Reklama

W środowisku piłki ręcznej mogę być nielubiana. Niektórzy mieliby problem z podaniem mi ręki

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

08 lutego 2017, 09:28 • 14 min czytania 9 komentarzy

Jest jedną z najlepszych i najbardziej wyrazistych piłkarek ręcznych XXI wieku w Polsce. Z reprezentacją kraju dwukrotnie zdobywała czwarte miejsce na mistrzostwach świata. Choć marzyła o tym, by sięgnąć po medal, a tym samym dorównać męskiej kadrze, nie udało się. Nie spełniła też snów o występie na igrzyskach w Rio de Janeiro. Brazylijskie igrzyska skomentowała za to w TVP. Przed kamerami wypada równie dobrze jak na parkiecie. Głównie dlatego, że mówi jak jest, co czasem przysparza jej wrogów. Ale nie przejmuje się tym i nadal robi swoje. Zapraszamy na rozmowę z Iwoną Niedźwiedź.

W środowisku piłki ręcznej mogę być nielubiana. Niektórzy mieliby problem z podaniem mi ręki

***

Jesteś fanką Magdy Gessler. Czyli lubisz kobiety z mocnym charakterem?

Zgadza się. Poza panią Gessler interesują mnie chociażby Dorota Szelągowska i Maja Sablewska. Całą trójkę cenię za to, że robią fajne rzeczy dla ludzi. Ich działania niosą za sobą dobro. Ja jestem wrażliwa. Proste, bezinteresowne gesty pomocy tym, którym w życiu coś się zawaliło, wywołują u mnie łzy. Ktoś powie, że programy w stylu tego pani Magdy są tandetne i wyreżyserowane. Ja mam tego świadomość, ale i tak mnie wzruszają. Koniec, kropka.

Lubię kobiety z mocnym charakterem, takie, które walą prosto z mostu, nawet jeśli mówią niemiłe rzeczy. Trzeba być realistą – życie nie jest miłe. Panie Janda, Holland czy śp. Czubaszek, Paradowska, Torańska, Osiecka – to dla mnie wulkany inspiracji i przykłady moralności, z którą mi po drodze.

Reklama

Rozpocząłem ten wywiad od Gessler nie bez przyczyny –  w środowisku szczypiorniaka jesteś odbierana podobnie, jak ona w kulinarnym. Jako mocna kobieta, która nie boi się wygłaszać klarownych opinii. Myślisz, że światek polskiego handballa cię przez to nie lubi?

Mam taką nadrzędną zasadę i zawsze będę się jej trzymać, mianowicie nigdy nie chcę nikogo obrażać. 

W mediach pojawiam się w roli eksperta. Osobiście wymagam od kogoś takiego znajomości tematu, konkretnych, rzeczowych opinii, a nie przysłowiowego “bla bla bla” i klepania się po plecach, bo to jest moja przyjaciółka lub dobry kolega, to o nim źle nie mówię. Coś takiego kompletnie mnie nie interesuje. Sport jest taką dziedziną, w której w obliczu porażki trzeba nierzadko przyjąć na klatę krytykę i dostrzegam, że z tym jest różnie. Dlatego mogę być nielubiana w środowisku piłki ręcznej. Więcej – myślę, że niektórzy mieliby dzisiaj problem z podaniem mi ręki. Zapracowałam na to dość mocno podczas ostatnich igrzysk olimpijskich, kiedy oceniałam grę Polaków w TVP. Biało-czerwoniw Rio de Janeiro, mimo zajęcia czwartego miejsca, nie zaprezentowali najwyższego poziomu piłki ręcznej, przyzwyczaili nas do lepszej jakości gry. Myślę, że sami doskonale o tym wiedzieli po turnieju. I jeśli słyszę głosy po tej imprezie, że moja krytyka była “skandaliczna”, to mnie to irytuje. Dobro polskiej piłki ręcznej bardzo leży mi na sercu, nikomu nie życzę źle.

W związku z ciętym językiem zdarzały ci się nieprzyjemne sytuacje face to face?

Stricte powiązane z komentarzem telewizyjnym – jeszcze nie (śmiech). Natomiast kiedyś przyszła do mnie koleżanka z zespołu i spytała, czy moim zdaniem jest za słaba, by w nim grać. Uważałam, że na tamten moment rzeczywiście prezentuje za niski poziom, więc jej o tym powiedziałam. W efekcie popłynęły łzy… Było mi głupio, ale wychodzę z założenia, że jeśli ktoś zadaje tego typu pytania, musi liczyć się z tym, że odpowiedź może być nieprzyjemna dla ucha. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie jest tak, że chodzę po świecie i wrzucam wszystkim dookoła. Po prostu proszona o opinię, mówię szczerze jak wygląda według mnie sytuacja. Oczekuję od innych w stosunku do mojej osoby szczerości, a nie kłamstw, dlaczego w takim razie ja miałabym kłamać?

