Przyznajcie się, ile razy w życiu oglądając sport pomyśleliście sobie: „Ten stary pryk?! Dziadek, gdzie do ludzi?”. A chwilę później odszczekiwaliście, bo ten gość z pooraną bruzdami twarzą, który dla wielu rywali mógłby być ojcem, zlał ich jak chciał. Tak, tak, w wielu dyscyplinach weterani w dalszym ciągu trzymają się dziarsko i udowadniają, że stary człowiek też może. I to długo. Przygotowaliśmy subiektywną listę gości nie do zajechania.
Greg Hancock – 47 lat (żużel)
Kiedy wasi 47-letni ojcowie po powrocie z roboty marzą już tylko o naciągnięciu dresów na tyłek, kapciach, browarze i świętym spokoju od matki, będący ich rówieśnikiem Greg wciąż majstruje przy swoim motocyklu, który ma mu dać kolejny tytuł mistrza świata.
Żywa legenda speedwaya to też dobitny przykład, że formułka „życie zaczyna się po czterdziestce” nie jest tylko słodkim pieprzeniem na pocieszenie po mijającej właśnie młodości. Kowboj z Kalifornii swoje pierwsze indywidualne mistrzostwo świata zdobył w 1997 r. mając 27 lat. Przez kolejne 14 wiodło mu się w Grand Prix różnie: potrafił dołować, jeździć przeciętnie, ale i zdobywać srebrny lub brązowy medal. Śmietankę długo jednak spijali inni. Aż do sezonu 2011, kiedy Hancock znów wygrał mistrzostwo. Kolejne dorzucił jeszcze w sezonie 2014 i ostatnim, 2016. Amerykanin przy tym wszystkim jest też rekordzistą całego cyklu GP – startuje w nim nieprzerwanie od początku jego istnienia, czyli od 1995 r. i przez ten czas wystąpił w aż 202 zawodach. Mało tego, obecny zawodnik Get Well Toruń zaczynał ścigać się w Polsce, kiedy nasz kraj dopiero uczył się życia w kapitalizmie – żużlowcem Unii Leszno został przecież już w 1992 r.
Uchodzi za wesołka, jest jednym z najbardziej lubianych żużlowców w stawce, to w dużej mierze on robi atmosferę w drużynach, w których jeździ. Słowo „skandal” pasuje do niego jak pies do jeża. Można powiedzieć, że jest przeciwieństwem Nickiego Pedersena, którego lubi mało kto. Między tymi panami iskrzyło zresztą wielokrotnie. Najbardziej w 2015 r. podczas meczu ligi szwedzkiej między Piraterna Motala a Dackarna Malilla, kiedy znów ze sobą rywalizowali. W jednym z wyścigów Pedersen spowodował upadek Hancocka i Amerykanin – co chyba nigdy mu się nie zdarzyło – wybuchł. Podbiegł do nadjeżdżającego Duńczyka i rzucił się na niego z pięściami przewalając na ziemię. Ledwo ich rozdzielono. Potem w specjalnym oświadczeniu przepraszał, ale bronił się, że więcej nie mógł już wytrzymać prowokacji wrednego Nickiego. Tak więc aktualny mistrz świata może i ma prawie pół wieku na karku, ale czasami buzuje w nim krew jak u młodzieniaszka.
Co ciekawe, w nadchodzących sezonie w Speedway Ekstralidze oprócz niego będzie ścigało się jeszcze kilku żużlowców z czwórką z przodu w metryce, m.in. Tomasz Gollob (46), Rune Holta (44), Piotr Protasiewicz (42), Sebastian Ułamek (42), Pedersen (40) i Damian Baliński (40).
Noriaki Kasai – 45 lat (skoki narciarskie)
Ktoś powie – czy to tak dużo jak na skoczka, którego cała robota podczas zawodów ogranicza się do oddania raptem dwóch kilkusekundowych skoków? Fakt, to nie maraton, ale wyobraźcie sobie, że kiedy Japończyk zdobywał swoje pierwsze punkty Pucharu Świata, istniał jeszcze Związek Radziecki, w amerykańskiej telewizji emitowano premierowy odcinek „Słonecznego patrolu”, a Telewizja Polska ruszyła właśnie z… telegazetą.
– Rywalizuję w PŚ odkąd miałem 16 lat. Kiedy skończyłem 40 moim marzeniem było, żeby kontynuować skakanie do pięćdziesiątki. 500 (występów w zawodach PŚ – red.) to ładna liczba, ale moją ulubioną jest 6. Chciałbym osiągnąć 600 startów. To może być rekord, którego nikt nigdy nie pobije – mówił w marcu 2016 r. w rozmowie z oficjalną stroną Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS).
