Choć na piłkarskiej mapie Polski istnieją raptem od dwóch miesięcy, to rozmachu, z jakim wystartowali, mogłoby pozazdrościć im wielu. Na zorganizowaną w sobotę na warszawskim Ursynowie konferencję piłkarską ściągnęli bowiem i fachowców z Polski, jak Piotr Stokowiec, i z Hiszpanii, jak Sergio Navarro, dyrektor metodologii szkolenia w Villareal, ale też specjalistów od przygotowania mentalnego. Jaka idea przyświeca ich działaniu? Z młodych chłopaków zaczynających dopiero swoją przygodę z piłką, ukształtować świadomych, zaawansowanych technicznie, ale i przygotowanych motorycznie oraz mentalnie zawodników, którzy nie będą się bali wskoczyć na głęboką wodę. Po tym, co zobaczyliśmy wczoraj, nie mamy wątpliwości – ten dynamicznie rozwijający się projekt warto bacznie obserwować.
Football Lab to, jak twierdzą sami pomysłodawcy, system szkolenia, którego głównym celem jest stworzenie zawodnikowi optymalnych warunków do rozwoju. Co się za nimi kryje? Nie tylko treningi organizowane wyłącznie pod kątem piłkarskim, ale i w dużej mierze skupione na rozwoju mentalnym dziecka. Współpraca z psychologiem, rozwijanie umiejętności podejmowania samodzielnych decyzji, wyciągania odpowiednich wniosków i szybkie, przytomne myślenie, tak bardzo niezbędne na boisku.
Sobotnia konferencja była jednak nauką zaadresowaną przede wszystkim nie do samych zawodników, ale do trenerów, którzy biorą odpowiedzialność za rozwój swoich podopiecznych. Nic więc dziwnego, że po to, by posłuchać, co do powiedzenia mają wspomniani Stokowiec czy Navarro, przyjechali uczniowie z całej Polski. I ci bardziej rozpoznawalni, jak choćby ekipa z Suwałk z Jackiem Zielińskim na czele czy też Dariusz Dźwigała, i ci mniej. Bo żeby zliczyć liczbę przedstawicieli akademii i szkółek – od Żyrardowianki Żyrardów, przez Huragan Wołomin, aż po ekipy z Małopolski – brakłoby palców u rąk i nóg jednocześnie.
Generalnie cała konferencja podzielona była na dwie części – teoretyczną i praktyczną. Kluczową częścią tej pierwszej był wykład Sergio Navarro, który w dużej mierze stoi za tym, jak funkcjonuje dziś klubowa akademia Villareal, a który zanim trafił na El Madrigal, doświadczenie i wiedzę zbierał pracując w kilku innych klubach Półwyspu Iberyjskiego. To, co wydało się charakterystyczne dla szkolenia w klubie ze wschodu Hiszpanii, to stała interakcja między szkoleniowcem, a zawodnikami. Trenerzy z poprzypinanymi kamerkami go-pro udzielający wskazówek nie tyle podczas przerw w zajęciach, co praktycznie przy każdej sposobności. Prosty przykład – trwa gierka treningowa, skrzydłowy ścina do środka i praktycznie z zerowego kąta ładuje do bramki. Bramkarz popełnia głupi błąd, daje sobie strzelić po krótkim. Zawodnicy grają dalej, ale w międzyczasie młody golkiper odbywa dialog z trenerem – jeszcze na placu analizuje, co zrobił źle, jak powinien się zachować, jak ustawić, jakie wnioski wyciągnąć. I tak sprawa ma się z każdym – poprawki nanoszone są od razu, pomyłki korygowane z miejsca. Mowa tu zresztą nie tylko o tego typu wpadkach, jak ta autorstwa młodego bramkarza, ale też o drobnych korektach, choćby ustawienia.
Czym jeszcze zaskoczył nas Sergio Navarro opowiadając o szkoleniu w Villareal? Choćby tym, w jaki sposób trenerzy działają wokół zespołów młodzieżowych. Normalnym modelem wydaje się zazwyczaj przydzielenie jednego, może dwóch szkoleniowców do danej grupy wiekowej, załóżmy U-12. Na El Madrigal jest nieco inaczej – tam pięciu opiekunów zajmuje się dwoma zespołami. Nie ma wśród nich żadnej hierarchii, nie ma że ten jest pierwszym, a tamten jego asystentem – wszyscy są na równi i mają wzajemnie uzupełniać się pomysłami oraz inspirować. To w założeniu ma wymagać na nich stały rozwój, poszerzanie wiedzy.
Ciekawe jest też wystawianie ocen zawodnikom przez… samych zawodników. Po zajęciach młodzi piłkarze podchodzą do tablicy i recenzują występ swój i swoich kolegów w skali od jednego do czterech. Z obszerną argumentacją, z wnioskami, z pomysłami na to, jak sprawić, by kolejnego dnia namalować markerem nie dwójkę, a choćby trójkę.
