Reklama

Bramkarz musi być jak tancerz. Praca nóg, dobry chwyt

redakcja

Autor:redakcja

13 lutego 2017, 10:41 • 23 min czytania 31 komentarzy

Siergiej Szypowski bronił w czasach, gdy w polskiej lidze nigdy nie byłeś pewien, czy grasz przeciwko jedenastu, czternastu czy dwudziestu. Jak lubił wypić Oleg Salenko, a jak Moussa Yahaya? Dlaczego Piotr Dziurowicz rzucał w ludzi widelcami? Dlaczego czarnoskórych piłkarzy zwożono do Polski na wagę? Jaki gest miał Stanisław Kmita z Hutnika? Dlaczego Tomasz Hajto słuchał całymi dniami Stanisława Sojki? Jak mafia kręciła się wokół polskiej piłki? Dlaczego książę Monaco opowiadał o słonych paluszkach? Jak pogoniono Bekdasa z Pogoni? Dlaczego dobry bramkarz musi być jak dobry tancerz? Zapraszamy. 

Bramkarz musi być jak tancerz. Praca nóg, dobry chwyt

***

Urodziłem się w Iżewsku, mieście, z którego pochodził Kałasznikow. Tam mieszkał, tam dziś istnieje jego muzeum, tam działały zakłady produkcyjne. Iżewsk umieszczano na mapach geograficznych, ale na mapie politycznej już nie. Żaden obcokrajowiec nie miał też prawa tutaj wjechać. Miasto ukryte, miasto strategiczne. Ludzie zjeżdżali pod ziemię i pracowali dla wojska albo “na kosmos”. Gdy jeździłem z młodzieżową reprezentacją ZSRR, nie mogłem wyjechać do Anglii czy USA. Jeździłem na Węgry, do Francji, do Angoli, ale tam nie. Z samego faktu mieszkania w Iżewsku za dużo wiedziałem. Notabene mroczna ironia, że dzieci Kałasznikowa, twórcy jednej z najbardziej śmiercionośnych broni w dziejach, zginęły w wypadkach samochodowych. Dziś w Iżewsku żyją tylko jego wnuki. Ja sam pochodzę z rodziny polskiej, z hrabiów Szypowskich. Conrado Moreno znasz?

Znam.

Jesteśmy rodziną, o czym dowiedziałem się parę lat po przyjeździe do Polski. Moja żona mówi, że Conrado z twarzy wygląda zupełnie jak mój starszy brat. Oczywiście, ma domieszkę krwi hiszpańskiej, ale mimo wszystko – te same rysy. Jest między nami jakaś wspólna czutka, spotykamy się regularnie. Conrado ma całe drzewo genealogiczne naszego rodu: brat jego pradziadka zachwycony ideami socjalizmu poszedł w kierunku bolszewizmu. W 1918 dołączył do rewolucji, został jakimś komisarzem w Moskwie. W 1920 hrabina nawet pojechała do Moskwy poprosić, żeby wrócił do Polski, ale on powiedział, że idee są dla niego najważniejsze. Kilka lat później został aresztowany i zesłany na Ural, do Iżewska. Stamtąd pochodzimy.

Reklama

Mama pracowała na kilka etatów, by nas utrzymać. Ojciec pił, rozrabiał, pewnego razu przesadził i go wyrzuciła, gdy miałem trzy lata. Za jakiś czas zginął w pożarze. Mama chodziła choćby sprzątać wieczorem klatki w blokach, a gdy nie miałem treningów, to szedłem jej pomagać. Później już odciążyłem ją, bo jeżdżąc na obozy zszedłem z kosztów – obiad dali, ubrania też. Gdy jako siedemnastolatek podpisałem pierwszy kontrakt, mocno wsparłem budżet: mama zarabiała 90 rubli, a ja, taki gówniarz, 160. Odkładałem wszystko do “pudełka”, gdzie trzymaliśmy oszczędności. Mama mogła odetchnąć, ale z drugiej strony coś – obozy, wyjazdy… praktycznie mnie nie widywała.

Jak wspominasz ówczesne obozy?

(Siergiej głośno się śmieje dłuższą chwilę). Grając w Szachtarze pojechaliśmy do Soczi. Najlepszy hotel, fajne warunki, ładne boiska. Ale na pierwszy trening wychodzimy na plażę. Wyciągamy z bagażników sanki. Było +15, zakładałeś chomąto i ciągnąłeś partnera po tej plaży (śmiech). Jak szliśmy na halę, trener wprowadzał nas na drabinki i kazał z nich skakać, a potem ustać. Takie niby wzmacnianie nóg, ale kończyło się na niszczeniu kolan. Za czasów Gastello Ufa pojechaliśmy do Kazachstanu i nosiliśmy kamienie po górach. Z Gazovnikiem dziwnym trafem obóz był zorganizowany blisko miejsca, w którym prezes kupił działkę. Dużą część obozu wnosiliśmy tam kamienie pod budowę muru. Te obozy trwały po miesiąc czasu. W tym czasie ze sto razy można było złapać formę i ją stracić. Niektórzy starsi wariowali, tęsknili za rodziną. W Polsce najciężej było u Andrzeja Czyżniewskiego, który prowadził bramkarzy w Pogoni. Siła, wytrzymałość, a potem siła. Jak bramkarz nie szedł po treningu na czworakach, to żadna robota. Kiedyś ściągnął Polaka z Kanady, ponoć wielki talent. Kawał chłopa, całkiem techniczny, wszyscy mówili – ale mamy bramkarza! Ja powiedziałem, że daję mu trzy dni. Chłopak walczył, padał, podnosił się, ale po trzech dniach spakował się i wyjechał. Te wszystkie katorżnicze treningi były robione bez pojęcia, ale jak to wytrzymałeś, zakładało taką bazę, że później znosiłem wszystko.

