Dlaczego internet to największy wynalazek ludzkości. Dlaczego prywatność w sieci istnieje tylko teoretycznie, ile wie o nas Google, Facebook. Jak będzie wyglądać przyszłość internetu, jak zmieni świat sztuczna inteligencja. O standardach w dzisiejszych mediach, przyszłości mediów, portalach horyzontalnych walczących na froncie totalnym, jak i również o tym jak… Paweł Zarzeczny wpłynął na powstanie SpidersWeb. O tym wszystkim z twórcą portalu, Przemysławem Pająkiem. Zapraszamy.
***
Moim pierwszym komputerem było Commodore 64, miałem dziesięć lat. Gry rozpalały wyobraźnię, zarywało się noce przy Gianie Sisters. Najgorsze na Commodore było ustawianie głowicy. Czasami gra wgrywała się półtorej godziny i nigdy nie byłeś pewien, czy na pewno pójdzie – mogło się okazać, że jednak źle się wczytała i cały trud na nic. Czasy – z perspektywy dzisiejszych graczy – nieprawdopodobne. Nie byłem jednym z pierwszych, którzy mieli komputer, pamiętam choćby dwóch kolegów z podstawówki, bliźniaków, którzy mieli Atari. Potrafiłem spędzać u nich kilkanaście godzin dziennie. Ich mama mnie subtelnie wypraszała – Przemku, może byś już poszedł do domu? (śmiech) Tłukliśmy w Boulder Dasha, symulator hokeja Face Off i pierwsze menadżery piłkarskie. Wkrótce przesiadłem się na Amigę, a później peceta, gdzie oczywiście zaczęła się era Championship Managera. Jednego lata graliśmy z kumplami całe wakacje. Dosłownie: spotykaliśmy się co rano i bite dwa miesiące graliśmy dzień po dniu, do samej nocy. Ja, oczywiście, Zagłębiem Sosnowiec, najeżonym reprezentantami Polski (śmiech). Championship Manager niesamowicie rozwijał piłkarską wiedzę ogólną. Wiedziałeś, kto się wybijał w Ameryce Południowej, znałeś na pamięć składy polskich drużyn. Futbol zawsze był moją pasją, choć sam w piłkę rewelacyjnie nie grałem. Ale np. podczas mundiali prowadziłem ręcznie zapisywane zeszyty, gdzie wypisywałem składy, strzelców, w której minucie kto dostał kartkę. Do dziś je mam, żal wyrzucić.
Rodzice nie łapali się za głowę tamtego lata? Wakacje, słońce, a wy dwa miesiące przed monitorem.
Łapali, ale musieli iść do pracy. Poza tym w ich opinii przynajmniej byliśmy bezpieczni. Wszystko jest kwestią perspektywy: ja dzisiaj też się denerwuję, gdy widzę jak mój syn spędza po kilka godzin dziennie przy PlayStation i wydaje mi się, że nie powinien tego robić. A przecież byłem taki sam! Łoiliśmy wtedy w tego menadżera cały boży dzień. Nie było jednak tak, że liczył się tylko komputer. Miałem taką cechę, że jak coś zaczynało mnie interesować, to musiałem wejść w to dogłębnie, eksplorować do samego końca. Zacząłem biegać długie dystanse – wygrałem w swojej kategorii wiekowej na Śląsku. Jak zacząłem grać w szachy, to wypożyczałem książki o szachach, podpatrywałem partie innych, jarałem się Kasparowem, Karpowem. Ostatecznie zająłem trzecie miejsce na turnieju międzywojewódzkim. Fajna książka? To trzeba przeczytać wszystkie jej autora. Jedna piosenka mi się spodobała? Całą dyskografię musiałem ściągnąć. Najbardziej lubiłem jednak grać w kosza, pasję podsycało oglądanie Chicago Bulls po nocach – Michael Jordan był kimś nie z tej ziemi. Sam grałem na tyle dobrze, że miałem epizod w reprezentacji Polski do lat 16. Kontuzja jednak wyłączyła mnie z gry, straciłem całą szybkość. Nie było wielkiego żalu, bo szybko znalazłem sobie inne zajęcia.
Co było dla ciebie osobistą komputerową rewolucją? Pierwszy pecet?
