Przeczytałem wczoraj wywiad Samuela Szczygielskiego z kibicem-podróżnikiem Mateuszem Koszelą. Wywiad z gatunku, jaki lubię najbardziej – nie tylko opowiada porywającą historię. Nie tylko jest dobrze poprowadzony, nie tylko pokazuje cały kontekst, wszelkie odcienie opowieści. Jest to przede wszystkim wywiad, który wchodzi w interakcję z czytelnikiem. Potrafi sprawić bowiem, że odbiorca znajdzie w nim coś własnego – myśl, refleksję, którą zainspiruje.
To z kolei refleksja zasilana spotkaniem z Tomaszem Łapińskim. To on opowiedział mi, że najbardziej lubi filmy, które pozostawiają miejsce na interpretację. Czyli, zamiast łopatologicznego wykładania wszystkiego na ławę, dają przestrzeń. Przestrzeń, którą widz musi wypełnić treścią sam. Jest przy filmie zagoniony do roboty, ostateczny kształt filmu dla każdego jest więc inny. Niby to wiedziałem, czułem, ale pan Tomek ubrał to mi wreszcie w konkret.
Mam znajomego (to bardziej znajomy znajomego, ale zawsze), który pojechał rowerem do Azji. Jak usłyszałem pierwszy raz, że Andrzej chce jechać rowerem do Azji, to myślałem, że ktoś mi opowiada dowcip. Potraktowałem go lekceważąco – gość odkleił się od rzeczywistości albo bezsensownie rzuca słowa na wiatr. Równie dobrze mógłby mi powiedzieć, że chce jechać autostopem na księżyc, reakcja byłaby identyczna. Wkrótce jednak zaczęły docierać raporty: Andrzej wspólnie z partnerką nadają z Kirgistanu. Andrzej ma problem z przekroczeniem jakiejś tam granicy. Tej nocy do Andrzeja żołnierze celowali z kałachów. Andrzej pod wrażeniem życzliwości ludzi, Andrzej dostaje niemal śmiertelnej sraczki. Nie tylko spełnił obietnicę, która wydawała mi się gruszkami na wierzbie, ale uczynił z niej sposób na życie: właśnie znowu jest w trasie. Gdzie? Po prostu go zacytuję: “Jakiś czas temu obiecałem sobie, że przemierzę całą trasę zsyłki, tułaczki i powrotu do kraju mojej babci”. Niedawno raporty dochodziły z Iranu, ostatni wpis pochodził ze Stambułu. Andrzeju Brandt, chylę czoła i czytam twój blog.
Andrzej sumiennie przygotowywał się do swojej wyprawy. Pojechał do Norwegii zarobić na podróż, a więc zniwelować tę najbardziej oczywistą przeszkodę – finanse. Mateusz Koszela jednak w wywiadzie Samuela zdradził, że nawet budżet nie musi być problemem. Więcej – ustalenie go ma w sobie coś ograniczającego. Szalony pomysł i pewnie 99% z nas po usłyszeniu takiej teorii stałoby ramię w ramię z rodzicami Mateusza, którzy nie chcieli się zgodzić, płakali, przestali się odzywać do – jak im się wydawało – lekkomyślnego dzieciaka. Tymczasem Mateusz swoją nonsensowną ideę przetestował w praktyce i dowiódł jej słuszności. Pewnie nie każdemu by się to udało, ale nie da się zaprzeczyć – jemu się powiodło. Dziś zbiera żniwo. Nie chodzi naturalnie o zainteresowanie mediów, tylko o potężny bagaż doświadczeń, które zyskał, a które na pewno niesamowicie rozwinęły go jako człowieka.
Nie znam pana Tomasza Łapińskiego tak dobrze, ale coś mi mówi, że nie jest typem podróżnika. Awiatofobia, której nabawił się wracając z Santiago, na pewno ogranicza mu możliwości. Ale przecież podróże to tylko jedna z metod, by doprawić swoje życie. Nie trzeba jechać deskorolką do Albanii, żeby przeżyć coś ciekawego. Bo czy świat filmu poznany od środka na pewno jest mniej ciekawy, niż Iran? Czy pisanie książki jest przygodą mniejszą, niż wyprawa do Birmy? Zainteresowania pana Tomka, pamiętajmy, że w każdą z dziedzin wszedł głęboko: Kino. Motocross. Fotografia. Książki. Nawet rekolekcje ignacjańskie wydają się niesamowitym doświadczeniem, a są do uzyskania tu, teraz, zaraz.
Mateusz, Andrzej i pan Tomek mają moim zdaniem jedną wspólną cechę: nie wiedzą co to wymówki. Względnie – bardzo skutecznie z nimi walczą. Tzw. “wymówkoza” to jedna z największych chorób cywilizacyjnych naszych czasów. Jeśli chcesz znaleźć wymówkę, to zawsze ją znajdziesz. Natomiast znacznie trudniej odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego nie miałbym teraz TEGO zrobić? Pod “tego” każdy umiejscowi coś innego, co mogłoby być dla niego ważne, co chciałby robić, ale czego nie robi.
Znam ten mechanizm doskonale. Poza pisaniem dla was na Weszło, chciałbym też w wolnych chwilach pisać prozę, o czym czasami mieliście się okazję przekonać i na stronie. Przy odpowiedniej organizacji nie ma problemu, by skutecznie połączyć jedno z drugim. Możliwości są ogromne: na Youtube są np. nagrane semestry wykładów uczelni Yale na temat literatury współczesnej. Omówienie prac Szekspira w wykonaniu najlepszych profesorów Oxfordu? Kilka kliknięć. To tylko najjaskrawsze przykłady, bo doskonałych materiałów, na których można się uczyć, jest multum. Czas na pisanie, głupie piętnaście minut dziennie, musi się znaleźć. Ale choruję w tym temacie na wymówkozę, z zazdrością patrząc na Andrzeja, Mateusza, pana Tomka.
Ilu z was czuje podobnie? Na co wiecznie nie macie czasu, choć tak naprawdę ten czas jest? Nie wiem czy są sprawdzone sposoby na walkę z wymówkozą – będę ich szukał. Żyjemy w czasach ogromnych szans, trzeba to sobie jasno uświadomić. Świat się skurczył, a internet to ocean możliwości, wiedzy, kontaktów. Czasem jedyne, czego brakuje, to sposobu na pokonanie wymówek – nic więcej.
Swoją drogą, też wymowne, że o tym jak kluczowe jest pokonanie zdradliwego wroga, jakim są wymówki, przeczytałem dzięki człowiekowi z piłkarskiego środowiska. To polecana książka Jacka Magiery “Szczęście czy fart” aż tak uzmysłowiła mi tę kwestię. Niech się cieszą w Warszawie, że trafił im się człowiek, który nie tylko główkuje nad taktyką, nie tylko nad transferem, ale też na tym, by jego ludzie nie stawiali sobie wyimaginowanych barier, a raczej nauczyli się przebijać szklany sufit.
Leszek Milewski