Z Iżewska wyrywałeś się na międzynarodowe wyjazdy z kadrą.

To, co uderzało przy niektórych wyjazdach, to… kolory. Ludzie też chodzili inaczej ubrani, a byli bardziej uśmiechnięci. Pojechałem do Francji, patrzę, wszyscy czują się swobodnie, zachowują się na luzie. Inny świat. Albo te pełne sprzętu sklepy, gdy ja długo korzystałem z radzieckich rękawic, takich czarnych, których używał jeszcze Lew Jaszyn w swoich czasach. Jak ściągałeś je po treningu, całe ręce miałeś czarne. Przerabialiśmy też robotnicze rękawice i ćwiczyliśmy w nich. Pierwsze rękawice z prawdziwego zdarzenia otrzymałem po turnieju w Tajlandii. W Rosji siarczysty mróz, zima, wysiadamy z samolotu – w Bangkoku +40. Jak to młodzi, chcieliśmy się urwać, wyjść na miasto, ale pilnowali nas polityczni. Chodziliśmy tylko w ich obstawie. Zajęliśmy drugie miejsce, ja zostałem bramkarzem turnieju. Do szatni przyszedł rosyjski ambasador. Gratulował nam, a mnie zapytał, czy nie chcę jakiejś pamiątki. Powiedziałem, że chciałbym raczej rękawice. Wywiązał się z obietnicy.

Zaintrygowała mnie wasza wyprawa do Angoli.

Reklama

To było państwo socjalistyczne, które miało ambicję zorganizować turniej dla innych krajów bloku wschodniego. Zaproszono nas, Czechosłowację, Polskę, Jugosławię, NRD, Rumunię. Dostaliśmy “prikaz”, no to co, lecimy. Nad samą Angolą krążyliśmy dwie godziny, zawracaliśmy, kołowaliśmy. Okazało się, że w powietrzu są francuskie samoloty Mirage. Tam trwała regularna wojna i później okazało się, że na turniej nie przyleciał nikt oprócz nas. Po nocach słuchaliśmy strzelaniny, w kraju bieda straszliwa – nie czuliśmy się bezpiecznie. Nie wiedzieliśmy kiedy odlecimy, czekaliśmy na otwarte niebo. Ostatecznie zabawiliśmy tam dwa tygodnie. Wozili nas po wiochach, gdzie ganialiśmy Murzynów.

Ganialiście Murzynów?

Dawali nam jakiś zespoły Murzyńskie z wiosek, podczas gdy my byliśmy młodzieżową reprezentacją ZSRR, poważny poziom. Bramki różnych rozmiarów, piach zamiast boiska… Bezsensowne mecze, wygrywaliśmy wszystko po kilkanaście do zera. Niemniej grałem w tej kadrze regularnie, robiłem kroki do przodu w lidze rosyjskiej, więc gdy przyszło odsłużyć wojsko, dostałem telegram od CSKA.

Poważna firma.

Wojskowe kluby wtedy to: CSKA, Rostów, Rostelmasz, Karpaty Lwów, Chabarowsk. Chabarowsk jest dziewięć tysięcy kilometrów od Moskwy, niemal jak zesłanie. Bałem się, że jak nie załapię się w Moskwie, to mogę tam wylądować. Miałem 21 lat, syn się urodził. Od dwóch lat byłem żonaty. Bałem się, że będę musiał rodzinę na Syberię zabrać. Szczególnie, że do CSKA, żeby się choćby załapać, często trzeba było mieć układy. Niektórzy lokowali nieprawdopodobne pieniądze, żeby chociaż w rezerwach zakotwiczyć. W międzyczasie dostałem telefon z Karpat Lwów. Nie zsyłano mnie tam, a zapraszano. Klub solidny, z drugiej klasy rozgrywkowej, bez szans na awans, bo w Wyższej Lidze mógł grać jeden wojskowy, ale dobry. Miasto już o innym klimacie niż Iżewsk na Uralu. Dużo Polaków, inna kultura. Za dobrą grę co parę miesięcy dostawałem Ładę Żiguli. Sprzedawałem ją od razu, bo nie miałem prawka.