Nie, rewolucją był internet. Moja mama jest pracownikiem naukowym na uczelni, a uniwerki szybko miały dostęp do sieci. Zakradałem się do mamy i buszowałem w necie, którego wtedy nikt nie miał. Może nie powinienem tego mówić, ale kilka razy zostałem na noc. Jakoś się dogadałem z mamą, która miała swój gabinet, musiałem tylko uważać na stróża, gdy robił obchód. Zachłysnąłem się internetem, tym, co można tam zdobyć, znaleźć. To była gorączka, która zmieniła moje postrzeganie świata. Byłem pewny, że to coś, co wywróci cały świat. Dla mnie internet to największy wynalazek w historii ludzkości. Ja wiem, że można powiedzieć – prąd, samochód. Ale dla mnie świat nigdy nie widział fenomenu, które niwelowałoby tyle barier. Mogę pracować z Tajlandii, mogę pooglądać sobie Nowy Jork w czasie rzeczywistym, mam dostęp do potężnych bibliotek wiedzy, a wszystko do zdobycia w ułamek sekundy. A przecież to dopiero początek internetu, jego raczkowanie.
Więc co będzie dalej?
Aktualnie jesteśmy w drugiej fazie rozwoju internetu. Najpierw był net stacjonarny, czyli musiałeś podejść do urządzenia, na przykład peceta, żeby wejść do sieci. Teraz mamy erę internetu mobilnego, czyli masz go wszędzie tam, gdzie jest zasięg telefonii komórkowej. Za chwilę będzie taka era internetu, że sieć będziemy traktować jak powietrze – nawet nie będziemy się zastanawiać, że ona jest. Będzie wszechobecna. Każda rzecz w naszym otoczeniu będzie jakoś wprzęgnięta w ekosystem internetu. Kupujesz kawę? Gdzieś trafiają dane, kto kupuje, jaką, którą w tym tygodniu, miesiącu, roku. Nawet zwykłe krzesło będzie odnotowywać kto na nim siedzi, wszystko będzie zespolone z cyfrowym światem. To zmieni kompletnie obraz życia człowieka. Dla kogoś to brzmi absurdalnie i pompatycznie – krzesło będzie wiedzieć kto na nim siedzi, śmiech na sali! Ale wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tempa zmian zachodzących na świecie. Popatrzmy: internet mobilny ma raptem dziesięć lat. Jak mocno zmieniło się życie dzięki smartfonom? Dziś inaczej wygląda rynek pracy, diametralnie zmieniły się wszystkie media, powstały media społecznościowe nowej generacji – są tysiące konsekwencji internetu mobilnego. Dlatego trzeba zastanowić się: co będzie za dziesięć lat? Jak znowu mocno zmieni się nasze życie? A przecież jesteśmy u progu całej komputerologii, bo ile mają komputery osobiste, 50, 60 lat? Przecież to tyle, co nic!
Motoryzacja uchodzi za mającą długie tradycje, a przecież to też raptem 120 lat, choć nam wydaje się, że jest niesamowicie zaawansowana. Elon Musk, jeden z największych wizjonerów naszych czasów, powiedział, że jego zdaniem jeszcze za naszego życia prowadzenie auta przez człowieka będzie nielegalne. Ja w to wierzę. Już 2020 rok może być przełomowy dla automatycznych samochodów, większość producentów wprowadzi seryjną produkcję. Już dzisiaj mam półautomatyczne auto, gdzie na autostradzie mogę puścić kierownicę, a ono utrzyma odległość, utrzyma pas, trasę – dzisiaj, bez żadnych nie wiadomo jakich pieniędzy i technologii. Za dwadzieścia, trzydzieści lat, auta będą w pełni automatyczne, wyprą człowieka, który jest jego najbardziej wadliwą częścią, najbardziej narażonym na pomyłkę elementem prowadzenia samochodu. Należy sobie uzmysłowić, że jesteśmy na początkowym etapie drastycznego przyspieszenia rozwoju technologicznego, który zmieni całą ludzkość. Główny futurolog Google’a, Ray Kurzweil, mówi wręcz, że nadchodzi tzw. Osobliwość. Sztuczna inteligencja, która totalnie przewyższy możliwości człowieka. To ona znajdzie rozwiązania na problemy, na które my solucji nie potrafimy znaleźć – smog, globalne ocieplenie, głód. Wystarczy przekroczyć ten magiczny moment, kiedy komputer uzyska samoświadomość, a znajdziemy się w innej erze. Starość, śmierć? Problemy do rozwiązania. Zresztą, już wstępem do tego jest drukowanie narządów.
Gorzej jak komputer uzna, że aby rozwiązać problem globalnego ocieplenia, trzeba usunąć ludzkość.
