Reklama

Liczę, że dzięki igrzyskom odbiję się finansowo i opuszczę akademik

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

13 stycznia 2017, 12:55 • 13 min czytania 8 komentarzy

Poza sportem jej życiową pasją są podróże. I jedzenie, ale tylko zdrowe: od wielu miesięcy jest weganką. Od zawsze: miłośniczką koni, z którymi czasem… rozmawia podczas zawodów. Oktawia Nowacka to brązowa medalistka z Rio de Janeiro w pięcioboju nowoczesnym. Zdobycie przez nią krążka było dla wielu kibiców sporym zaskoczeniem. Po przeczytaniu tego wywiadu zrozumiecie, że nie wywalczyła go przez przypadek, a dzięki mocnej psychice i tytanicznej pracy.

Liczę, że dzięki igrzyskom odbiję się finansowo i opuszczę akademik

Nie masz wrażenia, że Polacy za rzadko się uśmiechają? Pytam, bo jesteś w tej materii ekspertką. Nie znam drugiego sportowca, od którego biłaby tak pozytywna energia.

Ja lubię się uśmiechać, wyniosłam to z domu. Jestem nauczona przez rodziców, że jeśli spotyka się drugiego człowieka, to warto posłać mu miłe spojrzenie. To przychodzi mi naturalnie. A u nas w kraju rzeczywiście jest mało ludzi, którzy są dla siebie przychylni, na przykład na ulicy. Kiedy byłam w Colorado zauważyłam, że tam nie ma osoby, która nie posyłałaby w kierunku drugiego człowieka pozytywnej energii. W Polsce tak nie ma, ale i tak warto zrobić eksperyment: przejść się po dworze i szczerzyć do ludzi. Większość z nich będzie zaskoczona, ale jednak odpowie tym samym. Wiem, bo próbowałam (uśmiech).

Wielu kibiców myślało, że na igrzyskach w Rio de Janeiro pędziłaś po brązowy medal z bananem na twarzy, a to nieprawda.

Po zajęciu trzeciego miejsca dużo osób mówiło mi: a, ty się śmiałaś podczas biegu, to pewnie nawet nie czułaś zmęczenia. A to przecież nie było tak! Nie pokonywałam kolejnych metrów zadowolona, miałam tylko zaciśnięte z wysiłku zęby, ale w telewizji wyglądało to tak a nie inaczej. Pozytywne emocje poczułam dopiero na ostatnich metrach, kiedy wiedziałam, że nikt nie odbierze mi podium.

Reklama

Emocji szukasz nie tylko w sporcie, ale i w podróżach, które kochasz.

Szukam w nich uśmiechu i prawdy. Lubię obserwować jak zachowują się ludzie będący przedstawicielami innych kultur. Niedawno byłam w Indonezji. Przechadzałam się tam po rejonach totalnej biedy. Wiejskie, małe domki, wokół nich krowy i świnie. Gdyby nie palmy na każdym kroku, miałoby się wrażenie, że to nasza wieś (śmiech). Po podwórku biegały dzieci, na bosaka, w starych ubraniach. Miały ze sobą piłkę i zardzewiały rower, a były przeszczęśliwe. Nie widziałam ani jednego, które by się smuciło. Byłam głownie na Bali, ludzie są tam niesamowicie sprawni. Nie trenują zbyt wiele, ale dużo pracują fizycznie, dlatego też wyglądają dobrze. Mimo nawału pracy, są bardzo serdeczni. Często im mniej ludzie mają, tym więcej uśmiechu chcą podarować. To jest piękne.

Czego można dowiedzieć się o sobie w podróży?

