosika z Łukaszem Skorupskim.
Eksperci chwalą pana za refleks, dzięki któremu oglądamy efektowne parady. Refleks można wyćwiczyć, czy trzeba się z nim urodzić?
Co najwyżej można go podszlifować. U mnie to chyba rodzinne, podobnie jak siła. Zewsząd słyszę, że mam silne nogi, które pomagają mi przy wybijaniu się do piłki. Źródła też szukałbym w grnach. Tata po przyjeździe na Śląsk boksował, później zaczęło mi brakować czasu i skupił się na robocie. Żeby pan zobaczył moich kuzynów. Zabijaki. Całe życie na wsi, robią w polu, to siły mają dużo. Mieszkają koło Iławy. Pamiętam, jak przyjeżdżaliśmy do nich z rodzicami i bracikami. Braliśmy piłkę, wychodziliśmy na zaorane pole i graliśmy. Wszyscy – ja, braciki, kuzyni, wujkowie. Świetnie było.
Standardowy piątkowy dodatek „Ligowy Weekend” zaczyna się ciekawym tekstem o tym, jacy są bracia Paixao.
Skrzydłowy Lechii Sławomir Peszko ceni u Portugalczyków entuzjazm. – Potrafią cieszyć się z małych rzeczy – mówi. On też zdążył już poznać zamiłowanie Marco i Flavio do modnych ciuchów. – Zawsze starają się być dobrze ubrani. Lubią nosić marynarki i inne eleganckie rzeczy, rzadko dżinsy. Są trochę jak Włosi, ale bardziej idą w styl dla mężczyzn niż młodzieży – dodaje Peszko. Jak to południowcy, bracia Paixao nie stronią od dowcipów. – Mnie akurat żadnego nie wykręcili. Gdyby to zrobili, rewanż byłby codziennie… Są bardzo zabawni. Jedyną ich wadą jest strasznie długa celebracja posiłków. My raz, dwa i gotowi. Wszystko w biegu, byle zdążyć na trening. U nich mija cała wieczność, zanim nałożą jedzenie na talerz, potem usiądą do stołu i zjedzą. Posiłki to chyba jakiś ich rytuał. Ale w końcu sjesta to sjesta – opowiada Peszko.
Czesław Michniewicz nie wzmocnił zimą zespołu nowymi zawodnikami, ale przyszły… drony.
Złośliwi żartują, że zimą wzmocnił pan zespół dronami…
Ci, którzy pierwsi idą pod prąd, dostają kulę w klatę. Wolę tak niż miałbym dostać w plecy – to by oznaczało, że uciekam. Szukamy innowacji – w 2003 roku jako pierwszy w lidze zacząłem korzystać z komputera. Teraz ma go nawet Franek Smuda, coć 15 lat temu kpił, że dla niego to tylko podstawka pod szklankę z herbatą. Takie czasy. Edison dawno wynalazł żarówkę. Kiedyś piękne poematy i wiersze powstawały także przy świeczkach. Dziś nikt już przy nich nie siedzi. Drony to przyszłość.
Chodziło mi o to, że zimą nie było transferów do klubu.
Nie chciałem burzyć tego, co jest na miejscu. Większość zawodników ma kontrakty do czerwca, rezygnowanie z nich w styczniu wprowadziłoby tylko niepotrzebne zamieszanie. Poza tym nie mieliśmy nikogo gotowego na ich miejsce. Ostrożnie podchodzimy do transferów, teraz testujemy kilku graczy. Ale nie wiem, czy którykolwiek zostanie. Każdy nowy piłkarz to odpowiedzialność spadająca na trenera. Muszę się podpisać, obciążając w ten sposób właścicieli. A widzę, jak ciężką pracą są tutaj zarabiane pieniądze. To nie jest wielki holding, z miasta i innych firm nie spływają miliony, które łatwo się wydaje.
Jest i więcej o artyście Nicki Bille Nielsenie. Tutaj o jego zamiłowaniu do sztuki.