To wciąż będzie maszyna, a maszyny projektuje człowiek. Będzie sama się uczyć, będzie się rozwijać, ale cały czas będzie pracować w obrębie tego, do czego jest zaprogramowana, nawet, gdy osiągnie świadomość. Nie sądzę, by to miało negatywny wpływ na ludzkość. Człowiek zawsze bał się rozwoju technologicznego. Jak wchodziło do użytku auto, to pytano: po co, skoro mamy konie?
Świadome maszyny mogą być w szerszym planie kolejnym etapem ewolucji?
To mówi Kurzweil – nadchodzi czas cyborgizacji ludzi. Połączenie człowieka i maszyny będzie kolejnym etapem życia na ziemi.
Mówiłeś, że nawet krzesło będzie wiedzieć, kto na nim siedzi. To brzmi jak totalna inwigilacja i śmierć prywatności.
Oczywiście, to jest chyba najbardziej palący problem, jeśli chodzi o internet w ogóle. Prywatność danych istnieje tylko teoretycznie. Już dzisiaj Facebook wie o nas niesamowite rzeczy: w jakim mieszkaniu mieszkasz, ilu jest domowników, jaki jest rozkład mebli w twoim domu. W przyszłości będzie można totalnie inwigilować każdą osobę w sposób niewyobrażalny. Ludzie często kłamią, nawet nie wiedząc, że kłamią, ale nie okłamiesz tego, kim jesteś. Wystarczy, że dorwiesz czyjąś historię przeglądarki i ile już wiesz o tej osobie: o jej ambicjach, planach, niecnych sprawkach, względnie zainteresowaniach, o których nie chce mówić. To wielkie wyzwanie stojące przed współczesnym Internetem. Niestety jest tak, że tym największym, jak Facebook, Google, wcale nie zależy na przesadnej ochronie danych. Oni w dużej mierze z nich żyją. Oczywiście bronią się, że analizują tak gigantyczne masy informacji, że trudno mówić o jednostce, bo mowa o przepływie miliardów danych, ich przetwarzaniu i wyznaczaniu trendów. Moim zdaniem wiara w te tłumaczenia jest naiwnością. Snowden pokazał, że tak naprawdę możesz dorwać każdego. To przerażające. Myślę, że jest to dobrze pokazane w „Raporcie Mniejszości” – świetnym filmie Spielberga. Tam jest taka scena, gdy Tom Cruise idzie ulicą, a wszystkie reklamy do niego mówią – hej ty, ostatnio mnie nie kupowałeś. Mamy dla ciebie nowy rozmiar model twoich ulubionych butów. Ciężko będzie się ukryć przed takim światem. Choć z drugiej strony jakbyś był wyłączony z tego świata, to tak jakbyś nie istniał. Nie poradzisz sobie.
Pisałeś, że rośnie frustracja wykluczonych z internetu, nowych technologii. Zastanawiałeś się, czy ta frustracja nie przerodzi się w coś poważnego.
Z politowaniem patrzę na ludzi, którzy stoją w okienku bankowym, żeby mieć dostęp do swoich pieniędzy, albo którzy płacą rachunki na poczcie. Przecież to wszystko można zrobić w minutę z dowolnego miejsca przez aplikację. Osoby, które nie zrozumieją zmian technologicznych, będą tracić, wykluczać się, tylko, że w coraz bardziej znaczący sposób. Moim zdaniem kolejny wielki konflikt społeczny nie będzie miał podłoża geopolitycznego czy ustrojowego, ale będzie polegał na dostępie do technologii. Segregacja ludzi ze względu na dostęp do najnowszych możliwości cywilizacyjnych. I widzisz, my też to odczuwamy, już teraz. Polacy są wykluczani ze względu na język polski. Nie mamy jednej z najważniejszych aplikacji, która znajduje się w iPhone – Siri, która jest niedostępna po polsku. Czemu nie działa, czemu nie została przystosowana? Bo Siri polega mocno na usługach Microsoft Bing, których u nas praktycznie nie ma, Google jest tu za mocny, więc Siri nie ma racji bytu. Jesteśmy geograficznie wykluczeni, a technologia sterowania urządzeniami za pomocą głosu właśnie wchodzi na top priorytetów w technologiach. Na trwających aktualnie targach w San Francisco asystenci głosowi są hitem. Przeróżne firmy idą w tym kierunku, by wystarczyło, żebyś powiedział: sprawdź mi Ubera, sprawdź, co jest w kinie, umów mnie do resturacji, puść kawałek Coldplay ze Spotify.