Że w Polsce czasem zapominamy o tym, jak wiele mamy. Martwimy się o to, że nie stać nas na trzeci płaszcz, a przecież wielu ludzi nie może sobie pozwolić nawet na jeden. Ja podczas każdego wyjazdu łapie dystans do świata. Zresztą w Polsce też potrafię to zrobić. Pamiętam jak przed igrzyskami w Rio doznałam kontuzji. Byłam załamana, uważałam, że spotkała mnie tragedia. No a potem przeczytałam gdzieś tekst o rodzicach, którzy zmagają się ze śmiercią swoich dzieci i zrozumiałam, że moje problemy są w takiej sytuacji niczym. Pomyślałam: po co zamartwiać się jakąś chorą stopą? Mam kochającą rodzinę, świetnych przyjaciół, jestem zdrowa, jestem szczęściarą. Jak nie wystąpię na jednych igrzyskach, to zawsze są kolejne. 

Jaka jest twoja wyprawa marzeń?

Nie mam takiej jednej. Moim celem jest podróżowanie w każdym możliwym kierunku. Za rok chcę się wybrać do Peru. Niestety, te moje wyjazdy między sezonami nie trwają dłużej niż trzy tygodnie. Po zakończeniu kariery będzie to wyglądać inaczej. Zaszyję się w jakiejś kulturze na kilka miesięcy, żeby ją lepiej poznać.

Reklama

20161022_062455-768x576

Miałaś w trakcie jakiegoś wyjazdu moment, w którym czułaś zagrożenie?

No właśnie nie. Zdaje sobie sprawę, że nie wszędzie jest bezpiecznie, ale mnie omijały złe historie. Sport i podróże związane z zawodami pokazały mi, że ten świat wcale nie jest aż taki niebezpieczny. Oczywiście: w tych skrajnie groźnych miejscach nie wychodziłam po zmroku.

Spotkałam się za to z sytuacjami niesamowitej uczciwości. W Indonezji wypożyczyli mi samochód bez dokumentów. Uwierzyli, że oddam. Zostawiłam go obcej kobiecie w hotelu, która potem zwróciła auto właścicielowi. Facet mi zaufał, chociaż nie miał nawet mojego numeru telefonu. Niesamowite! O, jeszcze jedna historia. Wypożyczyłam tam rower na dwa dni, zapłaciłam, po tym czasie oddałam. Nikt nie chciał ode mnie żadnego paszportu, dla nich było oczywiste, że skoro coś wzięłam, to zwrócę. Nie wiem, czy w Polsce przeszłyby takie historię, ale czuję, że mógłby być z tym problem.

Twoją idolką jest podróżniczka Beata Pawlikowska.

Jestem zaczytana w jej książkach i blogach, uwielbiam to, w jaki sposób patrzy na świat. Jeszcze nie miałam okazji jej poznać, ale mam nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie. Imponuje mi jako spełniona osoba, która potrafiła odnaleźć szczęście w życiu.

Lubisz pisać? Na twojej stronie widać zapędy literackie, chociażby w formie sprawozdań z podróży.

Sprawia mi to dużą przyjemność, ale tylko wtedy, gdy mam wenę. Co jakiś czas coś mnie natchnie, jakaś głęboka myśl, wtedy siadam przed komputerem. Lubię na wszystko patrzeć filozoficznie, to widać w moich tekstach. Gorzej wychodzi mi jak wiem, że muszę coś napisać, wtedy nie czyta się tego tak przyjemnie. Wy, dziennikarze, nie macie łatwo (śmiech).

Mimo wywalczenia medalu na IO, nie jesteś strasznie rozpoznawalna. Przed spotkaniem z tobą spytałem kilka znajomych osób o Oktawię Nowacką, tylko jedna wiedziała kim jesteś.

Czasem ktoś zatrzyma mnie na ulicy i powie: O, pani Oktawia, czy mogę prosić o autograf? Ale faktycznie nie dzieje się to za często. Dla mnie te rzadkie sytuacje i tak są czymś ciekawym, bo przed Rio nie rozpoznawał mnie totalnie nikt. Wierzę, że to są początki i że ja i moi znajomi rozpromujemy pięciobój nowoczesny, dzięki czemu za kilka lat zdecydowanie więcej Polaków będzie nas kojarzyć. Wiem też, że najlepszą formą reklamy dla mojego sportu są igrzyska. W 2014 wygrałam przecież cały cykl pucharu świata, a prawie nikogo to nie interesowało. Po zdobyciu brązu w Rio oddźwięk był dużo większy. 