Reklama

Grałaś kiedyś w drużynie z dziewczyną, której nienawidziłaś?

To za mocne słowo. W ostatnich latach mojej przygody z duńską piłką ręczną występowałam  w klubie, w którym relacje z kluczową zawodniczką mojego zespołu były dalekie od poprawnych. Problem był o tyle poważny, że grałyśmy obok siebie, w środku obrony, a w handballu to najważniejsza pozycja w defensywie. Trzeba się non stop komunikować, współpracować, mieć do siebie zaufanie. Ta obopólna niechęć absolutnie nie budowała dobrej atmosfery w zespole, który miał bardzo ambitne cele. Na domiar złego na ostatnim treningu przed pierwszym meczem ligowym doszło do takiej kłótni, że zajęcia zostały zakończone przed czasem, a ja usłyszałam od trenera:Nie wiem jak to zrobicie, ale do jutra do 17 macie się dogadać”. Udało się, ale nasze relacje cały czas opierały się tylko na tolerancji, nie było w nich ani szacunku, ani sympatii. Ten stan trwał dwa lata, a dzisiaj się lubimy. Uważam, że załatwiłyśmy ta sprawę profesjonalnie. Lubię profesjonalizm.

W kobiecej szatni odbywają się czasem męskie rozmowy? Po słabym meczu zdarza wam się np. na siebie nawrzeszczeć?

Owszem, ale takie sytuacje zdarzają się niezwykle rzadko. W naturze babek jest coś takiego, że po nieudanym spotkaniu raczej rozchodzimy się do domów i rola psychoanalityka przypada mężowi, partnerowi, ewentualnie przyjaciółce. My raczej nie działamy na gorąco, jak to czasem zdarza się facetom-sportowcom. A nakrzyczeć zdarza się częściej w trakcie spotkania niż po. To też nie jest fajne, bo psuje wizerunek zespołu. Bardzo tego nie lubię. Dodam, że w młodości miałam tendencje do celebrowania i nadmiernego analizowania nieudanych występów, ale z wiekiem mi przeszło. Pamiętam swój pierwszy mecz dla Selgrosu Lublin, inaugurujący ligowy sezon – totalny koszmar, mówię ci. Wróciłam do domu i wiedziałam, że jedyne, co powinnam zrobić, to jak najszybciej o tym zapomnieć, bo za trzy dni miałam kolejne spotkanie. No i poszło szybko. To są te dobre aspekty bycia doświadczoną zawodniczką, o te mniej fajne lepiej nie pytaj (śmiech).

Piłkarki ręczne w Polsce drażni to, że zarabiają mniej od facetów i nie są aż tak rozpoznawalne, czy w ogóle o tym nie myślicie?

Nie będę mówić za inne koleżanki, ale mnie irytuje, że nasze pensje są niższe. Nikomu nie zabieram, ale dysproporcje są spore, w moim przekonaniu zarabiamy niewiele. A co do sławyszczerze? Wiele osób uważa, że skoro “pcham się przed kamerę”, to lecę na nią, a prawda jest taka, że absolutnie nie. Granie w ręczną sprawia mi ogromną frajdę, od zawsze. Nigdy nie miało dla mnie znaczenia, czy to był trening, czy też mecz. Uwielbiam biegać za piłką, to jest istotne, a nie to, ile osób prosi mnie o autograf czy zdjęcie. Z drugiej strony – po tylu latach gry nie czuje skrępowania przed kamerą, a komentowanie sprawia mi porównywalną frajdę do gry w handball. Dążenie do hedonizmu uważam za naturalny odruch u człowieka, więc jeśli jest okazja do wydzielenia endorfin, bez zastanowienia mówię tak. Ale jak to wszystko się kończy to uwielbiam wrócić do swojego domu i mieć święty spokój.

Szczypiornistki czują się czasem brzydkie, macie kompleksy?