Niektórzy spece od fizjologii twierdzą jednak, że Kasaiego nie można traktować jak przeciętnego 45-latka. Jego metrykę trzeba bowiem rozpatrywać w kontekście pochodzenia, a średnia długość życia w Japonii jest drugą najwyższą na świecie i wynosi prawie 85 lat (dla porównania w Polsce to tylko 77). Poza tym, mimo kilku kontuzji, skoczek uchodzi za okaz zdrowia, a jego długowieczności sprzyja też na pewno to, że treningi skoczków – mimo swojej specyfiki – trudno nazwać morderczymi. Japończyk zapowiedział już więc, że chce skakać jeszcze przynajmniej do igrzysk w Pjongczang w 2018 r. Kasai pod tym względem już jest jednak ewenementem, bo do tej pory brał udział w siedmiu igrzyskach. Kiedy wydawało się, że jego jedyną olimpijską zdobyczą pozostanie srebrny medal w drużynie z Lillehammer, w Soczi wyskakał srebro indywidualnie i brąz z kolegami!
Przy całej sympatii, jaką darzony jest Kasai na skoczniach całego świata, trudno jednak nazwać go jednym z absolutnie najlepszych skoczków w historii. Nigdy nie wygrał ani klasyfikacji generalnej PŚ, ani Turnieju Czterech Skoczni, ani mistrzostw świata. Przez 28 lat skakania wygrał 17 konkursów PŚ, a to oznacza średnio mniej niż jedne zawody rocznie.
Ole Einar Bjoerndalen – 43 lata (biathlon)
Z Bjoerndalenem, czyli najwybitniejszym biathlonistą w historii, jest trochę jak… z Andrzejem Gołotą. Miał już tyle ostatnich sezonów, tyle ostatnich wielkich imprez, że w pewnym momencie nawet dziennikarze trzy razy zastanawiali się, czy aby na pewno powinni odtrąbić jego emeryturę. Norweg kończyć miał już po igrzyskach w Soczi, ale dał sobie jeszcze dwa lata do mistrzostw świata w Olso w 2016 r. Po mistrzostwach uznał jednak, że biegać i strzelać zamierza jeszcze do olimpiady w Pjongczang, chociaż będzie miał wtedy już 44 lata.
Trudno podejrzewać, żeby 8-krotny mistrz olimpijski i 20-krotny mistrz świata wciąż musiał robić to dla pieniędzy. W rozkochanej w sportach zimowych Norwegii jest półbogiem, ma bogatych sponsorów, a podczas zawodów nie mieszka jak inni w hotelach, tylko w specjalnej – wartej ponoć ok. miliona złotych – 20-tonowej luksusowej ciężarówce.
W 2011 r. w szczerym wywiadzie dla niemieckiego „Bilda” przyznawał: – Jestem w świetnej formie, trenuję ciężej niż kiedykolwiek, należę do światowej czołówki. Kiedy to się zmieni, nadejdzie najtrudniejszy dzień mojego życia. Dzień, w którym będę musiał zakończyć karierę. Nie wiem, co będzie potem. Boję się tego dnia. (…) Przed dwoma laty byłem naprawdę chory. Nigdy wcześniej nic takiego mi się nie przytrafiło. Kołatały mi się w głowie różne myśli: czy dam jeszcze radę nawiązać walkę z czołówką? Czy to już koniec? To była męka. Ale wiem, że nie staję się coraz młodszy i pewnego dnia faktycznie nastąpi koniec. Wtedy moja kariera będzie jak zeszłoroczny śnieg.
Wraz z wiekiem swoją karierę traktuje jednak coraz bardziej zadaniowo. Po raz ostatnim na podium w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata był bardzo dawno, bo w sezonie 2008/2009. Później ostrzył sobie zęby przede wszystkim na igrzyska olimpijskie i mistrzostwa świata. I praktycznie z każdych imprez przywoził złoto, coraz bardziej irytując rywali, którzy pewnie gdyby tylko mogli, sami zabraliby mu już narty i karabin przeganiając na emeryturę.
Na emeryturę nie zgadza się jeszcze również 41-letni Austriak Daniel Mesotitsch. Srebrny i brązowy medalista olimpijski kolejno z Vancouver i Soczi nie rezygnuje, chociaż w ostatnim sezonie PŚ był statystą – zajął na koniec dopiero 73. miejsce.
Siergiej Tietiuchin – 42 lata (siatkówka)
2015 rok, jego Lokomotiw Biełgorod gra mecz z Zenitem Kazań. Wilfredo Leon atakuje z drugiej linii, kiwa, wygląda na to, że goście już się nie wybronią. Piłka leci wprawdzie w kierunku Tietiuchina, ale już go mija, bo ten praktycznie leży brzuchem na parkiecie. I wtedy w przedziwny sposób wygina lewą nogę, odbija piłkę piętą i niemal idealnie dogrywa ją do rozgrywającego. Kontra i punkt dla Lokomotiwu. Rosyjski przyjmujący miał już wtedy 40 lat. Takiej obrony nie powstydziłby się nawet słynny bramkarz Rene „El Loco” Higuita, kolumbijski wariat od tzw. kopnięcia skorpiona.
