Szans na papierze nie miał żadnych: 267. zawodnik rankingu, który właśnie wygrał pierwszy mecz w cyklu ATP od półtora roku, kontra grający u siebie 13. tenisista świata, świeżo po półfinale Australian Open. A jednak, Grigor Dimitrov potrzebował ponad dwóch godzin i trzech piekielnie zaciętych setów, by pokonać 4:6, 6:3, 7:5 Jerzego Janowicza w 2. rundzie turnieju w Sofii. Spokojnie, to nie jest kolejny typowo polski artykuł o pięknej porażce. – Wrócił stary, dobry Janowicz – mówi wprost Adam Romer, redaktor naczelny miesięcznika Tenisklub.
Janowicz wrócił i to nie jest dobra wiadomość dla Dimitrova i innych topowych tenisistów. Dwumetrowy Polak w przeszłości był postrachem faworytów, osiągnął półfinał Wimbledonu i wbił się do pierwszej dwudziestki rankingu. Trzy i pół roku temu był nawet 14. Potem jednak przyszedł okres gorszej gry, gwiazdorzenia i opowiadania o szopach, seria kontuzji, wreszcie kłopoty z nadmiernym zaangażowaniem w gry komputerowe. W efekcie tego wszystkiego nastąpił prosty do przewidzenia błyskawiczny zjazd ze szczytu.
– Najtrudniej jest utrzymać się w pierwszej setce rankingu, bo szturmują ją setki młodych graczy, głodnych zwycięstw, spragnionych sukcesów i pieniędzy, a miejsc jest przecież tylko sto. Jurek boleśnie się przekonał, że wypaść z elity jest bardzo łatwo, a wrócić: piekielnie trudno – dodaje Romer.
Dzisiejszy mecz daje jednak powody do optymizmu. To nawet nie światełko w tunelu. To ksenonowa lampa, dająca prosto w oczy i wysyłająca komunikat: Janowicz wrócił. Pierwsze symptomy widoczne były już jesienią, kiedy dzięki zamrożonemu rankingowi zagrał w US Open. Szczęścia za wiele nie miał, bo już w pierwszej rundzie wpadł na Novaka Djokovicia. Umówmy się: szans na zwycięstwo nie miał żadnych, czyli tak samo, jak prawie każdy tenisista na świecie. Mimo to, zdołał urwać liderowi rankingu seta. Dobre i to. W styczniu wystąpił w Australian Open. I znów: fatalne losowanie i mecz w pierwszej rundzie z Marinem Ciliciem. Wygrać nie wygrał, ale urwał dwa sety i napędził stracha rozstawionemu z siódemką Chorwatowi.
– Jurek w Sofii po raz kolejny miał bardzo trudne losowanie, już w drugiej rundzie wpadł na będącego w wielkiej formie i grającego u siebie Dimitrova. A jednak, świetnie walczył i był o kilka piłek od zwycięstwa – ocenia Joanna Sakowicz – Kostecka, była tenisistka, obecnie komentująca mecze w Eurosporcie. – Po raz kolejny pokazał, że potrafi grać z najlepszymi na świecie, jak w Nowym Jorku i Melbourne. Problem Jurka polega na tym, że na mecze z potencjalnie słabszymi rywalami ma dużo mniejszą motywację.
Dziś motywacji nie brakowało. Widzowie na hali w Sofii spodziewali się spacerku, bukmacherzy nie dawali Janowiczowi szans. A on wygrał pierwszego seta 6:4, w drugim uległ do trzech, a w trzecim szła walka bok w bok, praktycznie do końca. Polak dał się przełamać dopiero przy 5:5 i chwilę później przegrał decydującego seta 5:7.
– Zabrakło mu trochę ogrania. On takich meczów w ostatnim roku grał kilka, można by je policzyć na palcach jednej ręki – przypomina Romer. – Dziś zagrał świetnie, dużo lepiej niż w Australian Open z Ciliciem. Dziś na korcie był stary, dobry Janowicz. Teraz cała sztuka w tym, żeby Jurek potrafił się odbudować psychicznie na tym meczu i na fakcie, że z tak świetnym rywalem przegrał o kilka piłek. To był mecz, który dał nadzieję, że z tej mąki będzie chleb.
Janowicz po turnieju wciąż będzie w okolicach 250. miejsca w rankingu. To oznacza, że nie może grać w dużych turniejach, a jedynie w imprezach niższej rangi – challengerach, w których do zdobycia jest dużo mniej punktów i pieniędzy. Dzięki tak zwanemu zamrożonemu rankingowi sprzed kontuzji, będzie mógł wystąpić jeszcze w trzech turniejach: w tym prawdopodobnie w Roland Garros i Wimbledonie. Oby tym razem miał trochę lepsze losowanie.
JC