Gdy odsłużyłem wojsko, pojawiły się dwie propozycje: jedna z Szachtara Donieck, druga ze Spartaka Moskwa. W Spartaku bronił Rinat Dasajew, najlepszy bramkarz Europy, nie miałem szans grać. Mówiono mi – Siergiej, będziesz pierwszym, jak Rinata sprzedamy. Istotnie, pół roku później poszedł do Hiszpanii, ale ja już byłem w Szachtarze. Donieck – miasto dwudziestu kopalni, z których każda jest sponsorem klubu. Ja miałem etaty w trzech. Co miesiąc wsiadałem w taksówkę i robiłem objazd. Wjeżdżałem do dyrektora, wypijaliśmy kawkę, a potem zgarniałem pieniądze od księgowej. Starsi zawodnicy mieli nawet po siedem, osiem etatów. Na zawsze mam z tamtych czasów pamiątkę, zobacz (Siergiej pokazuje wybity mały palec u prawej ręki – przyp. red). W lidze ZSRR zawsze mówiono, że jak Szachtar przyjeżdża na Dinamo Kijów, to oddaje punkty. To Ukraina, trzeba swoim pomóc. Trafiłem tam w momencie wymiany pokoleniowej i my, młode chłopaki, powiedzieliśmy, że mamy gdzieś takie układy. Walczyliśmy jak lwy, graliśmy na maksa. W 89 minucie Igor Biełanow, najlepszy zawodnik Europy, ze złości stanął mi korkami na ręce.

Zareagowałeś jakoś?

A po co? Dostałbym czerwoną kartkę albo sprokurował karnego. A tak największą satysfakcją był wynik po naszej myśli. W czasach Szachtara poznałem też Siergieja Bubkę. Jego brat, Wasyl, trenował w Szachtarze i mieszkał w moim bloku. Przez niego poznałem Siergieja. Nie lubił piłkarzy, miał ich za cwaniaków, którym zawsze odbija woda sodowa, ale jak widział, że ja normalny, to i on normalny. Byłem nawet u niego na urodzinach. To była gwiazda, ale zarazem prosty, skromny człowiek, nie noszący głowy w chmurach. Gdy graliśmy z Hutnikiem w Monaco, a on już mieszkał w Monte Carlo, zaprosiłem go na mecz. Przyszedł, spotkaliśmy się. Ostatnio widzieliśmy się, gdy trenowałem w Szczecinie, a on organizował tam zawody tyczkarskie.

Do Hutnika uciekałeś z Rosji w czasach pierestrojki.

To był straszny czas. Nie było roboty, pieniędzy, kluby funkcjonowały bez grosza. Grałeś za darmo. Przychodziłeś na trening tylko po to, żeby przyjść. Nie dało się zarobić i przeżyć. Wchodziły układy, bandy, mafie. Walczono o dolary, walczono o chleb. Straszne czasy. Miałem odłożone pieniądze, to płaciłem haracze.

Za co?

Za wszystko. Każdy musiał płacić. Przyjezdny, miejscowy, biedny, bogaty. Liczyła się tylko kasa. Ale mam kolegów ze szkolnej ławy, którzy wtedy zostali, nie dali się zabić, poszli w różne biznesy i dziś mają miliony dolarów. Dorobić się można było na wszystkim, jeśli ktoś przeżył, bo walczono bez pardonu. Ja wyjechałem. Michał Sokołowski, którego znałem z Szachtara, pracował w Siarce Tarnobrzeg. Powiedział mi, że Wisła sprzedaje Jacka Bobrowicza do Austrii i zostaje bez bramkarza. W Szachtarze kończył mi się kontrakt, a z trenerem byłem skłócony, bo nie puścił mnie do Bari.

Serie A była wówczas najmocniejsza na świecie.

Strasznie się wtedy zagotowałem. Byliśmy na obozie we Włoszech i zaproponowali mi kontrakt. Bari – piękna miejscowość. Dobry klub, właśnie awansował do Serie A. Wypłata w dolarach. A trener mówi, że nie puści. Niby zawsze można się dogadać, ale z nim sie nie dało. Przepadła ta szansa, a później każdy łapał co tylko mógł, jakikolwiek kontrakt, dlatego nie zastanawiałem się wiele, gdy zadzwonił Michał. Gdy przyjechałem do Krakowa okazało się jednak, że Jacek Bobrowicz zostaje w klubie. Interes się posypał. Wracać nie chciałem, nie było do czego. W Lechu chciał mnie Henio Apostel, ale Kolejorz nie dogadał się z menadżerem. Wreszcie zgłosił się beniaminek pierwszej ligi, Hutnik. Szukali drugiego bramkarza. Mówię – nie ma co wybrzydzać, zaraz okienka się pozamykają i zostanę z niczym. I tu wchodzi historia Stanisława Kmity.

Byłeś jego zawodnikiem prywatnym.

Pierwszy prywatny zawodnik w Polsce, wypożyczony od Kmity do Hutnika.

Jak się z tym czułeś?

Do tej pory mam kontakt ze Stanisławem, wszystko jest w porządku. Mogę mu tylko podziękować, traktował mnie jak syna. Zawsze się można było dogadać, zawsze jak mógł, to pomagał.

Miał gest?

