To miało być najtrudniejsze spotkanie w fazie grupowej Ligi Mistrzów. I było – dla Rosjan. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle wytarła parkiet faworyzowanym Dinamem Moskwa wygrywając 3:1 i praktycznie przyklepując sobie awans z grupy. Przy okazji udowadniając też, że nasze wyjazdy na Wschód nie zawsze muszą kończyć się oberwaniem w kły.
Mistrzowie Polski wybrali się w liczącą 1,5 tys. km podróż w dobrych humorach, bo świeżo po opędzlowaniu Skry Bełchatów w finale Pucharu Polski. Stawką meczu było wyjście na wyraźne prowadzenie w grupie A, bo po dwóch kolejkach ZAKSA zajmowała pierwsze miejsce jedynie dzięki lepszemu stosunkowi setów (6:0). A wicemistrzowie Rosji dali sobie urwać po jednej partii zarówno w meczu z Noliko Maaseik, jak i Istanbul BBSK. Niby Dinamo to dziś dopiero trzecia drużyna rosyjskiej Superligi (do napakowanego gwiazdami Zenitu Kazań traci 9 pkt.), ale to wciąż ekipa z europejskiego topu, która chce nawiązać do tłustych lat 2010-2011, kiedy zdobywała srebrny i brązowy medal LM. Dinamo w tym sezonie na krajowym podwórku z 15 meczów przegrało tylko trzy. Mówiąc krótko, gdybyśmy mieli w kieszeni ostatnią stówę, mocno byśmy się zastanowili, czy postawić ją na naszych.
Chociaż atmosfera w Pałacu Sportu w Moskwie była mocno toporna (część trybun świeciła pustkami), to w pierwszy secie oglądaliśmy kawał dobrej siatkówki. Przez większość czasu oba zespoły grały punkt za punkt, a długo jedynymi rażącymi błędami były co najwyżej te w polu zagrywki. Blok Dinama długo maltretowali szczególnie Dawid Konarski i Kevin Tillie, ale mimo to Rosjanie dali się złamać dopiero w samej końcówce. Skoczyło się 25:23 dla drużyny z Kędzierzyna-Koźla. Druga partia miała podobny przebieg. W końcówce ZAKSA jeszcze bardziej przycisnęła jednak Rosjan zagrywką, przez co Siergiej Grankin musiał biegać za piłką jak w ukropie. 25:21. Tę partię mistrzowie Polski wygrali jednak przede wszystkim bardzo dobrym przyjęciem, które utrzymywało się na poziomie ok. 70 proc. Trener Rosjan Jurij Mariczew, gdyby mógł, pewnie garściami łykałby nervosol.
Szkoleniowiec Dinama to jednak w ogóle ciekawy przypadek. Z Polską wiąże się pewnie jedna z bardziej dziwacznych historii w jego karierze. Mariczew w 2016 r. pracował w naszym kraju, chociaż tak naprawdę… nie pracował. Chemik Police szukał trenera z wypasionym CV i padło na Jurija, który z żeńską reprezentacją Rosji zdobył mistrzostwo Europy. Zespół miał prowadzić w sezonie 2016/2017, a do Polski przyjechać po zakończeniu igrzysk w Rio. Wyglądało to kabaretowo, bo najpierw 4 lipca klub oficjalnie odtrąbił: „Udało nam się zatrudnić bardzo doświadczonego trenera. Wierzymy, że przyczyni się do osiągnięcia celów, które wyznaczymy drużynie przed rozpoczęciem rozgrywek”. Ale już 28 sierpnia nowy prezes poinformował o… rozwiązaniu umowy za porozumieniem stron, bo jak tłumaczono, „zmieniła się filozofia prowadzenia klubu”.
Tymczasem na trzecią partię Rosjanie wyszli jak na ścięcie, długo im nie szło, ale w końcu dopadli jednak ZAKS-ę przy stanie 19:19. I to oni lepiej wytrzymali nerwową końcówkę wygrywając ostatecznie 30:28. W czwartej partii obie drużyny początkowo trzymały się na krótkiej smyczy, ale ZAKSA w końcu podkręciła tempo i odskoczyła na 17:14. I na więcej już zirytowanym Rosjanom nie pozwoliła wygrywając bez większych problemów 25:20. Mistrzowie Polski, chociaż nie byli faworytem, zasłużenie pokonali więc jednego z hegemonów europejskiej siatkówki. Dzięki temu zespół z Kędzierzyna-Koźla z 9 pkt. prowadzi w tabeli i jest już praktycznie pewny awansu.
Skra Bełchatów i Asseco Resovia Rzeszów swoje mecze grają w czwartek. W szczególnie kiepskiej sytuacji są bełchatowianie, bo jak na razie szorują po dnie grupy D. Dlatego jeśli chcą uniknąć kompromitacji, muszą wygrać w Ljubljanie. Z kolei rzeszowianie – lider grupy B – podejmą w domu Włochów z Cucine Lube Civitanova.
RB
Fot. 400mm.pl