Reklama

Antizipieren: Dynamit, którego sensem kariery była wieczna ucieczka

redakcja

Autor:redakcja

13 lutego 2017, 13:53 • 11 min czytania 10 komentarzy

Krótko i zwięźle – „Antizipieren” to cykl, którego kolejne odcinki będziecie mogli czytać w każdy poniedziałek. Dlaczego właśnie „Antizipieren”? Tego, jeśli choć w minimalnym stopniu interesujecie się piłką, tłumaczyć nie muszę, bo przecież niewiele innych określeń tak dobrze kojarzy nam się z szeroko pojętym fussballem. Tydzień w tydzień będzie więc tutaj o piłce w wydaniu niemieckim – raz traficie na podsumowanie minionej kolejki, innym razem na konkretny felieton, a jeszcze kiedy indziej na inspirującą historię bądź sylwetkę kogoś nieszablonowego. Dziś opcja ostatnia. Poznajcie, raz jeszcze, Davida Odonkora.

Najpiękniejsze chwile jego życia to te cztery, może pięć sekund, gdy prawym skrzydłem uciekał Dariuszowi Dudce. Dokładnie wtedy, w 91. minucie rozgrywanego w Dortmundzie starcia pomiędzy Niemcami a Polską, wdrapywał się na szczyt. Na szczyt z którego wkrótce brutalnie spadł w przepaść, a o którym do dziś musi opowiadać przechodniom mijającym go na ulicy. David Odonkor to historia z jednej strony hulaki nieliczącego się z groszem, a z drugiej skończonego pechowca. Skrzydłowego potrafiącego pokazać plecy każdemu rywalowi, a jednocześnie chłopaka o kolanach stworzonych z najbardziej kruchuteńkiego kruszcu. Bohatera 80-milionowego narodu, ale i gwiazdy zamieniającej stadiony i bankiety na blaszane hale stworzone na potrzeby tandetnego reality show. Historia, choć z momentami chwały i radości, to jednak w gruncie rzeczy potwornie przykra.

Antizipieren: Dynamit, którego sensem kariery była wieczna ucieczka

Wspomniany Dortmund to zresztą jedyne miejsce na piłkarskiej mapie świata, które przywołuje u niego miłe wspomnienia. Gdyby nie to położone w Zagłębiu Ruhry miasto, a w zasadzie upór ludzi w nim pracujących, dziś nie mógłby odtwarzać sobie w głowie choćby pamiętnej centry do Olivera Neuville’a. Bo to właśnie skauci z północno-zachodnich Niemiec wypatrzyli kiedyś młodziutkiego Odonkora, który – choć drobny i niewysoki – miał w sobie coś, co od razu przykuło ich uwagę. Tym czymś był niewiarygodny gaz w nogach, a więc i potencjał na to, by ulepić z niego niezłego skrzydłowego.

Telefon z Dortmundu był dla Davida jak wygrany na loterii los, który upoważniał go do życia w lepszym świecie. Świecie, w którym mógł oderwać się od życia w skrajnej nędzy. Świecie, gdzie lokalna sława i możliwości finansowe pozwalały zapomnieć o tym, że w wieku kilku lat ojciec wypiął się na niego i resztę rodzeństwa, a matka w pocie czoła musiała harować na czwórkę dzieci. I wreszcie świecie, który pozwalał realizować marzenia i uratować nie tylko przyszłość swoją, ale i swoich bliskich. I choć samotną matkę Odonkora trzeba było długimi dniami namawiać, by zgodziła się puścić chłopaka do oddalonego ponad 150 kilometrów od domu rodzinnego ośrodka piłkarskiego, to w końcu uległa. Uległa, choć nie bez obaw – panicznie bała się tego, że chłopak zostanie odtrącony ze względu na kolor skóry, brak towarzystwa rodziny czy zwyczajne problemy z aklimatyzacją w nowym środowisku. Jak się miało chwilę później okazać – zupełnie niepotrzebnie.