Pewnie. Wchodził do szatni i mówił: panowie, jak dzisiaj wygrywacie, te pieniądze są wasze. I zostawiał pokaźną sumkę. Mojemu synowi i mnie dał po złotym medaliku Matki Boskiej Częstochowskiej. Jak Adam Fedoruk strzelił w barwach reprezentacji bramkę na Hutniku, zafundował mu malucha. Kiedyś dzwoni do mnie Stanisław, mówi: Siergiej, przyjechały biznesmeny, wpadnij zapoznać się, pogadać. Przyjeżdżam pod restaurację, tam same BMW i Mercedesy. Wchodzimy z żoną, patrzymy, znam tych ludzi: mafia. Stanisław mnie wprowadza: Siergiej, to są biznesmeni z Katowic. To jest “Krakowiak”. Janusz Trela. Ten, co ożenił się z Cyganką i połączył swoją mafię z Cyganami. Ten bandzior wstaje, buzi buzi, witamy się. W międzyczasie przyjeżdżali ludzie z rynku i z Floriańskiej, ci, co handlowali złotem lub dolarami, rękę mu całowali i siadali.

Jak minął wieczór?

Sporo gadaliśmy o piłce. „Krakowiak” chciał Hutnika przejąć. Proponował też biznesy, żeby spirytus i papierosy wozić na wschód, ale mnie to kompletnie nie interesowało. Po dwóch godzinkach spakowaliśmy się i pojechaliśmy do domu. Dwa tygodnie później krążyły po mieście historie, że gang Krakowiaka zrobił porządki w Krakowie, zebrał haracze i wrócił do siebie. Takie były wtedy czasy, mafia często kręciła się wokół piłki. Miliarder Pniewy? Też mafia.

Jak przyjęła cię szatnia Hutnika?

Fajnie. Dobra drużyna. Widzieli, że przyszedł piłkarz, to zaakceptowali. Taki Kaziu Węgrzyn nic się nie zmienił – prosty, konkretny chłop z Biłgoraja. Tam same normalne chłopaki, wszyscy się wpisywali charakterologicznie, zupełnie jakby ich dobierali. Z Tomkiem Hajto przez pewien czas mieszkaliśmy wspólnie w mieszkaniu służbowym. On miał swój pokój, w którym mieszkał z Renatką, ja swój. Pamiętam, że na okrągło słuchał Staszka Sojki. Jak przyjeżdżał z Makowa Podhalańskiego, to zawsze przywoził mnóstwo wiejskich kiełbas, szynki, szczodrze się dzielił. Fajny gość, na obozach też często z nim mieszkałem. Chłopcy czasem mieli do mnie pretensje, że nie chodziłem na imprezy, ale ja wracałem do rodziny. Wiadomo, że czasem na piwo się poszło z chłopakami, ale bez przesady.

A jak wspominasz tamte czasy pod względem sędziowskim?

Strasznie. Wychodząc na mecz nie wiedziałeś przeciwko komu grasz.

Nie wiedziałeś czy grasz na jedenastu czy na czternastu?

Były mecze, że grałeś i na dwudziestu. Zdarzało się, że cały zespół przeciwko tobie. Mnie układy nigdy nie interesowały, mówiłem: panowie, ja mam nazwisko, reputację, muszę o nią dbać. Ja tu przyjechałem zarabiać pieniądze grając w piłkę, nic więcej mnie nie interesuje.

Namawiali, żebyś sprzedał mecz?

A jak. Wadim Rogowskij z Zagłębia zjawił się kiedyś u mojego progu z walizką pieniędzy. Po kolegach też widziałeś, że niektóre mecze są lewe. Sędziowie? Taki rudy, Kostrzewski, dwa dni wcześniej do Kmity przyjeżdżał. Do Amiki też… zresztą, oni tak przyjeżdżali do każdego. Graliśmy z Ruchem Chorzów, byłem już kapitanem, notabene pierwszym obcokrajowcem, który dorobił się w polskiej lidze opaski. Mobilizuję chłopaków, zagrzewam do boju w tunelu, a Kostrzewski się odwraca: panie Siergieju, pan się tak nie denerwuje. Wszystko jest poukładane, a mecz przegrany. Nie kłamał, przegraliśmy, nie było szans. Obrzydliwe.

Najgorszy pod tym względem mecz, jaki pamiętasz?

O utrzymanie z Ruchem Chorzów u siebie. To był taki mecz, że kto przegrał, spadał. Co sędzia wyprawiał to po prostu niemożliwe. Załatwił nas bezwzględnie, choć wszystko kręciły kamery. Dostałem po tym meczu półroczne zawieszenie, bo złapałem sędziego, podniosłem i powiedziałem: widzisz tych kibiców? Oni cię zabiją. Wiadomo, że nie powinienem tego robić, ale sędziowie byli bezwzględni.

Ale chyba najbardziej bolą mecze, gdy koledzy grają przeciwko tobie. Tam skręca cię obcy, tutaj swoi.

Taki mecz na ŁKS. Nie wszyscy uczestniczą w “zabawie”, ale widać, że część zamieszana. Moi obrońcy nagle głupieją, takie tematy. Jest 2:2, ŁKS musi wygrać, walczy o utrzymanie. Rzut rożny, krzyczę “moja!”, a mój obrońca wyskakuje przede mną i piłkę do bramki. Brak pieniędzy zmuszał do tego, że pewne mecze były odpuszczane. Forma zarobienia pieniędzy, których w Hutniku notorycznie brakowało, odkąd wycofała się ze sponsorowania Huta Sędzimira. Póki utrzymanie było, chłopaki uważali, że wszystko jest okej.