Jak każda grupa społeczna. Pokaż mi kogoś kto ich nie ma. Ja na pewno chciałabym mieć mniejszego bicka, natomiast nie on jest moim największym problemem. Jeśli decydujesz się na profesjonalny sport, bierzesz go z całym dobrodziejstwem inwentarza, bo inaczej się nie da, tak więc pogodziłam się z tym, że mam taką a nie inną sylwetkę. Problemem są dla mnie różnego rodzaju oficjalne wyjścia, imprezy, na które wypadałoby założyć sukienkę. Uwierz – wyglądam w nich bardzo źle. Czasem znalezienie odpowiedniego outfitu na daną okazję zajmuje mi tydzień, a koniec końców i tak zazwyczaj zakładam spodnie w zestawie ze szpilkami.

Byłabyś w stanie związać się z piłkarzem ręcznym?

Nie sądzę. Mam za sobą dwa takie związki i to nie moja bajka. Wiesz, wszystko kręciło się wokół szczypiorniaka, taka trochę monotematyczna relacja. Ja chcę przyjść do domu i porozmawiać z partnerem o czymś innym, niż o tym, co wydarzyło się na meczu lub treningu. Inna sprawa, że jako kobieta gustuje raczej w mężczyznach szczupłych, niekoniecznie o sylwetce skalanej ciężką sztangą. Natomiast facet powinien lubić w jakimś minimalnym wymiarze sport. Nie jestem cyborgiem, zdarzają mi się gorsze dni, więc chciałabym żeby rozumiał co do niego mówię.

W jednym z wywiadów powiedziałaś o sobie tak: „Jestem kochliwa. Kiedyś trener musiał na mnie uważać na obozie, bo podobali mi się Włosi.”

Tak i próbowano zrobić z tego sensacje w stylu “O, Niedżwiedź się puszcza!”. “Kocham” ten typ dziennikarstwa. Jako nastoletnia dziewczyna, grałam w MKS-ie Beskid Nowy Sącz, swoim rodzimym klubie. Za występy w nim nie dostawałam pieniędzy, ale mieliśmy za to taką tradycję, że corocznie wyjeżdżaliśmy na turniej do Teramo. To ogromna międzynarodowa impreza sportowa z istną mieszanką kulturową. I ja tam miałam chłopaka. Co roku jak wpadałam na turniej, to na mnie czekał. Miał ciemne włosy, oczy i cerę, jak na prawdziwego Włocha przystało. Gianluca był siedemnastolatkiem. W wolnym od meczów czasie biegałam do pobliskiego parku, spacerowaliśmy trzymając się za ręce, a nawet się całowaliśmy, dlatego przylgnęła do mnie opinia uczuciowej panienki. Młodość rządzi się swoimi prawami. A doczepianie komukolwiek łatek bardzo mnie drażni. To tak jakbyśmy uznali, że człowiek kompletnie się nie rozwija.

Przyznałaś kiedyś, że za szybko wyszłaś za mąż. Kiedy twoim zdaniem dziewczyna jest gotowa do tego, żeby powiedzieć „tak”?

Kiedy czuje się emocjonalnie i wewnętrznie rozwinięta. Ja należę do tej grupy kobiet, u których proces dojrzewania nastąpił grubo po trzydziestce. A decyzję o tym, żeby wyjść za mąż, podjęłam gdy miałam 25 lat, na dodatek po dwóch miesiącach znajomości. Uczucie było ogromne, a nasza dojrzałość emocjonalnna poziomie Harlequina. Ten związek sporo mnie kosztował i ostatecznie zakończył się rozwodem, ale pozytywne w tym wszystkim jest to, że z byłym mężem mamy do dzisiaj  dobry kontakt – nie zdarzyło się nigdy tak, żeby mi odmówił pomocy. Doceniam to.

IMG_1996

Przez lata waszym trenerem w reprezentacji był Kim Rasmussen. Miałyście go w pewnym momencie dość, tak jak męska kadra Bogdana Wenty?

Ja tak, chociaż to chyba za mocny zwrot, bo mimo wszelkich wad, jakie Kim posiada, bardzo ale to bardzo go lubię. Natomiast w każdej relacji na linii trener-zespół po dłuższym czasie współpracy istnieje niebezpieczeństwo “zmęczenia materiału”. Uważam, że przed mistrzostwami świata w Danii bardzo ciężko się z nim pracowało. To był prywatnie trudny czas dla Rasmussena, mu o tym nie wiedziałyśmy, więc siłą rzeczy zabrakło wyrozumiałości i zrozumienia. Wcześniej naszym atutem była współpraca i zaufanie na linii trener-zawodniczka, wtedy tego zabrakło. Duńczyk stał się bardzo dyktatorski. Kiedyś słuchał naszego zdania, przed mundialem zupełnie się z nim nie liczył. Mówił co jak ma być i koniec. To nam bardzo przeszkadzało, dało się to zauważyć w fazie grupowej mistrzostw. Nasza defensywa grała okropnie, byłżałosna. Frustracji było sporo, bo jechałyśmy do Danii z ambitnymi marzeniami. Stwierdziłam wtedy, że to chyba taki moment, iż coś się wypala. Teraz optyka trochę mi się zmieniła – gdy patrzę na to jak prowadzi Węgierki, to za nim tęsknię, gdy podsumowuje jego pracę z reprezentacją Polski jako całokształt, to uważam, że było wspaniale i jest we mnie sporo satysfakcji, że byłam częścią tego zespołu.