VFB STUTTGART - BORUSSIA DORTMUND ODONKOR HINKEL

Każdy z nas doskonale wie bowiem, jak wygląda budowanie hierarchii wśród młodych chłopców. Możesz być niski, nosić okulary o szkłach grubych jak denka od słoików, możesz też biegać w porwanych trampkach, ale jak dobrze kopiesz piłkę to jesteś w elicie. Pal licho, że między zajęciami siedzisz w kącie korytarza i wycierasz gile spod nosa – skoro z piłką przy nodze jesteś kozak, to i poza boiskiem jesteś dla kumpli kozak. Tak było też z Odonkorem, który robił furorę w młodzieżowych zespołach BVB i wydawało się kwestią czasu, kiedy trafi do pierwszego zespołu. Ta chwila nastąpiłaby pewnie o wiele wcześniej, ale podczas pewnego popołudnia chłopak zleciał z roweru i uszkodził kręgi szyjne. Początkowo wyglądało to paskudnie, bo i tajemnicą nie jest, że jakiekolwiek komplikacje dotyczące kręgosłupa mogą brzmieć dla człowieka jak wyrok. Koniec końców David doszedł do siebie, a już wkrótce o chłopaku potrafiącym przebiec sto metrów w czasie od 10,6 do 10,8 sekund (różne źródła różnie podają), zaczęły krążyć legendy. Legendy, które swoje odzwierciedlenie szybko znalazły na boiskach Bundesligi. Miał bowiem 18 lat, gdy 3 marca 2002 roku zameldował się na boisku w starciu z St. Pauli. Wszedł, dał asystę i w ten sposób przywitał się z ówczesnym Westfalenstadion. No a już nieco ponad dwa miesiące później świętował mistrzostwo kraju.

Reklama

Na pierwszego gola w barwach BVB czekał jednak aż do 2004 roku. Nie dlatego jednak, że był potwornie nieskuteczny albo po prostu otrzymywał inne zadania do realizacji – szybki debiut i wielki sukces zakręciły chłopakowi w głowie. Dopiero co musiał dzielić kromkę chleba z trójką rodzeństwa, aż tu nagle, z dnia na dzień, było go stać na wszystko. Markowe ciuchy? Proszę bardzo. Nowa bryka? Jasne. Kobiety, kluby, imprezki? Pewnie. Częściej od goli i asysty łapał mandaty na autostradach, po których poruszał się analogicznie jak i na boisku. Szybko, brawurowo, bezczelnie. Bujał się więc między pierwszą drużyną, a rezerwami. Między Bundesligą a Regionalligą Nord. Między technicznym i zaawansowanym futbolem elity, a znaną z niższych lig rąbanką. W końcu jednak wyciągnął wnioski i pobrał nauki Matthiasa Sammera przyjmując do wiadomości, że jeśli chce prowadzić hulaszczy tryb życia to oczywiście, może, ale na pewno nie w Dortmundzie. Nie w mieście, które wyciągnęło do niego rękę i dało życiową szansę.

W maju 2004 przeciwko Hansie zrobił to, co potrafił najlepiej – wystrzelił jak z procy, odjechał rywalom i pokonał bramkarza.

Sezon 2005/2006 miał niezły, bo w końcu na dobre wskoczył do wyjściowej jedenastki Borussii, a do tego występował w reprezentacji młodzieżowej Niemiec. Wszystko szło ku dobremu, Odonkor się rozwijał, przestawił tryb życia z noc-dzień na dzień-noc. Po telefonie, jaki odebrał 15 maja 2006 roku o 8:44 miał jednak ochotę pieprznąć wszystko w diabli. Spakować się, zdać sprzęt i wyjechać na drugi koniec świata. Przez głowę przeleciały mu wszystkie demony, które męczyły go od urodzenia – błyskawicznie doszedł do wniosku, że dla niego, chłopaka wyrwanego z kompletnej nędzy, nie ma miejsca wśród najlepszych. Że dynamit w nogach to nie wszystko, że zagrał przyzwoity sezon, ale teraz wszystko zacznie się już pieprzyć. Był w końcu tak blisko swoich marzeń, tak blisko reprezentacji, a Dieter Elits, opiekun zespołu U-21, właśnie oświadczył mu, że nie widzi już dla niego miejsca w drużynie.

Świat Davida Odonkora zawalił się w jednej chwili.

Frustracja nie trwała jednak długo. Zdążył odłożyć słuchawkę, puścić uszami parę, zwyzywać Elitsa, a telefon zadzwonił po raz drugi. Trzy minuty później rozmawiał już z Juergenem Klinsmannem, który całą mocą swojej serdeczności zaprosił go na zgrupowanie pierwszej reprezentacji przed najważniejszym turniejem Die Mannschaft w ostatnich latach – mundialem rozgrywanym na niemieckiej ziemi.

Reklama

jokertore-bei-wm-in-brasilien118-_v-gseagaleriexl

Mam wspaniałe wspomnienia związane z tamtymi tygodniami. Michael Ballack, Oliver Kahn… Ci wszyscy goście byli dla mnie tacy serdeczni i mili jakbyśmy znali się od dawna. Rosłem z dnia na dzień!

