Powiedzieć o nim, że jest najlepszy, to nic nie powiedzieć. Jest dla snookera jak połączenie Pelego i Leo Messiego dla piłki nożnej, albo Michaela Jordana i LeBrona Jamesa dla koszykówki: nie dość, że legenda, to jeszcze wciąż grająca na najwyższym poziomie. Mimo ponad czterdziestki na karku, właśnie po raz siódmy wygrał prestiżowy turniej Masters. Jego karierę mógł zatrzymać tylko jeden gość; nazywał się Ronnie O’Sullivan…
Na początek garść liczb, żeby mieć to od razu z głowy: pięć tytułów mistrza świata, 28 wygranych turniejów rankingowych, ponad 800 brejków powyżej 100 punktów i 13 brejków maksymalnych (147 punktów). W tym ten spektakularny z mistrzostw świata w 1997 roku, zaliczony w niewiarygodnym czasie 5 minut i 20 sekund! Bez żadnej przesady można powiedzieć, że to było coś magicznego, wydarzenie, jakie ogląda się wyjątkowo rzadko. Aby osiągnąć maksymalnego brejka, każde uderzenie trzeba wykonać perfekcyjne. Biała bila za każdym razem musi zatrzymać się niemal idealnie w pożądanym miejscu. Kiedy otwiera się szansa na zdobycie 147 punktów, gracze często dłużej się zastanawiają, powoli przygotowują każde uderzenie. Wielu zjada presja. Dość powiedzieć, że na poziomie zawodowym w całej historii snookera zanotowano tylko 127 maksymalnych brejków. Tymczasem 21-letni O’Sullivan wbijał bilę po bili w szalonym tempie, z dziecinną łatwością. W pełni zasłużył na swój przydomek „The Rocket”.
https://www.youtube.com/watch?v=bpeBugHSCnU
– Maksymalny brejk to naprawdę coś wyjątkowego. Oczywiście, na treningu zawodowi gracze wbijają go regularnie. Ale w czasie turnieju to zupełnie coś innego, wiele zależy od rywala, dochodzi także dużo większa presja. Są przecież zawodnicy, grający profesjonalnie na najwyższym poziomie od 20 lat, którzy nie mają na koncie ani jednego brejka 147-punktowego – tłumaczy Przemysław Kruk, komentator snookera w Eurosporcie.
10,000 funtów? Mało!
O’Sullivan ma na koncie 13. takich osiągnięć, więcej niż ktokolwiek inny w historii, w tym trzy najszybsze. 14. maksymalnego brejka mógł zdobyć w ubiegłorocznym Welsh Open. Wszystko było przygotowane, kolejne bile wpadały w odpowiedniej kolejności. Kiedy O’Sullivan doszedł do 80 punktów spytał sędziego jaka jest premia za maksymalny wynik. Usłyszał, że 10,000 funtów, więc wbijał bile dalej, ale pod koniec zamiast czarnej, wybrał różową, przez co frejma zakończył ze 146 punktami. – Uznałem, że taka nagroda nie jest godna 147 punktów – wypalił po meczu. – To tak, jakby ktoś wszedł do salonu mercedesa i chciał kupić auto za trzy tysiące funtów. Nie ma mowy! Po prostu pewne rzeczy mają swoją wartość, a 147 to wyjątkowy moment.
To właśnie cały Ronnie O’Sullivan. W pełni świadomie odpuścił 10,000 funtów, bo uznał, że to za mało. Jasne, na przywołanego przez niego mercedesa rzeczywiście by nie starczyło, ale to wciąż mnóstwo pieniędzy. Wiele osób krytykowało go za takie postawienie sprawy. Myślicie, że się przejął? Jeśli tak, to go nie znacie.
O’Sullivan to prawdopodobnie najbardziej utalentowany gracz w historii snookera. – Sam talent w snookerze to za mało, trzeba go poprzeć piekielnie ciężką pracą. Ale rzeczywiście, jeśli chodzi o talent, to Ronnie ma największy w historii – mówi wprost Kruk.
