Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2017, 18:35 • 6 min czytania 29 komentarzy

Pamiętam taki międzyszkolny mecz w liceum. Wojewódzki odpowiednik pierwszej rundy przedwstępnej do kwalifikacji Pucharu Intertoto. My, LO w Kolumnie, kontra oni, z innej równie powszechnie znanej metropolii. Areną boczne boisko Korabu Łask. W obu składach po jednym graczu klubowym, pozostali to podwórkowi wyjadacze: Djalminha szkolnego żwirowiska, Nesta boiska z trawą po kolana, Litmanen leśnej Maracany. Mój wkład w to spektakularne widowisko był znaczny: pożyczyłem kumplowi korki renomowanej marki “Casual”.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Cuda działy się na tym meczu. Nasz bramkarz nie wiedział, że może ustawić mur, a jak już go ustawił, to stanął za nim. Koszulki mieliśmy pół na pół – koszykarskie i piłkarskie. Wygraliśmy 2:1 po kilkudziesięciometrowym rajdzie stopera w ostatniej minucie. Bohaterem numer jeden stał się jednak w perspektywie skrzydłowy Piotrek, który w jednej z akcji doskonale się urwał. Stanął w polu karnym zupełnie sam. Najbliżej stojący obrońca miał do niego dwadzieścia metrów. Do dziś słyszę jak Piotrek drze się “Graj, graj, graj!”, widzę jak daje cichociemne znaki rękami, a potem jego ekscytację gasi lodowaty wrzask kapitana “IDIOTO NA SPALONYM STOISZ!”.

Tak. Piotrek w oficjalnym meczu, zaprezentował zmyślną strategię wszystkich podwórkowych łowców bramek. Tych, którzy dziewięćdziesiąt procent czasu gawędzili z bramkarzem rywali, którzy z bezgraniczną obojętnością spoglądają na uwikłanych w grę obronną kolegów, którzy – jedno z trafniejszych określeń w historii futbolu – stali na sępa. Ty biegałeś z wywieszonym jęzorem, oni trafiali hat-tricka.

Z nieznanych mi przyczyn Marco Van Basten chciałby, aby stojących na sępa spakować z kartoflisk, wsadzić do rakiety i wystrzelić do gwiazd. Do finału Ligi Mistrzów, korony króla strzelców mundialu, a nawet derbów świata o utrzymanie w Ekstraklasie.

Spalony, jak się tak dobrze zastanowić, jest dość powszechnie nienawidzony. Laicy go nie cierpią, złożoność ofsajdu urosła do rangi przechodzonej anegdoty. Kibiców wpienia niemiłosiernie, bo każdy jeden ma w pamięci kilkanaście ważnym meczów, które wypaczył. Dla sędziów to najbardziej niewygodny element ich i tak skazanej na porażkę roboty. Jeśli liniowy posędziuje mecz, w którym nie popełni ani jednego błędu, to wie tylko tyle, że powinien odpuścić ruletkę na najbliższe miesiące, bo limit farta na ten rok wyczerpał. Czytałem nawet naukową pracę, w której mądre głowy tłumaczyły, że sędzia nie jest w stanie wychwycić niektórych spalonych. Pewien ich przedział będzie nieuchwytny, nie ma innej opcji – chodzi o milisekundy. Wchodzą ograniczenia ludzkie, percepcji wzroku. W piłce, coraz szybszej, gdzie decydują coraz mniejsze detale i ułamki sekund, takich stykowych sytuacji będzie więcej i więcej.

Reklama

A jednak jestem absolutnie przekonany: bronić spalonego trzeba jak Częstochowy. Wybacz Piotrek.

Spalony, jak na dość wyrafinowaną zasadę, ma wyjątkowo długą historię. Jest z nami od zarania. Jak piłka pojawiła się w angielskich szkołach, wszelakich Oxfordach i Cambridge’ach, każdy miał swoje reguły, ale wszędzie jednak istniała odmiana spalonego. Gdzieś w stylu rugby, gdzie indziej dominowały motywy bardziej nam znajome. Tylko czuby od Sheffield Rules nie chcieli ofsajdu, ale potraktujmy tych odszczepieńców jako wyjątek potwierdzający regułę. Gdy szkoły zaczęły grać między sobą, dochodziło do jatek, bowiem każdy chciał grać według własnych zasad. Chcąc przerwać tę karuzelę boiskowych napieprzanek ustalono The Cambridge Rules. Pierwszy zestaw gry w piłkę. Spalony wśród nich, choć jeszcze w archaicznej formie: napastnik musiał mieć przed sobą trzech rywali, żeby boczny nie zagwizdał. Z dzisiejszej perspektywy, naturalnie, debilizm.