Jakie macie dziś relacje?

Jak to u Skandynawów – bardzo chłodne. Ograniczone. Ale jak widzisz, uśmiecham się gdy o tym mówię. Poczucie humoru nam się nie zmieniło, więc od czasu do czasu pożartujemy na fejsie czy Instagramie. Jestem zdania, że gdy dwie osoby potrafią się śmiać z tego samego, to może wyjść z tego przyjaźń. Przykładem na to jest Patrycja Kulwińska. Dzieli nas dekada. Niedawno urodziła syna i skłoniło mnie to do refleksji pod tytułem: dlaczego właściwie się przyjaźnimy? ‚Owen” jest totalnym przeciwieństwem mnie. To spokojna dziewczyna, nielubiąca zmian, typowa matka Polka, nastawiona na rodzinę i klepanie kotletów. Doszłam w końcu do wniosku, że uwielbiamy się tak bardzo, ponieważ bawią nas dokładnie te same rzeczy.

Wracając do Rasmussena: w piłce ręcznej nie podoba mi się ta moda na godzenie pracy selekcjonera z trenerem klubowym.

Myślę podobnie, chociaż zawsze będę twierdzić, że koniec końców trenera „rozliczają” wyniki. Nie da się jednak ukryć, że dużo lepsza jest sytuacja, w której szkoleniowiec skupia się tylko na pracy z kadrą. Jeśli ktoś ma jeszcze dodatkowo obowiązki w klubie, to najzwyczajniej w świecie będzie mu ciężko jeździć po całym kraju, oglądać swoich zawodników lub zawodniczki, a tym samym orientować się w jakiej są formie. Oczywiście – ktoś może powiedzieć, że w XXI wieku da radę, bo telewizje transmitują mecze, bo można sobie załatwić płytę DVD z występami poszczególnych ludzi, ale dla mnie to jednak nie to samo, sorry.

Dwa razy w karierze zdobyłaś na MŚ czwarte miejsce. Nigdy nie udało ci się zagrać na igrzyskach. Co bardziej boli: brak medalu z mundialu, czy brak kwalifikacji olimpijskiej?

Dla mnie rozgraniczenie tych dwóch imprez jest niemożliwe. Na mundialu byłyśmy o krok od medalu, o igrzyskach marzysz od momentu gdy zdajesz sobie sprawę, czym ta impreza jest. Miałam okazje być w Londynie, w roli kibica. Od tamtego momentu 90% sportowych pragnień skupiało się wokół Rio de Janeiro. Myśmy bardzo chciały dorównać chłopakom Wenty i Michaela Bieglera. Niestety, nie wyszło. A igrzyska? Kiedy rehabilitowałam w Gdańsku kontuzjowany kciuk, a moja dalsza gra w piłkę ręczną stała pod znakiem zapytania, zadzwonił do mnie Kim i powiedział, że jest cień szansy, aby pojechać do Rio, bo cała reprezentacja Rosji w związku z dopingową aferą może nie wystąpić w Brazylii. Ta drużyna pokonała nas w eliminacjach, dlatego teoretycznie miałyśmy szansę wskoczyć na jej miejsce.

– Trenerze, ale ja nie jestem w stanie łapać piłki.

– To nic, będziesz mi potrzebna tylko w obronie.

Kiedy to usłyszałam, w jednej sekundzie uruchomiłam hotline do znajomego fizjoterapeuty, następnie lekarza, pytałam jakie środki medyczne mogę przyjąć, byle tylko zagrać. Musiałam wyeliminować ból. Byłam w stanie zaryzykować dla tego turnieju swoją karierę i zdrowie. Mamie ten pomysł nie przypadł do gustu.