Przeczytaj mi artykuł na Weszło.
Przeczytaj mi artykuł na Weszło. Sprawdź, kto mnie wzmiankował na Twitterze. To technologia rozwijająca się coraz szybciej. Jesteśmy z niej wykluczeni. Z drugiej strony, gdy przyłączasz nowych ludzi do technologii, otrzymują oni dostęp do jej najnowszej odsłony. To nie jest proces stopniowy. Afryka ma najnowocześniejszy system bankowy na świecie, bo etap powszechności banków wchodził w dużej mierze w czasach bankowości mobilnej. Tam większość ludzi pierwszy raz styka się z bankiem i robi to właśnie na telefonie. W USA natomiast, gdzie kultura bankowości jest przecież niezwykle silna, mają bardzo stare usługi bankowe. Korzystają wciąż z czeków, które u nas wyszły z użycia piętnaście lat temu. To też pokazuje – jak już się przyłączasz, to od razu do najnowszej wersji. Niemniej ci, którzy nie będą włączeni, żyć będą w innym świecie.
Chciałem skonfrontować cię z twoim własnym cytatem. Powiedziałeś kiedyś jak istotne w prowadzeniu portalu jest, uwaga, “angażowanie osób o mniejszym bagażu intelektualnym”.
Wow, ja tak powiedziałem?
Dodam kontekst. Powiedziałeś, że trzeba modelować treści pod młodszych, choćby osławioną “gimbazę”.
Nie ukrywam, jest wiele treści, które na Spider’s Web tworzymy z premedytacją dla młodego czytelnika. Jeśli dziś nie mówisz do ludzi odpowiednio młodych, czyli o nieco innych zdolnościach percepcji, to nie będziesz miał sukcesu. Nie wychowujesz przyszłych czytelników. Czytelnik dzisiaj jest tam, gdzie stare media go nie szukają. My szukamy. Stare media często nie rozumieją dlaczego warto walczyć o tych ludzi, nie potrafią też tak budować treści. Nie piszemy dla tych, którzy piszą komentarze. I tak napiszą. Nie piszemy dla superfanów, nie piszemy dla hejterów. Piszemy dla szarej strefy, dla potencjalnych czytelników, czyli dla tych, których chcemy zdobyć. Taką mam postawę.
Widziałeś tyradę Craiga Fergusona, “Why Everything Sucks”?
Nie.
Mógłbym cię poprosić, żebyś go obejrzał? Trwa trzy minuty.
Dobrze.
No dobrze. Zobacz. Weźmy np. Youtube, jeden z najpopularniejszych formatów internetu, także tego medialnego. Kto tam króluje, jaki odbiorca? Mający od 10 do 16 lat. Dzieciaki zlewają telewizję, to jest dla nich archaizm. Stare media nie mają pojęcia, kim są ludzie, którzy zawładnęli świadomością młodych. Ja znam na bieżąco youtuberów, bo mam synów w we wspomnianym wieku. Widzę jak na dłoni, co jest dla tej generacji ważne. Telewizja nie istnieje, są vlogerzy, youtuberzy. Moi synowie potrafią kilkadziesiąt minut spędzić na oglądaniu, jak ktoś gra w grę i przy tym prowadzi narrację, a potem zjawiać się na kolejne odcinki dzień po dniu.
Też w miarę obserwuję środowisko youtuberów. W niektórych przypadkach zastanawiałem się, jak to możliwe, że coś tak słabego ma tyle wyświetleń.
Oczywiście, czasami się dziwisz. Jestem starym facetem, który nie do końca rozumie, na czym polega fenomen pewnych trendów. Ale media są biznesem, ja jestem wydawcą mediów. Jeśli widzę, że gdzieś jest możliwość rozwoju mojego biznesu, to tam idę. Nie obniżam poziomu treści do jakiegoś ekstremum, staram się się tylko zmienić ich charakter, by odpowiadały na to, jak ludzie chcą te treści konsumować.
Masz tak, że myślisz: nie no, to jest za mądre. Trzeba przystosować dla, wróćmy, “osób o mniejszym bagażu intelektualnym”.
Nie, aż tak to nie. Oczywiście mamy teksty o różnym charakterze, jest podział na newsmanów, felietonistów, publicystów, są duże teksty, są treści nieco przystępniejsze. Staramy się tak budować ramówkę, by była dobrym produktem całościowym, angażującym różnych ludzi. Gdybyśmy robili to źle, nie dobilibyśmy ze Spidersweb do prawie trzech milionów unikalnych użytkowników.
