Reklama

Pilne: Tomasz Jodłowiec wrócił do Legii!

redakcja

Autor:redakcja

11 lutego 2017, 23:04 • 3 min czytania 62 komentarzy

To już oficjalne – Tomasz Jodłowiec wrócił do Legii. Gdzie był jesienią, nie wiadomo, wciąż próbujemy to ustalić. Fakty są jednak takie, że ponownie oglądamy zawodnika, którego zapamiętaliśmy z poprzednich sezonów. W pełni formy fizycznej, silnego, wybieganego, od którego przeciwnicy odbijają się jak od ściany. Po kompletnie zajechanym gościu z końcówki tamtego roku nie ma już śladu i po raz kolejny potwierdziło się, że różnica pomiędzy Jodłowcem w formie i tym w dołku fizycznym jest mniej więcej taka, jak pomiędzy walcem drogowym i wałkiem do pierogów.

Pilne: Tomasz Jodłowiec wrócił do Legii!

Wciąż nie mamy pewności, czy “Jodła” to na pewno zawodnik w typie Jacka Magiery i czy pasuje do jego Legii mającej grać piłkę techniczną i kombinacyjną. Wiadomo, to gość, który czasem zwalnia grę, lubi zrobić niepotrzebne kółeczko, bywa że zagra niedokładnie czy piłka zaplącze mu się pod nogami, ale też – kiedy jest optymalnie przygotowany – koniec końców zazwyczaj i tak jest lepszy od przeciwnika. Dziś pomocnicy Arki, których w okolicach koła środkowego biegało całe mnóstwo, wyglądali przy nim jak grupka zagubionych dzieciaków. Byli wolniejsi, mniej zwrotni i jakieś pięć razy słabsi. Legionista z kolei ganiał po całym boisku, wygrywał mnóstwo pojedynków, a kiedy było trzeba – szedł do samego końca pod bramkę rywala, co w pierwszej połowie przyniosło mu gola (jak się później okazało – zwycięskiego). Z każdą minutą Jodłowiec był pewniejszy siebie, a dla przeciwników trudniejszy do zatrzymania.

Problemem Legii był jednak fakt, że dla innych jej piłkarzy poziom Jodłowca był nieosiągalny. Najbliżej był Odjidja-Ofoe, który po zimie ponownie potrafił błysnąć (zwłaszcza w pierwszej połowie) i pokazać charakterystyczny dla siebie luz w grze, ale w drugiej części gry momentami robił się zbyt nonszalancki. W defensywie wysoki poziom trzymał też Michał Pazdan, ale na tym właściwie lista plusów w zespole Magiery się kończy. Całościowo – mimo zdobycia trzech punktów – mecz w Gdyni był w ich wykonaniu mocno przeciętny, a wysłannicy Ajaksu raczej nie pospadali z wrażenia z krzeseł. Martwić może przede wszystkim dyspozycja Miroslava Radovicia, który był mocno ociężały i podejmował mnóstwo złych decyzji. Momentami wracały wspomnienia z dawnych lat, kiedy to po przerwie zimowej Serb zwykł być cieniem samego siebie i mocno irytować swoją grą.

Trzeba też powiedzieć, że Arka nie zrobiła wiele, by sprawdzić słabe strony Legii. Gospodarze obrali bardzo zachowawczą taktykę, z zagęszczonym środkiem pola i tylko jednym pomysłem na ukłucie przeciwnika, czyli grą z kontry. Dopiero wprowadzony w drugiej połowie na boisko Sambea wniósł nieco ożywienia do gry gdynian, ale też przesadą byłoby napisać, że byli oni blisko wyrównania. Jeden w miarę groźny strzał w końcówce, wyciągnięty przez Arkadiusza Malarza – na tyle było dzisiaj stać gospodarzy.

Wiosenna inauguracja w Gdyni średnio się więc udała. Temperatura odczuwalna zjechała poniżej 20 stopni, a ci najbardziej wytrwali – którzy pofatygowali się na stadion – byli świadkami naprawdę słabego widowiska. Niektórzy urozmaicili sobie oglądanie rzucaniem śnieżkami w zawodników Legii, ale i tu – podobnie jak u miejscowych piłkarzy – celowniki nie były najlepiej ustawione. Tak naprawdę był to więc typowy mecz do zapomnienia, czego sobie i wam z całego serca życzymy.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

62 komentarzy

Loading...