Odonkor to była tajna broń Klinsmanna na ten turniej – jak dotychczas bowiem zaliczył tylko 27 minut w sparingu z Japonią, więc w skali światowej niewielu mogło poznać możliwości piekielne szybkiego skrzydłowego. No i niestety – pierwszymi, który przyszło przekonać się o tym, że dogonić Davida graniczy z cudem, byli Polacy. I nie ma chyba kibica znad Wisły, który do dziś nie miałby przed oczami rozpaczliwej gonitwy za Odonkorem i bezczelnie wjeżdzającego wślizgiem między obrońców Neuville’a.

Dortmund to jego piłkarski początek, ale i koniec. W żółto-czarnych barwach rozpoczął wędrówkę na piłkarski Olimp, ale i w tej samej koszulce wykonał najgorszy krok w swoim życiu. Pozornie przemyślany, korzystny finansowo i przyszłościowy, a – jak się miało wkrótce okazać – prowadzący prosto w przepaść. Tuż po pamiętnym mundialu, na którym zagrał bez efektu jeszcze w dwóch spotkaniach, był jednym z bohaterów narodowych. Jasne, Niemcy odpadli w półfinale, ale rajd Odonkora pozostał jednym z najczęściej wspominanych momentów tamtych mistrzostw. Oto bowiem światu objawił się piekielnie zdolny skrzydłowy, który jednak niespodziewanie musiał opuścić Zagłębie Ruhry. Borussia popadła w finansowe tarapaty, nowy trener nie widział dla niego miejsca – jasne stało się, że czas zmienić środowisko. Padło na Betis, bo i Andaluzja piękna, i kontrakt rekordowy, i liga przyjemna. Teoretycznie wszystko ze sobą świetnie współgrało.

I tym momencie powinniśmy w zasadzie zrobić małą pauzę. Dotychczas szliśmy śladami Odonkora z pogodnym nastawieniem śledząc losy chłopaka, który złapał byka za rogi, postawił się dołującej biedzie i ciężką pracą doszedł do celu. Dostał po drodze pstryczka w nos, mądrzy ludzie nieco go utemperowali, a on konsekwentnie piął się wyżej i wyżej. I chyba nawet nie spodziewał się, że niewybaczalny lapsus popełniony podczas powitalnej konferencji w Hiszpanii, gdy zamiast krzyknąć pochwalne „Mucho Betis!”, w dobrej wierze huknął „Mucho Sevilla!”, obrażając niejako kibiców zielono-białych barw, będzie jedynie prologiem do serii fatalnych wydarzeń. Do serii wypadków, kontuzji, dołków fizycznych oraz psychicznych, problemów zawodowych i prywatnych. Lawina ruszyła, a Odonkor nijak nie potrafił się spod niej wydostać. Tak jak przez całe dotychczasowe życie uciekał obrońcom w imponującym stylu, tak teraz nie było możliwości, by docisnąć pedał gazu do podłogi i zwiać przeklętemu przeznaczeniu.

Czas spędzony w Andaluzji to były naprzemienne wizyty na boisku i tygodnie spędzone w klinice. Zagrał kilka spotkań i trafiał pod nóż. Pięciokrotnie operowano jego kolano, nie miał nawet kiedy złapać optymalnej formy, bo gdy tylko wpadał w cykl treningowy, to po chwili znów nie mógł wykonać choćby najbardziej mozolnego truchtu, o sprincie już nie wspominając. Leczył się i leczył, a jednocześnie pobierał kolosalną pensję prawie dwóch milionów euro. Kiedy w 2010 roku wydawało się, że los przeczołgał go już wystarczająco i wszystko w końcu się ułoży, pod znakiem zapytania stanęła nie tylko jego kariera, ale i ewentualna możliwość chodzenia. Podczas jednej z operacji do organizmu wdało się bowiem zakażenie, a lekarze całkiem poważnie rozważali amputację nogi. Koniec końców Odonkor uciekł jednak przykremu przeznaczeniu, ale do poważnej piłki już nie wrócił. Z Betisu pogoniono go przy pierwszej, lepszej możliwości, więc wrócił do ojczyzny. Miał zapytania z drugiej ligi, chciał go Karsluher, TSV Monachium, ale on wybrał Alemannię. Jak już możecie się domyślić – podjął kolejną złą decyzję. Spadł z ligi, w Niemczech był spalony, bo dwa gole i dwie asysty w 23 spotkaniach wystawiały mu kiepskie świadectwo.