Prasa tradycyjna w ogóle ma jeszcze szansę przetrwać?
Nie ma najmniejszych szans, dziś należy sobie zadawać pytania innego rodzaju. Pamiętam jak zaczęliśmy być zapraszani na konferencje technologiczne, to podział wyglądał tak: kilku przedstawicieli prasy i my, blogerzy internetowi. Wokół nas skakano, bardzo starano się, byśmy dobrze o nich pisali. Byliśmy oczkiem w głowie. Dzisiaj z prasy nie ma nikogo, ale i wokół nas już nikt nie skacze. Teraz oczkiem w głowie są snapchaterzy i youtuberzy. Jestem tym trochę przerażony, bo jesteśmy słabi na Youtube, choć inwestujemy w to dużo i wiemy, że tam jest coraz potężniejszy rynek reklamowy. Uważam, że mamy dobre treści, ale nie generują takich zasięgów, jakie bym chciał. Na Snapchacie nie ma prawie nikogo z redakcji, bo nie rozumiemy tego medium. Za chwilę my możemy być w tej niszy, w której dziś jest prasa. Dlatego trzeba cały czas zastanawiać się nie tylko nad treścią, ale formą jej podania.
Czyli możemy stać się takimi samymi ignorantami, jak ci z dziennikarzy prasowych, którzy deprecjonują internet.
Mam nadzieję, że nie, ale jestem zdruzgotany, że nie rozumiem Snapchata. Wiem, że tam jest mocne zagrożenie. Olewając nowe rodzaje dystrybucji treści, będziemy się alienować. Spójrz na Jarka Kuźniara. Wiem, jaki hejt generuje, ale wiesz, co jest jego największym atutem, w czym tkwi jego fenomen? On doskonale to wszystko rozkminił. Umie wyczuć koniunkturalność czegoś na dwie minuty zanim coś będzie popularne. Pierwszy korzystał z Peryskopa, przed wszystkimi. Jest świetny właśnie na Snapchacie, gdzie większość z nas, starych, nie potrafi się odnaleźć. Wyczuł, że youtuberzy rosną, więc z kilkoma się skumał, choćby ze świetną Wittaminą, czy Szafrańskim. Widzi punkt zapalny, nim ten wybuchnie. Żałuję, że nie potrafię jak on.
Zawsze odróżniałeś SpidersWeb od portali horyzontalnych. Każda informacja ma u was być opinią.
Ja w ogóle nazywam to publicystyką emocjonalną. Wyrażaj opinie, tym, co robisz wzbudzaj emocje. Oczywiście jest parę tekstów, w których starałem się być kontrowersyjny na siłę i dziś się ich wstydzę. Ale jako trend, to jest coś, co w sumie my przynieśliśmy na rynek. Takich serwisów blogowych wielu przed nami nie było. Widzę, że dziś nawet portale horyzontalne idą w kierunku, który my przed laty zaproponowaliśmy. Nie znaczy to też oczywiście, że kwestia newsowości nie jest ważna, bo z niej płynie siła, którą dostajesz od Google’a. Jak jesteś szybki, jak jesteś pierwszy, jak jesteś referencyjny, to Google bardzo wspiera cię w pozycjonowaniu.
To rekord szybkości pobiłeś w 2011, gdy wyprzedziłeś Apple’a w jego własnej konferencji.
Odkryliśmy, co Apple’a pokaże na konferencji. Przeglądałem strony Apple’a i zauważyłem, że poszczególne działy i produkty mają swoje kolejne numery odzwierciedlone w adresie URL. Doszedłem do ostatniego numeru, który był aktywny, po czym ręcznie zmieniłem adres na kolejną liczbę. Ukazały mi się wtedy działy forum, które były przygotowane pod nowe produkty, które dopiero miały być zaprezentowane na konferencji Apple’a. Co ciekawe, były też ich nazwy, w tym nowy MacBook Air. Hackerstwo żadne, prosty, dość przypadkowy sposób. Napisaliśmy to jako pierwsi na świecie, oscreenowaliśmy i w momencie rozniosło się gigantycznie po całym świecie. Wszyscy najwięksi z branży do nas linkowali, w tym największe serwisy technologiczne świata. To dało nam bardzo dużo referencyjności, co jest jedną z podstaw mocnej domeny. Zaliczyliśmy gigantyczny skok, ruch zwiększył się dwukrotnie.
