Kibicowanie polskim skoczkom narciarskim przypomina trochę oglądanie lig zagranicznych. Nawet jeśli Lewandowski będzie miał gorszy dzień i nie strzeli gola, to pewnie wyręczy go Teodorczyk. W innym razie możemy liczyć, że ukłuje Zieliński, albo głowę przyłoży Glik. Ze skokami jest podobnie. Wprawdzie dziś w Sapporo zawiódł Stoch, Żyła też nie poszalał, ale kolegów zastąpił Maciej Kot. Na pierwsze zwycięstwo czekał strasznie długo, ale jak już wygrał, to symbolicznie: równo 45 lat po złotym medalu Wojciecha Fortuny!
– Jestem przeszczęśliwy, bo wiem jak ciężko Maciek pracował na to zwycięstwo i jak długo na nie czekał – mówił na gorąco w studiu TVP Rafał Kot, ojciec skoczka.
Rzeczywiście, długo. W sumie Kot wystąpił w 161 konkursach Pucharu Świata (licząc nieudane występy w kwalifikacjach), zanim doczekał się wygranej.
– Maciek był jednym z najdłużej czekających na wygraną skoczków ze światowej czołówki. To taki przykład zawodnika, który musiał się wykazać ogromną cierpliwością – ocenia Kacper Merk z Eurosportu.
25-latek z Limanowej w Pucharze Świata debiutował 9 lat temu, ale tak naprawdę odpalił dopiero w tym sezonie. W grudniu po raz pierwszy w karierze stanął na podium zawodów Pucharu Świata – zajmując drugie miejsce w Lillehammer. Wcześniej jego najlepszym wynikiem były dwa piąte miejsca sprzed kilku lat. W poprzednim sezonie skakał króciutko – najlepszy wynik to 12. miejsce. Gdzie? Właśnie w Sapporo! Przed tym sezonem wygrał Letnie Grand Prix i od początku zimy skakał znakomicie. W 18 startach tylko sześć razy był poza pierwszą dziesiątką. Do podium zawsze jednak trochę brakowało, nie mówiąc nawet o wygrywaniu.
Dziś wreszcie było inaczej. Kot świetnie skakał w serii próbnej, a w konkursie prowadził już po pierwszej serii, w której odpalił 139 metrów. Przed decydującym skokiem zasadne były jednak obawy, czy wytrzyma presję. Ile razy widzieliśmy już skoczka, przed którym otwiera się szansa, a on zamiast ją wykorzystać, koncertowo psuje ostatnią próbę. Wystarczy przypomnieć choćby Daniela Andre Tande w finałowym skoku Turnieju Czterech Skoczni. Kot jednak wytrzymał po profesorsku. W drugiej próbie zaliczył 138 metrów i było już pewne, że będzie na podium.
– Tego drugiego skoku mogliśmy się obawiać, bo Maciek często miał problemy z opanowaniem presji. Wiele razy szansę na dobry wynik przegrywał w głowie, a nie na skoczni. Często spalał się psychicznie właśnie dlatego, że za bardzo chciał – podkreśla Merk. – Ten sezon jest inny. Kot poukładał sobie wiele rzeczy w głowie i widać tego efekty.
W czasie długiego oczekiwania na podsumowanie punktów, Kota wspierali polscy skoczkowie, którzy już znają smak wygranej: Kamil Stoch, Piotr Żyła i Jan Ziobro. Kiedy okazało się, że Polak wygrał, ex aequo z Peterem Prevcem, koledzy ponieśli go na rękach. Mazurka Dąbrowskiego wysłuchał na Okurayamie równo 45 lat po Wojciechu Fortunie, który zdobył tam olimpijskie złoto.
Trudno nie cieszyć się ze zwycięstwa Kota, bo to przesympatyczny gość. Jeśli jeszcze go nie znacie, koniecznie przeczytajcie nasz wywiad z nim sprzed Turnieju Czterech Skoczni, w którym mówi między innymi o tym, dlaczego słucha disco polo!
Zwycięstwo pozwoliło Kotowi awansować na piąte miejsce w klasyfikacji generalnej. Wciąż liderem jest Kamil Stoch, ale po zaledwie 18. miejscu dzisiaj (ogromne kłopoty w drugiej serii i tylko 120 metrów), jego przewaga nad Danielem Andre Tande stopniała poniżej 100 punktów.
W historii Pucharu Świata 11 razy zdarzyły się konkursy z dwoma zwycięzcami. Co ciekawe, aż 3 razy byli to polscy skoczkowie: Adam Małysz (Zakopane 2005, z Ljokelsoeyem), Piotr Żyła (Oslo 2013, z Schlierenzauerem) i Maciej Kot (Sapporo 2017, z Peterem Prevcem). – To też niesamowita sprawa, bo Kot w kadrze trzyma się z Żyłą, na wyjazdach mieszkają w jednym pokoju. Teraz Maciek wygrał ex aequo, tak, jak kiedyś Piotrek – śmieje się Merk.
Dziś w nocy kolejny konkurs. Który z naszych tym razem coś ustrzeli?