Do pucharów doprowadził was Kasalik, który – delikatnie mówiąc – nie nadawał z wami na jednych falach.

U Kasalika dzień bez pyskówki z zespołem był dniem straconym. Postawił na to, że będzie codziennie robił wstrząs. Wchodził do szatni i wyzywał. Wchodził nam na ambicję. Jak ty grasz? Do czego się nadajesz? Krzysiu Bukalski wstawał i mówił: panie trenerze, my panu nie ufamy. Były takie momenty, gdy Kasalik wchodził półtora godziny przed meczem i mówił: wiem, że dzisiejszy mecz brzydko pachnie. Wiem czym śmierdzi. Tu zostawiam swoją marynarkę. A potem wychodził.

Co chciał pokazać?

Podzielcie się.

Ale jego metody ogólnie się sprawdzały.

Coś w tym było. Na treningu – piana. Na meczu – piana. I tak zrobiliśmy wynik i awans do pucharów. Ale nawet jak strzelałem karnego z Chazri Baku, bramkę na 8:0, gdy cały stadion krzyczał “Siergiej, Siergiej!”, to darł się z linii – co ty robisz, gdzie ty biegniesz! U Kasalika wszystko musiało być tak, jak on chce. Tylko on mógł być gwiazdą.

Po Chazri ograliście mocną Sigmę, a potem powalczyliście z Monaco.

Mieli kapitalny skład. Barthez, z którym wymieniłem się koszulką. Ikpeba, Petit, Anderson, Scifo, wchodzący Henry, na ławce trenerskiej Tigana. Doszli w tej edycji do półfinału. U nas wtedy bida aż piszczy. Wymagane było dwadzieścia pięć piłek treningowych do treningu przedmeczowego – w klubie brakło, kierownik musiał się na szybko fatygować do Katowic i pożyczać. Na przedmeczowej konferencji tylko woda i słone paluszki. Wojtek Gorczyca, krakowski dziennikarz, opowiadał mi potem, jak oni naszą delegację ugościli. Swoją drogą, delegacja ciekawa – tzw. biznesmeni z Huty pojechali, wchodzą do hotelu, gdzie drzwi już były na karty magnetyczne. Ci się awanturują – po co ta karta, gdzie klucz, otwierać! I walą w te drzwi. Monaco zorganizowało Hutnikowi bankiet w restauracji przy plaży, Wojtek potem opowiadał, że na stole ryby, kalmary, wszelkie alkohole, cuda po prostu. Zarzekał się, że podszedł do niego książę Albert i zapytał:
– jak tam, smakuje?
– Tak, wszystko wspaniale, dziękuję.
– Przepraszam, że zapomnieliśmy o jednej rzeczy: nie ma słonych paluszków.

Miałeś po pucharach jakaś ciekawą ofertę?

Dziennikarze spytali Tiganę: czy podobał się panu bramkarz Szypowski? Tak, podobał się, ale mamy ciut lepszego (śmiech). Była przed pucharowym sezonem oferta z Brugii, ale chciałem spróbować się w pucharach. Druga szansa pojawiła się po meczach z Monaco, gdy Benfica szukała rezerwowego bramkarza. Przyjechał jednak menadżer, w międzyczasie złapałem kontuzję. Chcą gościa na zaraz, a ja noga w gipsie. Posypało się.

Jak zaaklimatyzowali się w Hutniku czarnoskórzy?

Przywozili ich na wagę. Menadżerowie Ryszard Szuster i Lou Sambou przywozili ich hurtowo. Nic nie do jedzenia nie dostawali, tylko coś tam jak klub załatwił. Ciągle łapali mandaty w tramwajach, bo nie mieli na bilet. W końcu postanowiono w klubie, że kupią Murzynom bilety miesięczne, niech będzie spokój. Lou Sambou pilotował akcję, wziął paszporty, pieniądze, zdjęcia. Poszedł do urzędu, wręcza to kobitce. Ta spisuje dane, księguje pieniądze, ale patrzy na zdjęcie: proszę pana, ja potrzebuję zdjęć, a nie negatywów.

Z nimi zawsze wesoło.

Walczą i gryzą ziemię póki nie podpiszą kontraktu. Potem każdy luz, prezes. Jak się nie załapali, wieziono ich dalej, więc tu mieli stres. U nas przebili się Zakari Lambo i Moussa Yahaya. Zakari był spokojny, ułożony – potem poszedł za 250 tysięcy dolarów do Belgii. Moussa po pucharach poszedł do Hiszpanii za 400 tysięcy. Najdziwniejsze, że jak sprzedali Zakariego i Moussę, to i tak w klubie nie było ani grosza. Gdzie te pieniądze poszły – nie wiem.

O Moussie krążyły po Polsce najróżniejsze historie.

