Agnieszka Radwańska zagrała zdecydowanie poniżej możliwości i dość gładko przegrała finał turnieju w Sydney z Johanną Kontą. 10. w światowym rankingu Brytyjka była szybsza, dokładniejsza i co najważniejsze – bardziej zdeterminowana. W pełni zasłużenie wygrała 6:4, 6:2. Sydney było ostatnim sprawdzianem przed ruszającym w poniedziałek Australian Open.
Finał miał dać odpowiedź na pytanie, jak Radwańska wypadnie na tle rywalki z pierwszej dziesiątki światowego rankingu. W tym roku Polka grała sześć spotkań, wszystkie z niżej notowanymi tenisistkami. Wygrała dwa razy z Ying Ying Duan (103. w rankingu WTA), z Soraną Cirsteą (78.), Christiną McHale (43) i Barborą Strycovą (19.). W ćwierćfinale w Shenzen niespodziewanie uległa Alison Riske (39.) w trzech setach. Dziś mierzyła się z będącą w dobrej formie Kontą. Brytyjka tydzień temu dotarła do półfinału w Shenzen, teraz bez straty seta do finału w Sydney. Jeśli dla Radwańskiej miała to być próbna matura przed Australian Open, to niestety ją oblała…
Pierwszy set był jeszcze zacięty. Polka szybko dała się przełamać, ale trzymała dystans: 2:3, 3:4, 4:5. Ostatecznie przegrała 4:6, ale trzeba przyznać, że po walce. Niestety, od początku drugiego seta zobaczyliśmy taką Radwańską, jakiej nie lubimy oglądać: niezadowoloną, poirytowaną, z fatalną mową ciała. Na efekty nie trzeba było długo czekać, błyskawicznie zrobiło się 0:4 i już było wiadomo, że sprawy nie zmierzają w dobrym kierunku. Polka zdołała wprawdzie wygrać dwa gemy, ale na odwrócenie losów meczu było już za późno.
Konta wygrała drugi turniej w karierze i zgarnęła 132 tysiące dolarów. Radwańska za finał dostała 70 tysięcy. Od pieniędzy w Sydney znacznie ważniejsze było jednak budowanie pewności siebie przed Australian Open. To niestety wyszło raczej średnio.
Pocieszać może jedynie fakt, że tuż przed startem turnieju wielkoszlemowego każdy myśli głównie o tym, żeby nie doznać głupiej kontuzji i nie marnować niepotrzebnie sił. Oczywiście, gdy dochodzisz do finału, to chcesz go wygrać, ale nie za wszelką cenę. Radwańska ewidentnie nie grała na sto procent swoich możliwości. Miejmy nadzieję, że w Melbourne pokaże wszystko, co ma najlepsze.
Do pierwszego wielkoszlemowego turnieju 2017 roku trzecia w rankingu Polka przystępuje z bilansem 5 zwycięstw i 2 porażek. Szału nie ma. Jakby tego było mało, już w pierwszym meczu spotka się z kompletnie nieprzewidywaną Tsvetaną Pironkovą, półfinalistką Wimbledonu. I jakby ktoś pytał, tak, jest w tej samej połówce drabinki, co Serena Williams…
JAN CIOSEK