18 lat za zabójstwo
Pierwszego brejka powyżej 100 punktów wbił w wieku 10 lat, a pierwszego maksymalnego pięć lat później. Jako 17-latek wygrał prestiżowe mistrzostwa Wielkiej Brytanii, zostając najmłodszym zawodnikiem w historii, który tego dokonał, dwa lata później zdobył pierwszy z siedmiu tytułów Masters. Jednocześnie jest też snookerzystą z prawdopodobnie najbardziej pogmatwaną psychiką. To tak delikatnie mówiąc. Ale wiemy to doskonale, nie tylko w sporcie, ale też w każdej innej dziedzinie, geniusz często idzie w parze z szaleństwem.
W przypadku O’Sullivana w szaleństwo mógł wpędzić go nie tylko geniusz, ale także przeżycia. Miał 17 lat, kiedy jego ojciec został aresztowany pod zarzutem zabójstwa. Zasztyletowany czarnoskóry Bruce Bryan był kierowcą znanego gangstera Charlie Kraya. W czasie procesu Ron O’Sullivan, nazywany „Big Ron” twierdził, że był to nieszczęśliwy wypadek w czasie kłótni o to, kto ma zapłacić rachunek. Brat zabitego zeznał jednak, że zabójstwo miało podłoże rasowe. Proces toczył się akurat wtedy, kiedy Ronnie zaczynał profesjonalną karierę w szkole kwalifikacyjnej w Blackpool, gdzie przez trzy miesiące młodzi-zdolni walczą o miejsce w zawodowym tourze. Pierwsze 38 pojedynków wygrał, czego nie dokonał nikt wcześniej, ani przez kolejnych 25 lat aż do dzisiaj. Z następnych 38 meczów wygrał 36.
Dzień po ostatnim pojedynku, zakończył się proces. „Big Ron” usłyszał wyrok: 18 lat więzienia. – Od tego momentu wszystko było jednym wielkim gównem – stwierdził później Ronnie. Jakby tego było mało, trzy lata później matka snookerzysty, która przejęła po ojcu zarządzanie siecią sex shopów, także trafiła za kraty – na 7 miesięcy za malwersacje podatkowe. 19-letni Ronnie zaczął imprezować do upadłego, pił, obżerał się, bardzo przybrał na wadze. W turniejach osiągał wyniki znacznie poniżej swoich możliwości. Tęsknił za ojcem, za normalnością, z zazdrością patrzył na innych zawodników, otoczonych całymi teamami. On był sam, przez lata towarzyszył mu tylko Yunzi, przyjaciel jego ojca.
Gorąca linia dla samobójców
To się nie mogło dobrze skończyć. Ronnie miał dwie twarze, jak każdy walczący z depresją, uzależnieniem, czy innym problemem psychicznym. Jako gracz także miał dwa oblicza, z których jedno zupełnie nie przypominało drugiego. W 1997 roku przeszedł do historii, dzięki wspomnianemu brejkowi. Tylko co z tego, skoro odpadł już w kolejnym pojedynku, zupełnie nie przypominając gracza, który wspiął się na nieosiągalny dla nikogo innego poziom.
Dwóch O’Sullivanów było także w czasie mistrzostw świata w 2001 roku. Pierwszy grał genialnie i zdobywał swój pierwszy tytuł. Drugi w czasie turnieju dzwonił na gorącą linię dla samobójców, zażywał Prozac i desperacko szukał sensu w życiu!
Przez lata walczył z kolejnymi uzależnieniami i brał udział w spotkaniach anonimowych alkoholików, narkomanów, nawet seksoholików, choć akurat z tym uzależnieniem nie miał problemów. Spotykał się z duchownymi różnych religii, z guru duchowymi, próbował chrześcijaństwa i buddyzmu, w pewnej chwili był bliski przejścia na islam.
– Ta gra potrafi rozpieprzyć twoją głowę, jak żadna inna. Powiedziałem nawet mojemu synowi, że nie będzie kurwa grał w snookera, bo za bardzo go kocham! W tej grze nie powinno być pieniędzy, ani sławy. Powinni zabrać telewizję, powinni to zabrać. To jest kurewsko ekscentryczny sport – powiedział w rozmowie z magazynem The New Yorker.