– Moja poprzednia dziewczyna była dyrektorem galerii, a ojciec jej dziecka to Julian Schnabel – jeden z największych artystów na świecie. Schnabel to człowiek orkiestra: malarz, rzeźbiarz, scenarzysta i reżyser głośnego filmu „Motyl i skafander”. Dzięki nim zacząłem interesować się sztuką. Szczególnie zainspirował mnie Caravaggio, który do dzisiaj jest moim ulubionym artystą. Był wyjątkowo szalonym człowiekiem, ale ja lubię takich ludzi. Gdy patrzę na jego obrazy, czuję, przez co przeszedł i co siedziało w jego głowie, gdy to malował. Odczuwam nienawiść. W tej sztuce jest dużo mroku, ciemności. I to mi się podoba.
„Pogoń Future” – tak nazwano program rozwoju najzdolniejszych młodych piłkarzy „Portowców”, którego pomysłodawcą był trener Rafał Buryta. Od słów szybko przeszli w Szczecinie do czynów.
Trener Rafał Buryta miał pomysł – otoczyć specjalistyczną opieką najzdolniejszych młodych zawodników w klubie. W kwietniu ubiegłego roku teorię przekuto w praktykę. Wybrano dziesięciu piłkarzy spoza pierwszej drużyny urodzonych między 1996 a 2000 rokiem, grupę nazwano „Pogoń Future”, we wrześniu poszerzono ją o pięciu graczy. Efekty już są, w kadrze meczowej na Piasta (2:1) było dwóch przedstawicieli „PF” – Seiya Kitano i Sebastian Kowalczyk.
– Ci piłkarze przechodzą te same badania, co pierwszy zespół. A niektóre najpierw były stosowane w tej grupie, później w zespole ekstraklasy. W seniorach nie ma wiele czasu na eksperymenty, w przypadku młodych graczy była okazja sprawdzić, czy wyniki będą przydatne w praktyce, nie tylko w teorii. Badania muszą dostarczyć trenerom wiedzy, z której mogą skorzystać – tłumaczy Buryta
(…)
Szkoleniowcy zwracają uwagę na takie szczegóły, jak zachowanie zawodnika po treningu. Jeśli wielokrotnie sprawia wrażenie zadowolonego po zajęciach, na których wypadł słabo, należy zareagować. Podobnie w odwrotnym przypadku – kiedy będzie smutny po udanych ćwiczeniach.
Patryk Lipski w rozmowie z „PS” przyznaje, że w Chorzowie bije się na alarm już od zimy.
Czy trzeba już bić na alarm?
Można było to robić już zimą. Wiemy, że było sporo do poprawienia, ale mieliśmy dużo czasu na pracę i liczę, że starcie z Cracovią było złym początkiem dobrego. Strata punktowa jednak się zwiększyła. Jasne, jest podział punktów po 30. kolejce, ale nie możemy na niego patrzeć z nadzieją. Musimy wziąć się do pracy i wydostać ze strefy spadkowej, aby podbudować się psychicznie przed siedmioma spotkaniami zamykającymi sezon.
Czy problemy finansowe klubu na was wpływają? Wydaje się, że jeśli Ruch spadnie z ekstraklasy, może zacząć rozgrywki dopiero od poziomu czwartej ligi.
Pojawia się dodatkowa presja, ale nie można tego wyolbrzymiać. Na boisku nikt o tym nie myśli, ja też. W szatni wszyscy mamy inne tematy. Nieustanne rozmawianie o kłopotach jest bez sensu, bo mogłoby to doprowadzić do spuszczenia głów i pogorszenia morale.
Jarosław Jach wciąż nie podpisał nowego kontraktu z Zagłębiem.
– Rozmowy o nowym kontrakcie z Zagłębiem są trudne. Zainteresowanie Jarkiem ze strony dobrych klubów wciąż jest, a przecież nikt latem nie będzie proponował za niego dużych pieniędzy wiedząc, że już za pół roku może mieć tego zawodnika taniej – mówi menedżer piłkarza Paweł Staniszewski.
Tomasz Frankowski porównuje Michała Probierza i Franciszka Smudę. W cytowanym fragmencie pod lupą – poczucie humoru.