Mówił mi wprost: Siergiej, ja lubię wielkie mecze. Jak przyjeżdżała Legia, graliśmy derby albo puchary, zakładał siatki. Ale na Stali Mielec biegać mu się nie chciało. Taka mentalność. Moussa to jedyny Murzyn, którego spotkałem, a który lubił się napić tak jak ja: tylko czystą wódkę. Miał zdrowie. Po wyjazdowym meczu z Monaco poszliśmy wszyscy razem na miasto. Każdy zaczął przeliczać – jak tu drogo! Ile za to w pPlsce piw by poszło! Ja mówię – panowie, może jesteście w Monako ostatni raz? Pozwólcie sobie na więcej, wyluzujcie. Moussa podszedł do mnie i mówi: chodź, Siergiej, nie oglądaj się na nich, kupimy flaszkę. Ponosiła go czasem fantazja, niestety później chodziły plotki, że przeszedł na jakieś prochy. Na treningach miał specjalne traktowanie, trochę jak Salenko w Pogoni.

To też nazwisko. Król strzelców mundialu, kometa w Ekstraklasie.

Sabri był kiedyś w zarządzie Besiktasu. Salenko walczył z prezesem Istanbulsporu, jednym z najbogatszych ludzi w Turcji. Tę walkę wygrał, facet musiał zapłacić za zerwanie kontraktu z winy klubu nieprawdopodobne pieniądze. Dla Sabriego to był dodatkowy smaczek, że zabiera piłkarza tamtemu bogaczowi. Salenko kontrakt podpisał prosty: wchodzisz na boisko, dostajesz 10 tysięcy dolarów. Strzelisz bramkę, dostajesz jeszcze większą kasę. Podstawowej pensji nie było. Parę razy z nim poszedłem na imprezę, ale to nie było w moim guście. Chodź Siergiej na piwko! Znałem go jeszcze z Dinama, zaczynał tam, gdy grałem w Szachtarze. Mówię – dobra, nie jestem piwoszem, ale wypiję do towarzystwa. Oleg lubił jednak trunkowo wchodzić w górę. Po piwie winko, potem whisky, potem wódka.

Wytrzymałeś?

Ja zdrowie mam, więc bez problemu, ale nie miałem z takiej posiadówki przyjemności. Oleg wziął potem jakąś Ukrainkę z burdelu, zapłacił za dwa tygodnie z góry i ona mieszkała z nim.

Interesował się jeszcze grą w piłkę?

Nie.

To co go interesowało?

Żeby fajnie spędzić czas. Tu pójść, tam, pobawić się, udzielić wywiadu. Na treningu czasem kopnął piłkę, a czasem tylko stał i się przyglądał. Częściej jednak nie przychodził wcale. Nie miało to sensu. Instynkt strzelecki mu został, ale fizycznie to były zwłoki.

Pan trafił do Pogoni z przebojami.

Winą za spadek Hutnika obarczono mnie, bo bramkarz i kapitan. Przyszedł Szukiełowicz i powiedział, że ma swojego golkipera, Szypowski mu niepotrzebny. Chciał mnie Bełchatów, chciał Łazarek do Wisły, chciało KSZO, Górnik Zabrze. Ale prezes Figut chciał 12 miliardów starych złotych. Po złości nie chcieli mnie puścić, choć pieniędzy w klubie nie miał nikt. Skończył mi się kontrakt, ale jeszcze prawo Bosmana w praktyce nie działało, więc byłem uwiązany. Nie mogłem tak trwać, wyjechałem na wschód. Tam był taki burdel, że choć niby Hutnik musiałby się zgodzić, żebym gdzieś mógł grać, to w praktyce nie miało to znaczenia. Zarejestrowali mnie przy kopalni czy gdzieś i grałem w Iżewsku. Dostawałem świetne pieniądze, 10 tysięcy dolarów miesięcznie, bo klub przejęła firma powiązana z Gazpromem. Z tym, że przez lata człowiek polubił Kraków. Wyjeżdżając stamtąd płakaliśmy. W Iżewsku musisz być czujnym, twardym człowiekiem – jestem taki, ale nie chce cały czas być spięty. Gdy zadzwonił Albin Mikulski z propozycją gry w Pogoni, ani ja ani żona nie wahaliśmy się, choć wiedzieliśmy, że pieniądze będą gorsze.

Co pan zastał w Szczecinie?

Pierwsza niemiła niespodzianka: Radek Majdan zostaje. Miał iść do Widzewa, ale nie dogadał się. Wygryźć go nie było szans, bo do szczecińska gwiazda, musi grać. Albin mówi: gdzie będziesz szukał miejsca? Zostań jako drugi, będzie trenerem bramkarzy, pomożesz mi. Spodobało mi się trenowanie, a tak naprostowałem Radka, że pojechał z kadrą na mundial i dobrze pokazał się z USA. Wkrótce Pogoń przejął Bekdas.

Sabri to też barwna postać w historii ligi.

