Kiedy zimą głośno mówiono w Legii o potrzebie wzmocnienia skrzydeł, chyba nikt nie przypuszczał, że kluczowe ruchy zostaną poczynione tak szybko. Tymczasem pod koniec stycznia i na początku lutego warszawianie dokonali dwóch genialnych transferów na tej pozycji, a ten drugi został sfinalizowany właśnie dziś. Jakkolwiek spojrzeć, dziś grupa skrzydłowych w Legii wygląda o niebo lepiej. Podsumujmy, co dotychczas udało się zrobić w tej sprawie: Wzmocnienie numer jeden – pozbycie się Langila, wzmocnienie numer dwa – pozbycie się Aleksandrowa.
Jeżeli skrzydłowych Legii mielibyśmy porównać do zawartości koszyka z owocami, to właśnie usunięto z niego dwa zgniłe jabłka (mamy nadzieję, że Langil nie oskarży nas o rasizm za to porównanie). Znając Jacka Magierę, a przede wszystkim jego uczciwość wobec zawodników – prawdopodobnie mając wiosną w zespole Langila i Aleksandrowa czułby się zobowiązany, by dać im szansę w kilku meczach. I dopiero ich odejście sprawiło, że kibice Legii mogą odetchnąć z ulgą, bo wyczynów jednego i drugiego już nie będą musieli oglądać. A jeśli zamiast Langila czy Aleksandrowa swoją szansę dostanie jakiś junior z drugiej drużyny, będzie to tylko z korzyścią dla zespołu.
Langil i Aleksandrow stanowią idealne podsumowanie wieloletnich, nieudolnych starań Legii o pozyskanie wartościowego skrzydłowego. Analizując ostatnie sześć lat, warszawianie poza tą dwójką sprowadzili także Manu, Ogbuke, Novo, Salinasa, Ojamę i Trickovskiego. Patrząc na te wszystkie nazwiska absolutnie przestaje dziwić, dlaczego przez ostatnie lata regularnie grał i kolekcjonował trofea Michał Kucharczyk (dziś to już trzeci najbardziej utytułowany piłkarz w historii Legii).
Oddzielne słowa należą się Aleksandrowowi, który dzisiaj zamienił Legię na Arsienał Tuła, czyli 15. drużynę rosyjskiej ekstraklasy. Bułgar okazał się książkowym przykładem defensywnego skrzydłowego, i to wcale nie dlatego, że jakoś wybitnie radził sobie w grze obronnej. Na ten zaszczytny tytuł pracował przez trzy lata, notując żenujące statystyki ofensywne. Konkretnie takie:
2014: 41 meczów, 1 gol, 2 asysty
2015: 18 meczów, 0 goli, 0 asyst
2016: 31 meczów, 1 goli, 2 asysty
Ten ostatni bilans (bez jednego meczu) w całości został wykręcony w Warszawie. W tym miejscu należałoby docenić Thibault Moulin, któremu jako jedynemu udało się strzelić Aleksandrowem gola. Inna sprawa, że mamy tu także do czynienia ze swoistym chichotem losu. Zarówno Aleksandrow, jak i Langil, swoimi nieudacznymi występami w Legii zapracowali sobie na transfer do silniejszej ligi. Mogłoby się wydawać, że po kopaniu się po czole w polskiej lidze jedyne co ich może czekać, to występy w krajowych rozgrywkach (odpowiednio w Bułgarii i na Martynice), a jednak jakimś cudem obaj zdołali spaść na cztery łapy. Albo też mają po prostu genialnych menedżerów, którzy potrafiliby nawet sprzedać śnieg Eskimosom.
Fot. FotoPyK