Bez tytułu

Potem było już tylko piłkarskie i prywatne dogorywanie. Żona poroniła, w ukraińskiej Howerlii Użhorod przygnębiało go wszystko – tocząca życie bieda, kloszardzi żebrający na ulicach, niski poziom gry i fatalne warunki. Miał 29 lat, a był zdrowotnym wrakiem. Człowiekiem kompletnie wypalonym, bez najmniejszej chęci już nawet nie do uganiania się za piłką, ale do tego, by rano wstać, wziąć prysznic i wziąć się do działania. Sposób na to, by zakończyć tę udrękę był tylko jeden – koniec kariery.

Zapomniał o kopaniu, ale świat nie zapomniał o nim. Ten mniejszy, jak kluby typu SC Verl, SC Herford czy TuS Dornberg, gdzie znajdował zatrudnienie w sztabie szkoleniowym i ten większy, celebrycki. Miał ofertę, by za dobrą kasę potańczyć w jednym z programów telewizyjnych, ale podziękował – bał się o kolana, które podczas pierwszego, lepszego obrotu mogłyby trzasnąć. Z wielką chęcią natomiast skorzystał z możliwości wzięcia udziału w niemieckiej wersji „Big Brothera”. Duża kasa za każdy odcinek, potencjalnie 100 tysięcy euro za wygranie całej edycji – skusiło nawet tak szanowanego emerytowanego piłkarza jak on.

nick-odonkor-tag-11

Wydurniał się przed kamerą dając się innym celebrytom smarować olejkiem po ciele, tańczył, śpiewał, pajacował, ale miał też chwile nostalgii – ludzi poruszało, gdy na antenie z przeszklonymi oczami wspominał swoje dzieciństwo, czy los, który na każdy jego sukces odpowiadał błyskawicznym sprowadzeniem na ziemi serią porażek.

Na początku zareagowałem odmową, ale po chwili zastanowienia uznałem, że w sumie to okazja do bardzo dobrej zabawy – komentował, gdy opuścił mieszkanie wielkiego brata jako zwycięzca.

david-odonkor-mit-dem-promi-bb-siegerpokal

Zarobił sporo kasy, a dla ludzi z telewizji stał się obiektem, który przyciąga miliony ludzi przed telewizory. Oferty zaczęły spływać do niego masowo, a on sam był już nie tyle byłą gwiazdą mundialu, a pocieszną maskotką, której wystarczy pomachać przed nosem plikiem banknotów, a on na wszystko się zgodzi. Nie mogli się z tym pogodzić wierni kibice jego talentu, którzy żywo manifestowali swój sprzeciw – w internecie powstała choćby inicjatywa „Free Odonkor”.

Uwolniić Odonkora! To reprezentant kraju, doświadczony życiem człowiek i król dośrodkowań, który o mały włos, a straciłby kiedyś nogę. Dość robienia z niego małpki skaczącej w telewizji – grzmieli dziennikarze, a on sam postanowił usunąć się w cień. Zajął się trenowaniem w niższych ligach, dzięki temu, że ożenił się z bratanicą Nurettina Barka, prezesa TuS Dornberg, dostał fuchę asystenta trenera. Zaczął uczyć się piłki na nowo, małymi kroczkami, tylko i wyłącznie w sferze szkoleniowej.

odonkor-1383156974

Teraz już inaczej patrzę na piłkę, dzięki pracy w niższych ligach zupełnie inaczej postrzegam pracę. Ci ludzie często swoją pasję łączą z robotą fabryce, taka obserwacja otwiera oczy na wiele spraw – komentował.

Dziś Odonkor już nie jest tym szalonym gościem, który doskonale czuł się w centrum zainteresowania. Czasy, gdy jako piłkarz Betisu jechał na trening, a kibice prosili go o koszulkę, więc rozbierał się do majtek rozdając wszystko – od bluzy aż po jeansy – bezpowrotnie minęły. Dziś ma 32 lata i każdego dnia dziękuje Bogu, że o własnych siłach może dojść do kuchni i wstawić wodę na herbatę. Wytatuował sobie na ciele hasła głoszące miłość do rodziny oraz przywiązanie do religii i jedyne o czym marzy to spokój. Być może do wielkiej piłki kiedyś wróci już jako trener, ale przede wszystkim chce poznać smak życia z rodziną w domowym zaciszu.

MARCIN BORZĘCKI

Najnowsze

Felietony i blogi

Niemcy

Karbownik to ma jednak pecha. Zaczął grać na środku pomocy i złapał uraz

Szymon Piórek
2
Karbownik to ma jednak pecha. Zaczął grać na środku pomocy i złapał uraz
Niemcy

Kamil Grabara trafi do giganta? „To nie jest fikcja”

Patryk Stec
14
Kamil Grabara trafi do giganta? „To nie jest fikcja”

Komentarze

10 komentarzy

Loading...