Sława to chyba jednak nie jest coś za czym specjalnie tęsknisz.

Nie, mi wystarczy to co mam. Chociaż oczywiście marzy mi się promocja i realizacja wielu projektów związanych z pięciobojem, ale też nie mam czegoś takiego, żeby przymuszać ludzi do mojej dyscypliny. Fajne jest to, że wiele osób poznało mój sport w Rio. Mówili: jakie to fajne!

Pewnie byli w szoku, że dziewczyna, która biegnie nagle się zatrzymuje i strzela do tarczy.

Tak, dokładnie! (śmiech). Chciałabym, żeby więcej Polaków poznało pięciobój. Mogliby ocenić czy im się podoba, czy nie, czy ma przyszłość, czy warto inwestować w tę dyscyplinę. Chcę walczyć o to by mieli taką możliwość, w moim sporcie emocji jest dużo, dlatego warto go oglądać.

To nie jest dyscyplina, z której można wyżyć.

Powiem tak: to zależy na co się liczy. My jesteśmy nauczeni cieszyć się z tego, że dostajemy jakiekolwiek pieniądze. Kiedyś bardzo często pięcioboiści trenowali charytatywnie. W pewnym momencie ich kariery się kończyły, najczęściej po studiach. Ludzie stawali przed wyborem: sport albo praca i rezygnowali z tego pierwszego. Pamiętaj, że nasz związek zapewnia kadrze sprzęt, zakwaterowanie i wyżywienie, więc tak naprawdę nie musimy dokładać do interesu, ale jeśli ktoś w danym roku nie zrobi określonego wyniku, to traci stypendium. Bez niego nie zarabia zupełnie nic, nie mówiąc o tym, że ono i tak nie jest wysokie. Jeśli sięgniesz po medal dużej imprezy drużynowo, masz około tysiąca złotych miesięcznie, przy szczęściu – dwa. 

A sponsorzy?

Pięcioboiści do tej pory ich nie mieli. Jedynym ratunkiem jest wojsko. Mamy w nim kilka etatów, które mogą być wykorzystane. Od kiedy wskoczyłam na jeden z nich, w połączeniu ze stypendium i wspomnianymi wcześniej korzyściami, mogę funkcjonować. Nie powiem, że jestem bogata, to byłaby duża, duża przesada, ale mam chociaż komfort psychiczny.

Ile godzin w tygodniu trenują pięcioboiści? Triathlonistom zdarza się i trzydzieści przy trzech sportach, wy macie pięć, ale i dystanse są nieco krótsze.

U nas jest dużo jednostek treningowych, ale nie są długie. Mamy 3-4 zajęcia dziennie, trwają od godziny do dwóch. Uczymy się łączyć ze sobą różne konkurencje. Na przykład bieg po szermierce, która jest dynamiczna i szybka, nie jest łatwy. Nogi bolą, a trzeba sobie jakoś radzić. Z kolei pływanie przymula, trzeba się po nim mocno pobudzić przed szermierką.

To jest szaleństwo. Startuje 35 osób, każdy walczy z każdym, jak wy się w tym wszystkim odnajdujecie?

Mamy prosty sposób: przechodzimy z planszy na planszy po skosie, każdy zawodnik wie z którą stronę iść, nikt się nie gubi, nie ma korków i pytań w stylu: ojej, z kim teraz walczyć? (śmiech). 

Ciężko jest się wtedy skupić? Tyle walk jedna po drugiej – to musi być uciążliwe, taki sportowy speed dating.

Dajemy radę, ale to są specyficzne starcia: do jednego trafienia. Jeden głupi błąd i po wszystkim. W „normalnej” szermierce walczy się do piętnastu punktów, więc margines błędu jest dużo większy.

