Kilka lat temu zdobywał mistrzostwo kraju. Dziś pracuje w niemieckim hotelu, bo jak mówi, tam znacznie łatwiej zapewnić rodzinie spokojny finansowy byt. Że z piłką nożną w Rumunii jest źle, wiadomo nie od dziś, ale dzisiejsza rozmowa brytyjskiego Independenta z Laurentiu Peteanem ostatecznie zdziera zasłonę brzydkiej i nagiej prawdy o tym, jak fatalnie dzieje się z piłką nożną tym kraju. Kraju, który jeszcze jakiś czas temu był dla kopaczy z lig takich jak polska miejscem, gdzie można było pograć na bardzo dobrym poziomie. A przy tym naprawdę nieźle się obłowić.
Dziś Liga I jest cieniem rozgrywek, które nieco ponad dekadę temu miały dwóch przedstawicieli w ćwierćfinale Pucharu UEFA. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, dziś taki dialog spokojnie można by było przeprowadzić z większością piłkarzy dowolnego klubu, może poza Steauą i CFR Cluj, gdzie warunki finansowe są jeszcze jako-takie:
– Czym się w życiu zajmujesz?
– Gram w piłkę.
– Okej, ale jaki jest twój zawód? Z czego się utrzymujesz?
– Nie mam pieniędzy. Przez 23 lata grałem dla przyjemności, a nie mogę przez 100 lat tylko grać w piłkę – wyznał wspomniany na wstępie Petean brytyjskiemu dziennikowi. – Siedzieliśmy w domu z moją mamą, rozmawialiśmy o mojej karierze. Po dwóch godzinach podjąłem decyzję, że czas ruszyć z miejsca i ją zakończyć.
Dla Peteana znacznie atrakcyjniejsza finansowo okazała się być praca w niemieckim hotelu. Gość, który jeszcze parę lat temu wywalczył z kolegami możliwość mierzenia się na Old Trafford z Rooneyem i spółką (sam odszedł po mistrzowskim sezonie z Otelulu Galati, bo nie grał zbyt wiele), teraz obsługuje klientów hotelu w Freiburgu (ale nie, na zdjęciu to nie on). Kiedyś był stałym bywalcem tego typu miejsc, gdy przygotowywał się do meczów ligowych, dziś przygotowuje je innym ludziom. I mimo wszystko finansowo ma się lepiej, a przede wszystkim stabilniej niż za czasów kariery piłkarskiej.
A przecież jeszcze jakiś czas temu o lidze rumuńskiej końca pierwszej dekady XXI wieku w superlatywach wypowiadał się Paweł Golański, mówiąc o tym, że powrót stamtąd był jego błędem i że to Rumunia dawała znacznie większe perspektywy gry w Europie, mając sześć miejsc do obsadzenia w rozgrywkach UEFA.
Jak wiele się zmieniło pod względem sportowym, pokazuje choćby sam fakt, jak względem 2010 roku, gdy Golański opuszczał Steauę, spadła pozycja Rumunii w rankingu klubowym UEFA. Wtedy Rumunia była na ósmym miejscu, teraz jest na siedemnastym. Dziś współczynnik 24.150, wtedy 39.491.
To jednak nic w porównaniu z ruiną finansową ligi. 3/4 piłkarzy zadeklarowało w ostatniej ankiecie FIFPro, że doświadczyło opóźnień w otrzymywaniu pensji. Gorzej jest tylko na Malcie (ale umówmy się, tamtejszej lidze daleko do miana profesjonalnej) oraz w Turcji. W skali przebadanych krajów (cała Afryka, obie Ameryki i Europa), gorzej jest tylko w: Kamerunie, Maroku, Tunezji, Gabonie i Boliwii. Czyli – krótko mówiąc – w ligach absolutnie ogórkowych.
A to nie jedyne przykre wnioski z raportu – jeden na jedenastu piłkarzy, a więc szybko licząc w każdym podstawowym składzie po jednym, doświadczał gróźb ze strony kibiców, a jeden na pięciu nie czuje, że jego praca jest czymś pewnym. Ba, 8% piłkarzy nie posiada nawet kopii swojego kontraktu.
Przypomnijmy zresztą fragmenty wywiadu Leszka Milewskiego z rumuńskim dziennikarzem Emmanuelem Rosu:
Dawniej może i zdarzały się ustawione mecze, ale mimo to zawsze dało się odczuć poczucie ekscytacji ligą, co przekładało się też na pełne stadiony. Teraz? Kłopoty się nawarstwiły. Wokół klubów krążą prokuratorzy i kontrolerzy finansowi. Ludzie piłki masowo lądują w więzieniach – wiesz, że jakby tak zrobić listę, to niemal wszyscy dawni właściciele drużyn dziś są za kratami albo w grobie? Nie ma pieniędzy, wszyscy mają długi, a fani trzymają się z daleka. To nie jest dobry czas by być rumuńskim dziennikarzem sportowym, rumuńskim kibicem, rumuńskim piłkarzem.
(…)
Nie stawiano fundamentów, kluby zawsze były zabawkami, które można wyrzucić jak śmiecia. No i gdy właściciele się powycofywali, kluby zaczęły rozsypywać się jak domki z kart. Dziś futbol w Rumunii jest prawie martwy, praktycznie wszyscy w lidze mają duże długi i na pieńku z urzędami kontrolującymi finanse. Jeśli prawo pozostanie tak rygorystyczne, to może i liga w najbliższych latach będzie coraz czystsza, ale jej poziom stale będzie się obniżał.
To wszystko pokazuje, w jak gównianym miejscu znalazł się cały rumuński futbol. Nie tak dawno – ziemia obiecana piłkarzy, którzy chcieli postawić krok do przodu zarówno finansowo, jak i sportowo. Niegdyś – okno wystawowe, w którym portugalscy skauci dostrzegli choćby Pawła Golańskiego. Dziś – niewiele więcej niż śmietnik, w którym mieszają się zużyci inwestorzy, nieopłacani piłkarze i wypływające raz za razem brudy.