Piłkarze Realu Madryt rozegrali dwie różne połowy – pierwszą raczej nijaką, drugą znacznie lepszą – ale uspokoili fanów, przekazując: nie ma powodów do paniki. Wygląda na to, że wygrana 3:0 z Realem Sociedad będzie pierwszym krokiem ku wróceniu na właściwe tory. A to w ostatnim czasie stało się bardzo niepewne, bo o ile Real fantastycznie rozpoczął rok 2017, strzelając osiem goli w meczach z Sevillą i Granadą oraz dobijając do czterdziestu meczów bez porażki, o tyle później było nie tylko gorzej, a po prostu bardzo źle. Porażka z Sevillą kończąca serię, odpadnięcie z Copa del Rey i fatalnie wyglądająca sucha statystyka: jedno zwycięstwo w ostatnich pięciu meczach.
Dzisiejsze spotkanie miało pokazać, czy Real w swoim maratonie trafił akurat na trudne do przebrnięcia bagno, czy jednak nabawił się kontuzji, która będzie uwierała Królewskich przez dłuższy czas. A jak już przy kontuzjach jesteśmy, to – na dodatek do innych złych informacji – w Realu jest ich obecnie tyle, że Zinedine Zidane musi kompletować kadrę meczową zawodnikami z rezerw.
Zaczęło się średnio optymistycznie. Real konstruował akcje, ale brakowało w nich ostatniego podania. A często piłka była gubiona nawet wcześniej. Przede wszystkim przez Cristiano Ronaldo, który przez pół godziny był wygwizdywany. Niecelnie zagrywał, przegrywał pojedynki jeden na jeden i nie uczynił przez 1/3 meczu absolutnie nic dobrego. Jednak można by tak psioczyć i psioczyć, gdyby nie to, co CR7 zrobił na niecałe dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy. Fenomenalnie zagrał piłkę między dwóch rywali zewnętrzną częścią stopy i tym samym zaliczył asystę przy golu Kovacicia. Kovacicia, który rozgrywał bardzo dobry mecz i można stwierdził, że gola na 1:0 zdobył najlepszy piłkarz na murawie. To dla niego pierwsza bramka w sezonie. Oczywiście biorąc pod uwagę jedynie La Ligę, bo wszyscy pamiętamy, że to właśnie Chorwat wyrwał Legii zwycięstwo w meczu na początku listopada.
Piłkarze Realu do przerwy prowadzili 1:0, ale nie mogli być zadowoleni, bo na ich tle rywale prezentowali się naprawdę nieźle. Dobry mecz rozgrywali doskonale znający Bernabeu Sergio Canales i Asier Illarramendi, a najwięcej nerwów kibicom Królewskich przyniosła akcja dwójkowa Juanmiego z Oyarzabalem. Ten pierwszy mógł – a może nawet powinien – strzelić gola, ale usprawiedliwiać go można bardzo śliską murawą, przez którą strzał był niecelny. Natomiast pochwały należą mu się za to, że robił wiatr w okolicach pola karnego Navasa i prezentował wysoki poziom przeciwko Realowi, jak i kilka dni wcześniej z Barceloną, której strzelił nawet gola.
Od początku drugiej połowy dominował Real, a role Kovacicia i Ronaldo się odwróciły, bo to Chorwat zagrał długą piłkę po ziemi do Ronaldo. Po tym trafieniu Cristiano aż chciałoby się powiedzieć, że jesteśmy bardzo ciekawi, czy oglądał on filmiki na YouTube z golami Tomka Frankowskiego, bo wykończył akcję podcinką, pod którą “Franek” z pewnością by się podpisał.
Niedługo później za fatalnego Karima Benzemę wszedł Morata, który po chwili zapakował piłkę do siatki. A asystował mu – tak jest – Cristiano Ronaldo. Sęk w tym, że niestety dla Realu, Alvaro był na spalonym i nie podwyższył wyniku.
Ale zaznaczenia warte jest dośrodkowanie Ronaldo, który ustawił sobie piłkę przed polem karnym i wziął rozbieg, podczas którego:
a) piłkarze Sociedad stojący w murze,
b) kibice na trybunach,
c) zapewne nawet zawodnicy Realu,
d) i cała reszta świata…
…myślała, że CR7 uderzy na bramkę. Bo jakże inaczej?! A Cristiano się od tego powstrzymał i dorzucił piłkę wręcz idealnie do wspomnianego Moraty. A Hiszpan nie mógł być niepocieszony, bo minęła chwila, a zdobył bramkę “szczupakiem”, przy której nie było już żadnych wątpliwości, czy powinna zostać uznana.
Za to co do Cristiano, mógł on zgasić światło na Bernabeu golem na 4:0, ale jego trafienie też nie zostało uznane. Tak jak przy bramce Moraty, a przeciwnie do dzisiejszego nieuznanego gola Barcelony – sędzia miał rację, więc Ronaldo nie okazał nawet krzty frustracji.
Real oddalił się od Barcy na cztery punkty (cały czas mając do rozegrania zaległy mecz) i tym samym ponownie zaczął samotny marsz po trofeum. Po meczu na pytanie dziennikarza: “Kto jest waszym rywalem do mistrzostwa – Barcelona czy Sevilla?”, Casemiro odpowiedział: my. I trudno się z Brazylijczykiem nie zgodzić. Wszystko w ich rękach.
Wyniki pozostałych niedzielnych meczów La Liga:
Real Betis – Barcelona 1:1 (relacja TUTAJ)
1:0 Alegria 75′
1:1 Suarez 90′
Espanyol – Sevilla 3:1
1:0 Reyes 4′
1:1 Jovetić 20′
2:1 Navarro 45+1′
3:1 Moreno 71′
Athletic – Sporting Gijon 2:1
0:1 Cop 27′
1:1 Muniain 50′
2:1 Aduriz 71′