Idźmy dalej: jak strzelać do tarczy w trakcie biegu? Kiedy podchodzisz do pistoletu, musisz mieć bardzo wysokie tętno, to raczej nie sprzyja celności…

W moim przypadku nigdy nie jest mniejsze niż 180 uderzeń na minutę, mimo to daje radę. To kwestia umiejętności strzelania podczas wysiłku. Nie jest tak, że błyskawicznie uspokajam oddech, a ręka mi się nie trzęsie, wręcz przeciwnie. Jak jeszcze pot ścieka do oczu, to już w ogóle jest dramat (śmiech). Przeważnie kiedy łapię pistolet, przeładowuje i podnoszę to oddycham, a w samym momencie strzału wstrzymuję oddech, to pomaga złapać stabilizację.

Losujecie konie, na tym można wygrać albo przegrać zawody?

Oczywiście. Zazwyczaj większość koni jest dobrze przygotowana, ale zdarzają się dwa-trzy słabsze, co daje 4-6 przejazdów, przez które poszczególny zawodnik mocno spada w klasyfikacji generalnej. Takie historie przydarzają się każdemu. Ale bywa, że konie nic nie zmienią, bo organizator zapewni dobre. W ogóle to jest tak, że każdy ma dwadzieścia minut i pięć skoków na zapoznanie się z danym koniem. Nie wskakuje na niego od razu i nie rusza na zawody (śmiech).

Dlaczego nie macie swoich?

Pięciobój przestałby wtedy istnieć. Przewożenie tych zwierząt na każde zawody byłoby zbyt drogie i czasochłonne, od strony logistycznej chyba nie do ogarnięcia. 

Na każdym kroku podkreślasz, że kochasz konie. Rozmawiasz z tymi, które ujeżdżasz?

Tak, często. Wiadomo, że koń mnie nie zrozumie, ale wychwyci spokojny ton, a także dotyk, który zapewni mu wsparcie. Wtedy zwierzak przestaje obawiać się osoby, z którą współpracuje, dzięki temu jedzie mi się lepiej.

Jako weganka nie masz myśli, że wykorzystujesz zwierzęta?

Z jednej strony tak, z drugiej konie w naturze i wolnej przestrzeni właściwie już nie występują. Jakby wypuścić te nasze – będące z pokolenia na pokolenie w hodowli – na wolność, nie wiedziałyby co zrobić. Tłumaczę więc sobie, że nie robię im nic złego, że praca z człowiekiem to dla nich naturalna sprawa. Za to nie lubię, gdy konie trzymane są w ciasnych boksach. Albo gdy nie mają możliwości wybiegania się. To wspaniałe zwierzęta, zasługują na to, żeby traktować je godnie. 

Czytałem, że nie używasz bata i do butów zakładasz delikatne ostrogi.

Bacik mam, ale nie służy mi do bicia. Trener często krzyczy: no walnij tego konia!, a ja co najwyżej jestem go w stanie delikatnie pomiziać (śmiech). Nie chcę czynić krzywdy, wystarczy, że zwierzak czuje, iż mam ten sprzęt ze sobą, wtedy przeważnie jest posłuszny.

Rozumem, że skoro nie jesz mięsa, to nie nosisz skórzanych rzeczy?

Te, które miałam kupione przed przejściem na weganizm, zachowały się. Posiadam chociażby buty czy portfele, nie ma sensu tego wyrzucać, niczego to nie zmieni. A teraz naturalnie niczego takiego nie kupuję.

20161029_064221-01-768x432

Zabawne, że po igrzyskach ludzie częściej niż o medal pytali cię o to, dlaczego zostałaś weganką.

Jestem nią od 2,5 roku, wcześniej ten temat nikogo nie interesował, ale po Rio ta kwestia nagle stała się hitem, szczególnie dla dziennikarzy (śmiech). To w sumie fajnie, dzięki temu mogę promować zdrowy tryb życia. Chociaż oczywiście nie zamierzam go nikomu narzucać. Uważam, że każdy ma funkcjonować w zgodzie ze sobą, to najważniejsze, nie ma sensu zmuszać drugiego człowieka do przyjęcia mojego światopoglądu.