– Poczucie humoru Smudy trzeba znać i rozumieć, bo potrafi rozbawić towarzystwo, nie tylko piłkarskie i to w najmniej oczekiwanym momencie, czego nieraz byłem świadkiem. I przyznaję – lubię to. Probierz jest człowiekiem bardziej zamkniętym w sobie, chociaż raczej był. W ostatnich latach zmienił się, to zdecydowanie bardziej otwarty, towarzyski mężczyzna. Gdy byłem jego podopiecznym, rzadko się uśmiechał. Dziś potrafi sypnąć dobrym żartem, bardziej wyważonym od dowcipów „Franza”. Na trening Wisły nie przyszedł kiedyś Tomasz Kulawik. Powód był dość poważny, bo jego dziecko poparzyło się herbatą. Trener Smuda był zły, bo wiadomo, że dla niego nie jest kłopotem, by piłkarz grał ze złamaną nogą, a 40-stopniową gorączkę uważa za tanią wymówkę. Po jakimś czasie od przykrego zdarzenia Tomek Kulawik znowu nie dotarł na trening. Smuda wściekł się i ryknął: „Co?! Jego dzieciak k…a znowu oblał się herbatą?!”
„Chwila z” Izy Koprowiak tym razem z bramkarzem Legii Arkadiuszem Malarzem. Milczkiem o dobrym serduchu.
Może i jest pan milczkiem, ale kiedy miarka się przebierze, nie przebiera pan w słowach. Pokazał pan to w sierpniu ubiegłego roku, po spotkaniu z Górnikiem Łęczna, kiedy wyszedł przed kamery i bardzo ostro wypowiedział się o swoim zespole.
Wszystko się nawarstwiało i kiedy stanąłem przed kamerą, nerwy mi puściły. Byłem wściekły, bo ta porażka nie była przypadkowa. Zasłużyliśmy na nią, to bolało najbardziej. Taki jestem, mówię w oczy najgorszą prawdę.
Czyli jedna twarz to milczka, a druga?
Dobre serducho, trochę ciepłe kluchy. Człowiek, który potrafi zapłakać na filmie.
Na jakim?
Jest tylko jeden: „Zielona mila”. Nie ma nic gorszego, niż zbrodnia na dzieciach. Scena z bestialsko zamordowanymi dziewczynkami jest dla mnie nie do ogarnięcia. Taki mam charakter, łatwo się wzruszam. Śmieję się, że jestem stary, a głupi. Ale zdecydowanie tę twarz lubię bardziej. I odkąd są dzieciaczki, rzadziej pokazuję pierwsze oblicze. Siedzę zły, a kiedy one przyjdą, przytulą się i powiedzą: „Tato, kocham cię”, wtedy wszystko mija. Pozwalają mi zapomnieć. Kiedy nie było ich na świecie, miałem dużo czasu, rozmyślałem. Niepotrzebnie.
Robert Pich deklaruje, że do Niemiec już nie wróci.
– Druga Bundesliga jest mocna. Czołowe zespoły po przeniesieniu do Polski walczyłyby o europejskie puchary. Z ekstraklasą ma jedną wspólną cechę: każdy może wygrać z każdym. kiedyś pojechaliśmy z Kaiserslautern do mającego ogromny budżet RB Lipsk i wygraliśmy 2:0. Czternasty zespół zwyciężył na boisku lidera. Ale źle się tam czułem. To szybka liga, atrakcyjna dla kibica, ale jak na moje warunki za bardzo siłowa. Na pewno tam nie wrócę. Jak rozwiązywałem w grudniu 2016 roku kontrakt z Kaiserslautern, menedżer mówił mi: „Znajdę ci inny klub w tej lidze”. Nie chciałem – opowiada Pich.
W Krakowie odetchnęli z ulgą – bliskie jest porozumienie z Milanem Jovanciciem.
Wszystko wskazuje na to, że krakowianie dojdą do porozumienia z Milanem Jovanciciem w sprawie spłaty zaległych zobowiązań. Unikną w ten sposób poważnych konsekwencji. Jovanić był piłkarzem Wisły w latach 2010-2012. Gdy klub popadł w kłopoty finansowe, Serb rozwiązał kontrakt i zaczął domagać się zaległych pieniędzy. I to niemałych, bo chodzi o kwotę 2,2 mln zł. Piłkarz poskarżył się w FIFA, która przyznała mu rację.
fot. FotoPyK