Tietiuchin to legenda nie tylko rosyjskich, ale i światowych parkietów: cztery medale olimpijskie w tym złoty z Londynu, sześć medali mistrzostw świata i Europy, dziesięć Ligi Światowej, cztery wygrane Ligi Mistrzów i aż dziesięć mistrzostw Rosji. Wygrał praktycznie wszystko, chociaż trudno go nazwać wirtuozem siatkówki. Jego styl z czystym sumieniem można określić jako cyniczny – zamiast siatkarskimi gwoździami, punkty najczęściej zdobywa obijaniem piłki o blok. I robi tak wciąż pomimo swoich 42 lat. Z gry w reprezentacji Rosji zrezygnował po nieudanych igrzyskach w Rio, teraz poświęca się występom w drużynie z Biełgorodu. Jego nazwisko przewijało się także w kuluarach jako możliwa kandydatura na następcę Władimira Alekny w fotelu trenera Sbornej.
Ale niewiele brakowało, aby kariera ST została brutalnie przerwana. W 2000 r., kiedy był już zawodnikiem Pallavolo Parma, miał we Włoszech bardzo poważny wypadek. Jechał akurat z Romanem Jakowlewem, kiedy podczas wyprzedzania stracił panowanie nad samochodem i czołowo zderzył się z nadjeżdżający autem. Obaj cudem przeżyli. Tietiuchin miał pogruchotany łokieć (przeszedł kilka operacji) oraz połamane palce u nóg. Nie grał przez pół roku.
Jest to też facet z klasą. Można powiedzieć, że to przeciwieństwo prowokatora Aleksieja Spiridonowa, który potrafił „strzelać” palcami do polskich kibiców, pluć na trybuny, a potem śmiać się, że niczego takiego nie pamięta. Tietiuchin to przy nim mąż opatrzności. – Siatkówka to moje życie i moja miłość. Chciałbym być wzorem dla młodych chłopców i dziewcząt, którzy zaczynają grać – mówił.
Wśród siatkarskiego topu jest jeszcze jeden pan po czterdziestce. Słynny brazylijski libero Sergio, który po zakończeniu reprezentacyjnej wciąż gra w SESI Sao Paulo, jest młodszy od Rosjanina o niecały miesiąc.
Thierry Omeyer – 41 lat (piłka ręczna)
https://www.youtube.com/watch?v=AWeplJ4GwQk
Na głowie najlepszego piłkarza ręcznego świata 2008 r. włosów może jest coraz mniej, ale Omeyer i tak ma się wyjątkowo dobrze. Niedawno przedłużył kontrakt z PSG do 2018 r., mało tego, trafił nawet na okładkę kolejnej części popularnej gry komputerowej Handball 17. Trudno o lepszą twarz, skoro mówimy o gościu, który jest 2-krotnym mistrzem olimpijskim, 4-krotnym mistrzem świata i 3-krotnym mistrzem Europy. A przecież podczas trwającego właśnie mundialu we Francji może poprawić ten dorobek…
Jego wiek trzeba docenić, bo bramkarze w piłce ręcznej to fach szczególny. Kto był kiedyś świadkiem specjalistycznego treningu, któremu są poddawani, wie o co chodzi. Zawodnik na tej pozycji musi być nie tylko niesamowicie rozciągnięty (szpagat to w zasadzie normalka), ale mieć też niesamowity refleks, bo czas reakcji na rzut to ułamki sekund. A w meczu w kierunku bramkarza leci średnio 50-60 rzutów.
Kto wie, być może Francuzowi w utrzymaniu formy pomaga gra w pokera, której jest wielkim miłośnikiem?
– Koncentracja jest niezbędna w piłce ręcznej tak samo jak i w pokerze, ponieważ nawet najmniejszy błąd przy zielonym stole może mieć ogromne konsekwencje. Zarówno w piłce ręcznej jak i pokerze bardzo ważne jest, aby dobrze przygotować się zwłaszcza na poziomie psychologicznym. Podczas zawodów naprawdę trzeba być w stanie dostać się do środka głowy przeciwnika – mówił kiedyś.
Ale długowiecznych bramkarzy w ręcznej jest więcej. W 2017 czterdziestka pękła m.in. u Danijela Saricia (Al-Qiyada), Gorana Stojanovicia (Al-Jaish S.C) i Gorazda Skofa (PSG).
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. FotoPyk, alchetron.com