To dobry moment byś opowiedział, jak to się stało, że felietonista Trendy Foods, niedoszły koszykarz, został twórcą Spidersweb.
Jako nastolatek nie wiedziałem za bardzo, co chciałem robić w życiu. Pisałem nawet prozę pod pseudonimem, ale bez sukcesów. Nie dostałem się na prawo, gdzie mógł mnie zaprowadzić owczy pęd, poszedłem więc na angielski, z którego byłem dobry. Po anglistyce studiowałem ekonomię. W ramach studiów trzeba było odbyć kilka miesięcy praktyk, poszedłem do Instytutu Monitorowania Mediów w Warszawie. Tam z jakiejś okazji poznałem ludzi z Przeglądu Sportowego, w tym Pawła Zarzecznego. Zacząłem do niego pisać, a on zachęcał – pisz, pisz! Miałem kilka fajnych publikacji w dodatku weekendowym, bodajże “Magazynie sportowym”. Ze swoim materiałem o finansach Ligi Mistrzów trafiłem nawet na okładkę. Czasami Paweł odpisywał mi tylko “bla bla bla”, ale opublikowałem w papierowym Przeglądzie kilkanaście tekstów, często były to artykuły na kilka stron. Po czasie okazało się, że w tym samym czasie do Pawła zaczął pisać na podobnych zasadach Przemek Rudzki, którego znałem ze szkoły średniej. Paweł miał dwóch kolesi, mnie i Rudzkiego, ostatecznie w takim wewnętrznym castingu wybrał jego. I super, że tak się stało, bo Polska straciłaby dobrego dziennikarza, dzisiaj gwiazdę Canal+, a pewnie Spidersweba by nie było. Ja jednak też wolę mieć Spidersweba, niż być komentatorem Canal+ (śmiech).
Wtedy jednak się podłamałem, że Paweł mnie nie wziął, choć przyznam: do dziś korzystam z wielu jego rad, pomógł mi rozwinąć styl. Wkrótce dostałem pracę w Prymacie, gdzie byłem szefem PR-u, potem marketingu internetowego, dobrze mi to szło. Zarazem wciąż chciałem pozostać przy pisaniu, więc publikowałem w Newsweeku artykuły o biznesie w technologiach. Przyszedł 2007 rok, pojawił się iPhone i zgłupiałem. Pomyślałem – to jest coś, co zmieni świat. Zacząłem pisać na “MyApple”, początkowo na forum, później już stałem się jednym z redaktorów. Po czasie chciałem kupić tę domenę, nie chcieli jej sprzedać, więc stworzyłem własne medium, PrzemekSpider.com. Pisałem tam sobie hobbystycznie o Apple’u, codziennie. Tak sam dobiłem do około 30 tysięcy użytkowników, wciąż ani przez chwilę nie myśląc, że to może się okazać rentowne. Byłem zafascynowany Apple’em, miałem swoje ujście, koniec. Spiknąłem się z Michałem Młynarczykiem, który miał swój blog, “Kciukiem”, czy czasem nie byłoby fajnie połączyć siły i publikować na jednej stronie, by wzajemnie sobie nakręcać ruch. Tak pisaliśmy we dwójkę, potem w trójkę, czwórkę, ale cały czas nikt nie mówił o kasie. Kula śnieżna nabierała tempa: polecił nas Artur Kurasiński, ważna osoba z branży. Dostaliśmy pierwsze zaproszenie na Mobile World Congress w Barcelonie. Zaczęły się też pierwsze propozycje reklamowe i powoli zaczęły się jakieś pieniądze, a wszystkie przeznaczałem na to, żeby ściągać kolejnych ludzi. Chodziło mi o autorytety w swoich specjalizacjach: Maciek Gajewski doskonale zna się na produktach Microsoftu, najlepiej w kraju, był moim celem “transferowym”. Ludzie mogą mieć do nas jakieś “ale”, zarazem wiedzą, że Maciek będzie miał najlepsze newsy i najlepsze dojścia, więc wejdą szukając wieści z Microsoftu. Nasz zakres tematyczny stale się poszerzał, ja byłem postrzegany, jako specjalista od Apple’a, także już przez stare media. W październiku 2011, gdy zmarł Steve Jobs, każda telewizja w Polsce chciała mieć moją wypowiedź. Byłem w TVP, w Faktach, w TVN24 leciałem na żółtym pasku, byłem wszędzie.
W Trwam też?