Ekscentryczny jest też sam O’Sullivan. Nietypowy gość, którego można albo kochać, albo nienawidzić. On sam przez lata darzył siebie raczej tym drugim uczuciem. Zdaniem zaprzyjaźnionego z nim dziennikarza Sama Knighta, Ronnie przez większość czasu myślał o sobie jak o oszuście, który wygrywa tylko dlatego, że inni przegrywają. Często zastanawiał się, czy byłby szczęśliwszy, robiąc coś innego. – Kurwa, szukam. Niby wiem, kim jestem, ale nie podoba mi się to, kim jestem. Chciałbym, kurwa, być trochę bardziej stabilny – powiedział kilka lat temu Knightowi.
Szansa na happy end
Brak stabilności rzeczywiście był głównym problemem O’Sullivana. Ten sam gość, który świadomie rezygnował z 10,000 funtów, kiedy indziej mówił o tym, że w mistrzostwach świata wystartował, bo pomyślał, że nawet gdy odpadnie w 1. rundzie, to przynajmniej zarobi na czynsz za szkołę syna.
– Dziś pieniądze w snookerze są dla niego kompletnie bez znaczenia. Snooker jest dla niego tylko dodatkiem, ma program w telewizji, wydał książkę, zaraz ukaże się film, w którym gra – wylicza Przemysław Kruk. – Kilka lat temu jednak rzeczywiście mógł mieć trudności finansowe, bo zapłacił fortunę adwokatom, a rozwód i tak kosztował go mnóstwo pieniędzy.
Całe życie Ronniego to walka z samym sobą. Ciągle jest tak naprawdę dwóch O’Sullivanów. Pierwszy od 2009 do 2012 nie wygrał ani jednego turnieju. Drugi, zbliżając się do czterdziestki, dotarł do trzech finałów mistrzostw świata, wygrywając dwa z nich. Trzeba przyznać, że duża w tym zasługa doktora Steve’a Petersa, psychiatry, który umiał dotrzeć do pokręconego umysłu Ronniego.
– O’Sullivan ma szczególny charakter. Potrafił wyjść z ciemnych zakamarków, w które sam się wpędził. Dziś, dzięki pomocy psychiatrów sportowych, wreszcie wyszedł na prostą – ocenia Kruk. – Prawda jest taka, że teraz w końcu ma jakieś życie poza snookerem. Kiedyś jedna nietrafiona bila sprawiała, że czuł się fatalnie, uważał, że do niczego się nie nadaje. Dziś potrafi złapać dystans do snookera, czuje mniejszą presję.
I może właśnie brak presji sprawia, że w wieku 40 lat odnosi największe sukcesy. Jak na przykład półtora toku temu, kiedy dwa dni przed rozpoczęciem UK Championship, w czasie joggingu, złamał kostkę. Lekarz powiedział, że obejdzie się bez operacji, ale potrzeba 12 tygodni rehabilitacji. O’Sullivan po południu wrzucił na Twittera zdjęcie zapuchniętej kostki z komentarzem „Mogę grać na jednej nodze w UKChampionship”. I nie tylko grał na jednej nodze, ale także wygrał cały turniej. Jeden z kilku najbardziej prestiżowych i najlepiej obsadzonych turniejów w sezonie!
W weekend właśnie po raz siódmy w karierze triumfował w Masters. Kruk ocenia, że mimo zwycięstwa grał w tym turnieju trochę słabiej niż w najlepszych latach, ale wciąż bardzo dobrze. Ile jeszcze kariery przed nim? Kiedyś nienawidził snookera, teraz mówi, że będzie grał tak długo, jak będzie w stanie. I całe szczęście! Bo bez Ronniego snooker już nie będzie taki sam! Tymczasem hollywoodzkie studio Lionsgate chce wyprodukować film, opowiadający o życiu O’Sullivana. Po latach wreszcie jest szansa na to, że będzie się on kończył banalnym happy endem…
JAN CIOSEK