Do sezonu przygotowywał nas Janusz Wójcik. Sprowadził piętnastu zawodników, same ligowe gwiazdy. Na dwa tygodnie przed startem ligi Wujo wyleciał, bowiem Bekdas zorientował się, ze Wójcik robi przekręty finansowe przy transferach. Co do klubu, nagonka na Bekdasa była straszna, wśród działaczy, prezesów, PZPN. Powód prosty – bo płacił i to dobre pieniądze. Ja bym chciał, żeby wszyscy mieli tak, jak my u niego. Chciał zbudować bazę, stadion, były projekty – to wszystko by powstało. Osobowość też miał fajną. Zapraszał nas co środę z rodzinami do knajpy, przychodzili wszyscy. Siadał u szczytu stołu jak ojciec i jedliśmy kolację. Każdy z każdym rozmawiał, on też był przystępny. Oczywiście istniała grupa zabawowa z Radkiem Majdanem, Bartkiem Ławą, która zjadła i chciała iść na dyskotekę. Ale za którymś razem zastąpili im drogę ochroniarze Sabriego: broń pod płaszczem, porąbane twarze, Turcy. Panie Majdanie, jak ojciec pójdzie, wszyscy pójdziemy. My Sabriego później chcieliśmy sprowadzić do Polonii, ale mówił – Polonia nic mi nie da, jakby dali mi tereny pod hotel, wieżowiec, to wchodzę w to i KSP gra w pucharach co rok. W Szczecinie go wykiwali. Prezydent i wiceprezydent dostali parę groszy, podpisali jakieś wstępne kwity. Liczyli, że za parę miesięcy wygrają wybory, ale przegrali, przyszła nowa władza i powiedziała: daj. Tak się skończyło.

Wkrótce pojawił się grabarz Pogoni, Les Gondor.

Poza nim kręciły się wokół klubu mafie zachodniopomorskie. Gondor miał sto pomysłów na minutę, chciał zrobić na Pogoni nawet żużel. Przede wszystkim jednak chciał zarobić łatwe pieniądze… szkoda gadać, tacy ludzie nigdy nie powinni trafić do sportu. Do dziś wisi mi 400 tysięcy złotych, licząc z odsetkami. Piotrek Dziurowicz z GKS też mi wisi kasę, tak samo Polonia.

Dziurowicz też istotna postać w historii ligi.

Fajny chłop, ale wypił dwa piwa i szajba. Jedziemy samochodem, on zdejmuje buty, skarpety i wystawia nogi przez okno. Siedzimy w knajpie, a on nagle widelcem rzuca w człowieka. Nienormalne. Trzeba było uspokajać. Dla Dziurowicza przywoziłem też pieniądze za transfer Jarka Tkocza do Szynnika Jarosław. Jedź Siergiej, my musielibyśmy wyrabiać wizę, to trwa, a tymczasem pieniążki czekają! Moskwę znasz, pojedziesz, wpłacisz na konto. Co za problem? Odstawiłem się jak stróż w Boże Ciało, garnitur, lakiereczki… no liga. Ląduję w Moskwie, o 20 mecz Szinnika na Lokomotiwie Moskwa. Pogadałem z Jarkiem, wszedłem na VIP-y, tam drinki, catering, wiadoma sprawa. Przynieśli mi w reklamówce sto tysięcy dolarów i mówią: proszę podpisać. Wychodzę ze stadionu: co dalej? Samolot na drugi dzień. Zadekowałem się w hotelu, zamknąłem drzwi na siedem spustów. Rano do wskazanego banku. Staję przed kasą i zaczynają się problemy: skąd ma pan te sto tysięcy? Ja nie mam żadnych dokumentów, kwitów na nie, nic. Dzwonię do Piotrka: dobra Siergiej, wpłać na swoje konto. Ale w Citibanku znowu coś nie tak, musiałbym osobne konto założyć. Dobrze, to zakładamy. Ale ma pan papier, że gdzieś pracuje? Takie było wtedy prawo w Rosji, że aby założyć konto, trzeba było pokazać, że się pracuje. Nie miałem, więc pomysł padł. Błąkam się jak głupi po Moskwie z reklamówkę wypełnioną dolarami, a niebawem samolot. Jadę na lotnisko, patrzę, tam też jakieś banki, wymiana waluty. Widzę, że jedna z pracownic to typowa cwaniara, tak po twarzy widać. Myślę – swój człowiek. Oficjalnie można było wywieźć niewielką kwotę, przy dużej, jaką miałem, zaraz pojawiłyby się niewygodne pytania. Pogadałem z nią, czekam, przychodzi jakiś tamtejszy policjant czy ochroniarz, prowadzi mnie wokół bramek prosto do samolotu. Oczywiście nie za darmo, ale ważne, że się udało się. Ląduję w Katowicach, wychodzę z lotniska, pusto. Lotnisko zamykają, jestem tylko ja, las, przystanek i reklamówka ze stu tysiącami dolarów. Dzwonię: Dziuro, gdzie ty jesteś? Myślał, że ląduje w Krakowie, choć sam kupował mi bilety.

W ówczesnym GKS najsłynniejsza sprawa dotyczyła pobicia piłkarzy.