Zasada ewoluowała aż do kształtu dzisiejszego, ale nie było wcale tak, że był to rozwój w linii prostej. Zdarzały się odchylenia. W latach siedemdziesiątych przez dwa sezony szkockiego Pucharu Ligi obowiązywał spalony tylko od szesnastego metra. Jak się przyjrzycie, to na poniższym skrócie z widać, że linie pola karnego są przeciągnięte aż do linii bocznej.

Eksperyment zakończył się klapą. Obrońcy wyłączeni z jakiejkolwiek gry ofensywnej, zamiast futbolu radosna przebijanka. Porażką był również projekt z sezonu 87-88 w Conference, gdzie nie dyktowano spalonych z rzutów wolnych. Napastnicy pchali się w światło bramki, każdy rzut wolny oznaczał najazd rywala w piątkę. Chaosu było tyle, że pomysł jednomyślnie odwołano po raptem paru miesiącach. Więcej uroku musiało być w tej jednej pułapce ofsajdowej Sieny.

Reklama

Co mnie najbardziej w zamieszaniu z Van Bastenem intryguje, to że Van Basten nie jest pieniaczem, który mówi co mu ślina na język przyniesie. Nie jest przyblakłą gwiazdą sprzed lat, która próbuje na siłę zaistnieć w mediach, bo od tego zależy jegj byt. Van Basten pracuje w FIFA, zasiadając w komitecie, który zajmuje się wprowadzaniem zmian w piłce. Spalonego wtrącił do grobu, przy okazji tłumaczenia na czym polegać będzie system video, który realnie od przyszłego sezonu będzie wspierał sędziów. To gość, który nad każdą nowalijką dogłębnie się zastanawia.

I nie wyszło mu w tych przemyśleniach, że zabicie spalonego zarazem zniszczyłoby to, co wydatnie pomogło uczynić z futbolu światowy fenomen?

Siłą piłki nożnej jest nieprzewidywalność, która sprawia, że każdy słabeusz ma swoje wielkie chwile. Piłka każdemu sypnie przyjemnymi chwilami – niektórym częściej, niektórym rzadziej, ale rachunek prawdopodobieństwa przemawia za tym, że w piłce musi przyjść taki dzień, kiedy żółw da komuś w mordę. Idealny mechanizm, żeby każdy złapał bakcyla, bo nikt nie zostanie pominięty przy rozdawaniu laurów.

Nieprzewidywalność futbolu zasadza się na tym, że o rezultacie decydują chwile. Momenty na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut, a nie ogólna dyspozycja, która jest kluczowa w koszykówce, siatkówce. Chwile będą rządzić piłką tak długo, jak będzie padać stosunkowo niewiele bramek. Zniesienie zasady spalonego to droga ku rezultatom hokejowym. Pole gry się rozciąga, obrońcy tracą istotną, może nawet kluczową metodę obrony, więc jest to potężna broń dana w ręce teoretycznie silniejszym.

Pal licho, że stracilibyśmy idealne prostopadłe podania w stylu Pirlo czy Riquelme. Pal licho, że zarżnęlibyśmy następców Roberto Carlosa. Pal licho, że żaden napastnik nie wyszedłby już sam na sam z bramkarzem. Trudno, że robiąca od dekad postępy taktyka zostałaby wyrzucona na śmietnik historii, rozpoczęłaby się kopanina. Może z czasem uporządkowana, ale jednak kopanina, w dodatku siłą rzeczy w znacznie większym stopniu polegająca na długich podaniach, a nie koronkowym graniu.

To wszystko i tak nic przy utracie nieprzewidywalności, bodaj najbardziej unikalnej cesze, jaką na tle innych sportów posiada futbol. A strażnikiem tej zasady od samego początku jest niedoceniany, niezrozumiany, często zwyczajnie wkurwiający, spalony. Zostawmy go w spokoju, a może to nawet dobry moment, by docenić jego wkład. Panie Van Basten, pan naprawdę tego wszystkiego nie widzi?

Ale może mówię tak tylko dlatego, że nie szła mi zbytnio gra na sępa.

Leszek Milewski

Napisz do autora

Fot. Kadr z materiału Kartofliska.pl

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Felietony i blogi

Komentarze

29 komentarzy

Loading...