Navarro opowiadał ciekawie, ale spore poruszenie na sali wywołał też Paweł Habrat, psycholog sportu na co dzień współpracujący i z piłkarzami, i z reprezentantami innych dyscyplin. Tematem jego wykładu było budowanie pewności siebie wśród sportowców i – jak się okazało – ile osób, tyle definicji tego słowa. Generalnie można było sobie w niezwykle prosty sposób uświadomić, jak wiele zależy w piłce od głowy, od pozytywnego myślenia, od świadomości swoich mocnych i słabych stron.
Te kilka godzin czystej teorii stworzyło fajny obraz elementów, na które nacisk chcą kłaść w Football Lab – technika i umiejętności stricte piłkarskie swoją drogą, ale jednocześnie, a może i przede wszystkim, myślenie. Szybkie, bystre, przytomne i odważne. Sprawne podejmowanie decyzji. Pompowanie samego siebie. I cała reszta, która składa się na sukces, a której zawodnicy, zwłaszcza w tak młodym wieku, niekoniecznie muszą być świadomi.
W międzyczasie swoją prelekcję miał też Łukasz Krupa z firmy InStat, z którym jeszcze zakulisowo zamieniliśmy kilka słów.
– Wasze statystyki to procent celnych podań, liczba wygranych pojedyków i tak dalej, ale jak należy interpretować InStat index, czyli suchą wartość liczbową typu 187 lub 216?
– Jest to narzędzie niezwykle mądrze przemyślane, to algorytm, który na podstawie liczb wykręcanych przez zawodnika wylicza jego końcową ocenę. InStat index należy interpretować tylko w obszarze jednej pozycji i jednej ligi. Jeżeli więc chcemy porównywać go między graczami, to na przykład tylko między lewoskrzydłowymi i tylko z pierwszej ligi. Nie można zestawiać tego wyniku z piłkarzami grającymi w innej klasie rozgrywkowej, nie mówiąc już o innym kraju. Tak jak mówiłem, jest to mechanizm niezwykle przydatny, ale też nie możemy ufać mu w ciemno, bo powinien być raczej uzupełnieniem pozostałych statystyk, a nie wartością, którą kierowalibyśmy się przede wszystkim. Przykładowo: zawodnik w trakcie meczu będzie wyglądał kapitalnie. Gol albo asysta, kilka kluczowych podań, celne dośrodkowania, udane dryblingi i tak dalej. Ale nadchodzi ostatnia minuta meczu, zagrywa do bramkarza, piłkę przechwytuje napastnik i trafia do siatki, 1:1. W naszej ocenie piłkarz zagrał więc przeciętnie, bo co z tego, że tak duża robotę zrobił w ofensywie, skoro przez jeden moment jego dekoncentracji drużyna traci punkty. InStat index tak tego jednak nie zinterpretuje, zaliczy to po prostu jako niecelne podanie.
– W Polsce dużo drużyn korzysta z waszego narzędzia?
– Kilkanaście w ekstraklasie i pierwszej lidze i dwie w drugiej.
– Które dwie?
– Raków Częstochowa i Puszcza Niepołomice.
– Czyli zespoły ze ścisłej czołówki.
– Tak, nasze statystyki pokazują zresztą, że kluby, który korzystają z InStata, w krótszej lub dłuższej perspektywie, wygrywają ligę lub po prostu awans wyżej i generalnie idą do przodu. Posiadając tak konkretne zaplecze statystyczne o wiele łatwiej wyciąga się bowiem wnioski i analizuje grę zespołu. Nie trzeba oglądać kilka razy tego samego meczu, by wiedzieć, któremu zawodnikowi nie za bardzo chciało się biegać, który był rozkojarzony, czy w jaki sposób było nas najłatwiej zaskoczyć i w wyniku jakich błędów straciliśmy bramkę. To wszystko pojawia się w formie ładnego raportu dostępnego dla sztabu szkoleniowego.
Część praktyczna to było już wdrażanie w trening z udziałem młodych chłopców z warszawskiego Ursusa teorii przedstawionych wcześniej. Najpierw zajęcia prowadził Sergio Navarro, który wprowadził chłopców i do prostych ćwiczeń, i do gier treningowych na małej i dużej przestrzeni. Potem stery przejął natomiast Piotr Stokowiec, wcześnie jednak dając wykład poparty materiałami wideo na temat prostych schematów pomagających wykreować na boisku sytuacje bramkowe. Rzecz jasne na przykładzie swojego Zagłębia, które – jak mogliśmy spostrzec – na każdy mecz ma przygotowanych po kilka pomysłów na to, jak zaatakować skrzydłami. Raz z wykorzystaniem napastnika, raz z udziałem „dziesiątki”, środkowego pomocnika, czy grającego wysoko bocznego obrońcy.
Po zakończeniu konferencji porozmawialiśmy też o ogólnych wrażeniach i planach na przyszłość z organizatorami i pomysłodawcami, Łukaszem Budzyńskim i Mariuszem Paszkowskim, oraz Piotrem Stokowcem.
fot. Football Lab
MARCIN BORZĘCKI
SAMUEL SZCZYGIELSKI