Reklama

Strzelanina na uspokojenie. Barcelona demoluje ślamazarne Las Palmas

redakcja

Autor:redakcja

14 stycznia 2017, 19:21 • 3 min czytania 7 komentarzy

Takiego meczu Barcelona potrzebowała od dłuższego czasu. Meczu, w którym mimo gry momentami na pół gwizdka rywal nie miałby absolutnie nic do powiedzenia i w którym Katalończycy bezproblemową przebieżką mogliby nieco podreperować morale. Bez zbędnych frustracji i liczenia na pojedyncze błyski któregoś z zawodników. “Blaugrana” rozegrała dziś bez cienia wątpliwości jedno z najbardziej przekonujących spotkań w tym sezonie. 

Strzelanina na uspokojenie. Barcelona demoluje ślamazarne Las Palmas

A trzeba przecież przyznać, że ekipa Luisa Enrique wcale nie mierzyła się z zespołem, który daje się opędzlować byle komu. Las Palmas było w stanie urwać w tym sezonie punkt Realowi, a kilka dni temu w pucharze mimo porażki w pierwszym meczu napędziło strachu Atletico, z którym wygrało w rewanżu 3:2. Tym razem jednak Kanaryjczycy przez praktycznie całe spotkanie wyglądali, jakby wczoraj srogo popili, a z rana strzelili sobie jeszcze klina. Siły stracili gdzieś po kwadransie, a potem już tylko ślamazarnie snuli się po murawie. “Los Amarillos” w niczym nie przypominali drużyny, która niejednokrotnie w tym sezonie zachwycała finezją i intensywnością. Najlepszy dowód – pierwszy i zarazem jedyny celny strzał dopiero pod koniec drugiej połowy. Strzał, który jednak bardziej niż uderzenie na bramkę i tak przypominał podanie do bramkarza.

A Barcelona? Cóż, z ważniejszych spraw należy odnotować przede wszystkim dwie. Pierwsza – Leo Messi, choć i dziś był bardzo blisko, a rywale przed szesnastką znów uparcie kusili los, tym razem nie dał rady strzelić gola z rzutu wolnego. Druga – z dobrej strony w końcu pokazał się André Gomes, który wyszedł w podstawowym składzie zamiast Iniesty i nareszcie był w stanie pokazać coś więcej niż zwrotność traktora z podczepionym pługiem. To właśnie Portugalczyk zanotował przytomną asystę przy pierwszej bramce Luisa Suareza, a przy odrobinie szczęścia mógł co najmniej raz wpisać się na listę strzelców. Potwierdzeniem dobrego występu – owacja, którą Camp Nou zgotowało mu podczas opuszczania boiska.

Poza tym – raczej spokojna gra na trzecim biegu, od czasu do czasu przyspieszanie akcji i przyglądanie się rozkładowi opuchlizny u rywala. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, “Blaugrana” przy odrobinie większym szczęściu mogła wygrać nawet wyżej niż 5:0. Co jednak spieprzyła popełniająca nieraz b-klasowe błędy obrona Las Palmas, w większości przypadków ratował Varas, który przy strzale z najbliższej odległości Gomesa czy sam na sam Messiego, ratował zespół przed pewnym golem.

No właśnie – w większości przypadków. W tym tkwi słowo klucz. W końcu i golkiper Kanaryjczyków dostosował się poziomem do defensywy, źle wybijając dośrodkowanie Rafinhii wprost pod nogi Messiego. Jakiekolwiek nadzieje gości na dokonanie się cudu zdeptali kilka chwil później najpierw jeszcze raz Suárez, który kapitalnie zakręcił piłkę przy słupku, a następnie Arda Turan, który dobił strzał Urugwajczyka. Dzieła zniszczenia dopełnił zaś Aleix Vidal.

Reklama

Piątka do zera, czas się rozejść. Jedni niemiłosiernie zlani w okolicach Afryki mogą lizać rany, drudzy – szykować już popcorn na jutrzejszy szlagier na Sánchez Pizjuán. Tak czy owak, droga Barcelony do odkupienia win z poprzednich kolejek wciąż jest jeszcze kręta i wyboista.

* * *

Przepychanie niedrożnych rur, obserwowanie topniejącego śniegu, naoczne podziwianie procesu jełczenia masła. Każda z tych czynności byłaby bardziej strawna w odbiorze niż dzisiejsza gra Atletico Madryt. Jak to jednak zwykle bywa w tego typu pokazach siłowania się na rękę, “Los Rojiblancos” koniec końców zdołali pokonać Betis 1:0. Mimo to trzeba powiedzieć, że gospodarze musieli się przy tym napocić. Tak naprawdę przez całe spotkanie ekipa Cholo Simeone nie stworzyła sobie bowiem w zasadzie ani jednej stuprocentowej sytuacji.

Z pomocą musieli więc przyjść sami Andaluzyjczycy – już na początku meczu po mizernym dośrodkowaniu Vrsaljko jeszcze bardziej krzywym wybiciem błysnął Donk, a Gaitán z metra wbił piłkę do siatki. Betis ma jednak pełne prawo czuć niedosyt, ponieważ w ostatecznym rozrachunku wcale nie zaprezentował się na tle Atletico źle. Przeciwnie – gdyby goście w kluczowych momentach zachowali odrobinę zimnej krwi, wcale nie musieli na Vicente Calderón przegrać. Tak czy siak, “Los Colchoneros”, pomijając wątpliwe walory estetyczne zwycięstwa, zachowali przewagę nad Villarrealem, która gwarantuje im utrzymanie po tej kolejce czwartego miejsca w tabeli.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
10
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...