IMG_1944

W jednej z rozmów powiedziałaś coś takiego: „Trener Jacek Gomulec radził mi, żebym nie wiązała się z żadnym klubem na dłużej. Mówił, że wtedy mogę zarobić więcej pieniędzy.” Szczere słowa, ale takie podejście raczej nie przysparza sportowcowi zbyt wielu fanów…

Rzeczywiście, brzmi to średnio ładnie, ale to bardzo dobra wskazówka.  Zanim ktokolwiek negatywnie oceni tego typu podejście do sprawy, powinien wiedzieć dwie rzeczy: statystyczna polska piłkarka ręczna nie zarabia rocznie więcej niż 100 tysięcy złotych. Poza tym wychowanka zawsze będzie traktowana w swoim klubie po macoszemu. Doskonale wiemy, że sport jest zarówno piękny jak i brutalny. Zdarza się, że uprawiamy nasz zawód długo, czasem kończymy go jednak przedwcześnie z powodów zdrowotnych i co dalej? W swoich wyborach kierowałam się primo: możliwością przebywania na parkiecie w wymiarze dłuższym niż 10-15 min., a  secundo: wysokością kontraktu. Dzisiaj z pewnością nie jestem ikoną Vistalu Gdynia, MKS-u Selgros Lublin czy jakiegoś duńskiego klubu, ale za to mam taki komfort, że jeśli za pięć minut skończyłaby się moja przygoda z piłką ręczną, to nie muszę się martwić o przyszłość. To dla mnie, osoby ceniącej sobie poczucie bezpieczeństwa w życiu, bardzo istotne.

Łatwo przywiązujesz się do ludzi, nie masz problemów z poznawaniem nowych przyjaciół. Częste zmiany miejsca zamieszkania nie były w tej sytuacji dla ciebie problemem?

No właśnie paradoksalnie nie. Ja bardzo lubię jak się coś dzieje, choć im jestem starsza, tym staje się spokojniejsza.

Kiedy w 2014 roku wracałam do Polski po sześciu latach pobytu w Skandynawii, celowo wybrałam Trójmiasto. To bez wątpienia jedno z najprzyjemniejszych miejsc w Polsce. Żyje tam wiele bliskich mi osób i chociaż rodzina mieszka na południu kraju, to właśnie Gdynia miała być tym punktem kończącym liczne wojaże. Dlatego kolejna decyzja o przenosinach do Lublina była jedną z najtrudniejszych jakie podjęłam. Miałam mnóstwo wątpliwości. Smutek był ogromny, tym bardziej, że do Trójmiasta wracała akurat na stałe Monika Stachowska (wielokrotna reprezentantka Polski – red.), którą uwielbiam. Mimo to ostatecznie zdecydowałam się na transfer. Pamiętam jak w pierwszym tygodniu mojego pobytu w Lublinie poszłam na zakupy. Snułam się między stoiskami i beczałam, bo chwile wcześniej skończyłam rozmawiać z Kulwińską. I nagle spotykam Agnieszkę Kowalską (skrzydłowa reprezentacji i zawodniczka MKS-u Selgros – red.). Ona patrzy na mnie zdumiona i pyta dlaczego płaczę. Pogadałyśmy chwile. Pomogła mi się ogarnąć i z każdym kolejnym tygodniem było lepiej. A potem 15 października po raz pierwszy usłyszałam hymn LM i już wiedziałam, że nigdy nie będę żałować tej decyzji. Są takie momenty w życiu sportowca, których nie da się opisać. Dla mnie Liga Mistrzów była marzeniem. Dzisiaj mogę tylko żałować, że ta przygoda rozpoczęła się tak późno.

Coraz bliżej do końca twojej kariery, gdy już przestaniesz grać skupisz się na telewizyjnym komentarzu, który wychodzi ci fajnie, czy też zamierzasz pójść w stronę trenerki?

Na pewno chciałabym zostać przy sporcie. To fantastyczna dziedzina życia, która dostarcza nieprawdopodobnych emocji i wzruszeń. Jakaś część mnie marzy o tym by być szkoleniowcem. Wiem jak chciałabym, żeby mój zespół grał, mam to w głowie od A do Z. W Danii liznęłam już trochę trenerki. Pracowałam w szkole o profilu sportowym. Zajmowałam się dziewczętami i chłopcami. Było fajnie, ale w dorosłym sporcienie wyobrażam sobie pracy z kobietami. Zdecydowanie wolałabym prowadzić męski zespół. Potrafię sobie wyobrazić, że poprowadzę facetów w PGNiG Superlidze. Problem w tym, że chyba tylko ja jedna na świecie umiem to sobie wyobrazić (śmiech).

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. archiwum prywatne Iwony Niedźwiedź

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...