Żurek zrobił puchary, pojechał do Turcji, a Dziurowicz go zwolnił. Wziął Lorensa. Edek nie miał życia. Co mecz cały stadion GKS skandował – Lorens ty chuju! Wytrzymał osiem meczów. Ostatni, z Górnikiem Łęczna, chłopcy odpuścili. Przegrali, żeby zwolnić Edka. Jedziemy do Katowic, dowiadujemy się, że kibice czekają na stadionie. Lorens mówił mi: jakby tylko mnie wyzywali, dałbym radę, ale grożą mojej rodzinie. Chłopaków wyprowadziłem więc ja. Stajemy na boisku, a tam trzydziestu chłopa w kapturach. Panie trenerze, do pana nie mamy problemu, wszystko spoko. Ale piłkarze wychodzą i każdy dostaje w twarz. Jeszcze potem trener Piechniczek chwalił: dobrze zrobili! To jak ojcowskie klepnięcie dziecka po pupci! No patologia – kibice leją piłkarzy, a ten się zachwyca.

Dziś masz spokój od takich wrażeń, założyłeś własną szkołę bramkarzy.

Zawsze myślałem, że będę pracował z seniorami w Ekstraklasie, ale nie żałuję. Z seniorami toczysz nieustanną walkę, dzieciaki chłoną wiedzę. Nikt mi nie mówi co mam robić, wszystko zależy ode mnie. Jak sobie pościelę, tak się wyśpię.

Jaka jest twoja filozofia szkolenia?

To rozległy temat. Po pierwsze – doceniam, jak inne sporty rozwijają. Sam w dzieciństwie trenowałem hokeja, a zimą trener posyłał mnie na koszykówkę. Koszykówka to idealny sport dodatkowy dla bramkarza. Ćwiczy wybicie, pracę nóg, rąk, chwyt. Swoich uczniów posyłam też na judo. Tu mają gimnastykę, reakcję, ruchliwość, gibkość zwinność, a także technikę padu, kwestię kluczową dla zachowania zdrowia. Poza tym trenujemy piłeczką tenisową, żeby ćwiczyć refleks i chwyt. To także trening koncentracji, gdy zatrudnia się do roboty kilka piłek. Wzmacniamy mięśnie z głową – bramkarzowi nie jest potrzebny wielki biceps, tylko mocne mięśnie barku.

Ogromny nacisk kładę na nogi. Gra nogami swoją drogą, ale chodzi o wyskok, siłę nóg. Co z tego, że masz świetny chwyt, jak nie doskoczysz gdzie trzeba? Tu musi być moc, sprężyna, skoczność. Zawsze mówię też, że bramkarz musi być dobrym tancerzem. Praca nóg, dobry chwyt, obserwacja tego, co się dzieje dookoła (śmiech). Krok krzyżowy, krok dostawny. Wiadomo, że to w formie żartów, ale bramkarz nie może być ograniczony.

Bramkarz musi być bardziej inteligentny od zawodników z pola. Musi widzieć więcej. To jest osoba, która musi czytać grę, ustawiać na boisku formację defensywną, przekładać założenia trenera w trakcie meczu. To nie przypadek, że golkiperzy tak często są kapitanami zespołów. Komunikacja jest bardzo ważna, ale musi być konkretna, dokładna, bez wprowadzania paniki. Jak bramkarz drze się co chwilę, to rozstroi zespół. To muszą być komendy – prawa, lewa. Skończyły się czasy, gdy bramkarzem mógł być prostak, który przed pierwszym gwizdkiem dwa razy walnął głową w słupek i mówił: jestem gotowy do boju.

To raczej z kamieniami po górach Kazachstanu nie każesz biegać.

Raczej nie. Jeździmy na obozy zagraniczne, ale do Hiszpanii, Grecji. Od paru miesięcy robimy warsztaty w Anglii pod szyldem „Academy Manchester Polonia”. Dogadaliśmy się z Man City i 18-21 marca wiozę stąd bramkarzy do szkółki City. Tamtejsi skauci obejrzą naszych wychowanków. Mamy indywidualne podejście, o co między innymi rozbiła się moja współpraca z Legią. Byłem tam dwa tygodnie przyjrzeć się jak działają. Łapałem się za głowę. Koordynator przychodził i każdemu rozdawał kartkę. Pytałem: a skąd ty wiesz jakich masz bramkarzy? Skąd wiesz komu czego brakuje? Jak możesz każdemu takie same ćwiczenia zlecać, skoro ten ma braki w czymś innym, niż tamten? Absurd, żadna metoda. Pytam: czy konsultujecie się z trenerem bramkarzy w pierwszej drużynie? Nie. A przecież to wiedza, komunikacja, wymiana informacji. Niektórych zawodników tam zarzynali. Przedstawili mi takiego Pawła, rocznik 2001, 193 wzrostu. Wielki talent. Mówię im, że trzeba go rozwijać z wielką ostrożnością, wyrabiać w nim zwrotność, gibkość, technikę padu, bo przy takim wzroście, a niedoborze masy mięśniowej, niebawem może mu się coś stać. Zlekceważyli moje uwagi. Dwa tygodnie później trafił do szpitala z urazem kręgosłupa, koniec kariery. Teraz działam sam, a bramkarze Legii przychodzą do mnie po treningach w klubie, bo sami tego chcą. W szkółce mam około pięćdziesięciu zawodników.

Jakie cele stawiasz przed swoją szkółką?

Po prostu szkolić jak najlepiej.

Rozmawiał Leszek Milewski

Napisz do autora

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

31 komentarzy

Loading...