W Trwam nie, ale i tak zobaczył to prezes firmy Prymat. Zaprosił mnie do gabinetu, gdzie wszedłem opromieniony niespodziewanym sukcesem medialnym. On natomiast spuścił ze mnie powietrze: Przemek, zdecyduj się czy chcesz ze mną przyprawy sprzedawać, czy opowiadać o Stevie Jobsie w telewizji. Dał mi tym samym do zrozumienia, że wóz albo przewóz. I tak od stycznia 2012 pracowałem już tylko na Spidersweb. Nigdy bym się jednak nie zdecydował na ten ruch, gdyby nie to, że miałem zapewniony roczny kontrakt reklamowy z Nokią. On nas ukształtował, dał nam pieniądze na start. Gdyby nie to, pewnie błagałbym prezesa: szefie, poprawię się, już nie będę opowiadał o Jobsie w telewizji. Żałuję jednak, że nie wystartowałem ze dwa lata wcześniej, kiedy ruszyli choćby panowie od o2. Zobaczmy gdzieś dziś są, mają portal horyzontalny. Gdybym ruszył wcześniej, kto wie. Zarazem dwa lata później Spidersweb nie miałby już szans. Osobiście uważam, że dzisiaj nie ma już możliwości na osiągnięcie takiego sukcesu niezależnym mediom jak Weszło, Spidersweb. Internet jest nasycony, jeśli chodzi o taką formę quasiblogową. Może da się to zrobić z inną formą, której nikt nie odkrył albo, która dopiero wchodzi, nie wiem, vlogową, instagramową, ale taki sukces zasięgowy dziś… nie, nie ma szans. Portale horyzontalne walczą na froncie totalnym. Chcą wyciąć całą konkurencję niezależną.
Wy clickbait nie stosujecie.
Według naszych czytelników jesteśmy najgorszymi clickbaiterami, choć jestem przeciwnikiem takich praktyk. Dla mnie wyznacznikiem jest to, czy kłamiesz w tytule. My nie kłamiemy. Staramy się stworzyć trochę intrygi, zagadki, ale nie kłamiemy. Natomiast widzę trendy – dwa lata temu WP zapowiadała, że odchodzi od clickbaitu, ale wróciła. Niestety to działa. Póki rynek będzie oparty na zasięgach, klikach, tak to będzie wyglądać – a oparty na tych fundamentach jest coraz bardziej.
Podam ci dwa clickbaitowe przykłady do skomentowania. “Rosji zabrano Mistrzostwa Świata!”. O jakie chodzi?
Wiadomo tylko, że nie piłkarskie. To właśnie wyłudzenie oparte na kłamstwie.
Chodziło o bobslejowe MŚ. Następny artykuł. “Najpierw Lewy, potem Fabiański”.
Nie mam pojęcia.
Paul Clement trenerem Swansea, a wcześniej był asystentem w Bayernie.
O Jezu… No tak, Lewandowski sprzeda wszystko. Oczywiście ludzi to irytuje, ale niestety to się klika.
Nie sądzisz, że będzie bunt, jeśli dalej będą stosować takie praktyki?
Ale jaki ma być bunt? Jakie masz alternatywy?
Korzystanie z internetu to sztuka wyboru. Sieć jest oceanem możliwości.
Oczywiście, natomiast oni idą w totalne masy. Wszędzie są wielcy, w Google gigantyczni. Szukasz informacji ogólnych w wyszukiwarce? Trafiasz do nich. Przeglądasz sociale? Jesteś u nich. Nie widzę na horyzoncie alternatywy. W dłuższej perspektywie mogą wykosić telewizję, na co już mają ambicje, a w konsekwencji zbierać większość reklamowego tortu.
Ale wy pokazujecie, że można rzucić im wyzwanie.
Można, ale jest bardzo mało takich przykładów. W technologiach nam się udało także dlatego, że to nie był wysoki priorytet dla portali horyzontalnych. Jak spojrzysz, która to kategoria u nich, to gdzieś piąta, szósta. Najpierw informacje, lifestyle, sport, jedzenie, kobieta, motoryzacja, a technologie na szarym końcu. Niemniej taki biznes, zobacz – nie ma już żadnego niezależnego medium biznesowego, a przynajmniej tak dużego jak Spidersweb. Wszystko przeniosło się na portale horyzontalne. Bankier, Money – wykupione. No i druga rzecz – my zebraliśmy najlepszych ludzi z rynku, słono inwestując, bo nie jest łatwo wygrać z portalem horyzontalnym walkę o człowieka. Budujemy kompetencyjność i markę ludzi. To jest rzadkością, bo media boją się stawiać na ludzi. Boją się, że ludzie za bardzo urosną i gdzieś pójdą dalej.
Podobało mi się twoje hasło: dobrego felietonistę poznaję się nie po dwudziestym tekście, ale po pięćsetnym.
Poznałem wielu ludzi, którzy zapowiadali się doskonale, pierwsze teksty mieli wybitne. Ale z czasem nie potrafili utrzymać poziomu skupienia, kreatywności, zaangażowania. To duży problem. Praca w mediach jest trudna, bo cały czas wymaga od ciebie bycia na topie, dbania o swoją markę. To praca ustawiczna, non stop. Niewielu jest w stanie wytrzymać to tempo i rygor pracy. Dziennikarz musi być cały czas na alercie, cały czas potwierdzać swoją wartość.
Napisałeś, że praca redaktora w momencie skończenia tekstu w dużej mierze dopiero się zaczyna.
To moim zdaniem kwestia, której nie rozumieją tzw. dziennikarze starych mediów. Kiedyś było zerojedynkowo: pan dziennikarz pisał, reszta czytała. Kontaktu brak. Jak kogoś poruszył tekst i wysłał list, to dziennikarz przeczytał albo nie, mógł też schować kopertę do szuflady. Teraz napisanie tekstu to jakieś czterdzieści procent pracy. Reszta to praca wokół tekstu: to jak go zajawisz na social media, jak wchodzisz z czytelnikami w interakcje. My z tego rozliczamy naszych ludzi. Nie ma tak, że tylko piszesz tekst. To filozofia, która przeziera na cały portal: dzisiejsze media w równym stopniu zależą od jakości tekstów, talentu redaktorów, co w umiejętności zbudowania społeczności tak, by ona żyła. Badamy ruch na Spidersweb bardzo uważnie i widzimy, że ludzie spędzają w komentarzach mnóstwo czasu, mówiąc wprost – najwięcej. Jest duża grupa czytelników, która nawet nie czyta tekstów, tylko tytuł, lead, a potem od razu idzie do komentarzy. To też sposób, by czytelnik wracał wielokrotnie do jednego tekstu – bo chce znowu coś skomentować, bo wszedł w dyskusję. A to wszytko, wiadomo, znowu lepsze pozycjonowanie, nakręcająca się spirala. Na swój sposób więc nawet radykalny czytelnik, hejter, jest ważny.
Jesteś pracoholikiem?
Zdecydowanie, ale to mnie napędza. Budowanie marki, strony, dbanie o zasięgi, finansowe kwestie, nie mówiąc o pisaniu. Zdaję sobie sprawę, że jestem zakładnikiem tego wszystkiego, ale trudno. Dla mnie emerytura byłaby najgorszą rzeczą, jaka mogłaby mi się zdarzyć. Co miałbym ze sobą robić? Nie wiem. Ktoś mi mówi – nie masz ustalonych godzin, pracujesz kiedy chcesz, super! Tak, tylko to oznacza, że więcej pracuję. Nawet kiedy zajmuję się dzieciakami, kiedy jestem z rodziną, docierają do mnie informacje ze Spidersweb. Wydaję dyspozycje, odpowiadam na coś, podejmuję decyzje. Nie jestem w stanie powiedzieć: teraz wyłączam telefon, pieprzę to i nie ma mnie trzy dni. Jadę na wakacje? I tak przez kilka godzin dziennie pracuję, nie potrafię tego z siebie wyrzucić. Myślami też jestem w pracy robiąc coś innego. Moja żona jest zła o to, chociaż też już chyba się przyzwyczaiła. Wypracowaliśmy model, kiedy mogę, kiedy nie mogę, ale to prawda: nie potrafię nie pracować. Pracuję zawsze, każdego dnia.
Czy mimo sukcesu na Spidersweb nie spotykasz się czasem z opiniami, żebyś znalazł poważną robotę? Ja robiąc na Weszło i tak w rodzinie ciągle jestem postrzegany jako obibok, bo przecież nie wychodzę z domu do pracy.
O tak, to jest non stop. Przemku, czym się zajmujesz? Jestem blogerem. Wiesz, ja w tym roku skończę czterdzieści lat, więc słysząc to myślą: ale się bumeluje koleś. Stary pryk. Współczuję jego rodzinie.
Leszek Milewski