Da się zjeść wegański fast food?

Jasne! Są pizze, hamburgery czy hot dogi z parówek sojowych. To taki odłam weganizmu, który dba tylko o dobro zwierząt, ale o siebie to już nie do końca. Ja odżywiam się inaczej, zdrowiej. Nie potrzebuje zastępników mięsa czy sera do tego, by funkcjonować.

Zanim zaczęłaś zdrowo jeść, miałaś wiele problemów z kontuzjami, straciłaś przez nie długie miesiące. Jak to wytrzymałaś? Nie miałaś za dużo pieniędzy, nie chciałaś rzucić pięcioboju w cholerę?

Nie, ale było mi przykro. Miewałam myśli w stylu: tyle czasu na to poświęciłam, zawsze marzyłam, żeby osiągnąć coś w sporcie, a tu nic z tego. Zastanawiałam się, czy dobrze robię zostając w sporcie, czy nie wybrać innej drogi. I wielokrotnie miałam z tyłu głowy myśl, że zakończę karierę. Ale zawsze wygrywało podejście, że muszę zakończyć to, co zaczęłam, dlatego ostatecznie się nie poddałam.

Dla sportu poświęciłaś życie rodzinne. Wyjechałaś z domu mając 14 lat…

Już wtedy wiedziałam czego chce. Byłam nastawiona, że zostanę super zawodniczką, że zwiedzę dzięki pięciobojowi cały świat. Gdy jechałam do Łomianek, to nigdy nie byłam za granicą, poza Czechami i Słowacją, więc perspektywa podróży strasznie mnie kręciła. To mi dawało kopa, to sprawiało, że chciałam być w kadrze.

W akademiku, w którym cię zakwaterowano, nie dochodziło do dantejskich scen?

Działy się różne rzeczy, które mogły rozproszyć od sportu. Ale nie mnie. To kwestia charakteru. Jeśli ktoś ma cel i chce go osiągnąć, to nie jest łatwo zbić takiego człowieka z obranej drogi. Ja byłam mocno zmotywowana. Zdarzali się jednak oczywiście ludzie podatni na siłę otoczenia, którzy kończyli kariery. Mnie nie ruszały teksty w stylu „ona jest dziwna, bo nie chce z nami imprezować”.

Nadal mieszkasz na tych 23 metrach kwadratowych w Łomiankach?

Tak, ale szukam czegoś, żeby się wyprowadzić. Igrzyska były takim potrzebnym kopem do zmian w moim życiu. Liczę, że dzięki nim odbiję się finansowo na tyle, by w końcu się przeprowadzić i funkcjonować na swoim.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że kochasz sukienki i że zajmują większą część twojej szafy. Pytanie: gdzie ona się mieści w tym twoim niedużym pokoiku?!

W akademiku jest przedpokój z wnęką, tam chowam ciuchy. Mam jeszcze taką półszmacianą szafę, rozkładaną, również tam stoi. Część rzeczy jest również pochowana w walizkach. Jedenaście lat temu przyjechałam do tego internatu z dwiema torbami, no ale wiadomo, że przez tyle czasu człowiek troszkę rozbudował swoją garderobę. 

Ciągle żyjesz w tym samym pokoju?

Nie, od trzech czy czterech lat. Wcześniej byłam zakwaterowana piętro wyżej. Miałam też dwuletnią przerwę, kiedy ośrodek przeniósł się na AWF. Nie narzekam na swoje warunki, to w miarę nowy ośrodek, nie jest źle, ale niestety nie ma kuchni. Ani w pokojach, ani na korytarzach.

To jak ty przygotowujesz posiłki?!

W rogu na lodówce ogarnęłam aneks kuchenny, palnik elektryczny i mały piekarniczek. I na tym sobie wszystko przyrządzam. Jak byłam 14-latką, te warunki mnie zachwycały, teraz – kiedy jestem dorosłą osobą – to czasem przeszkadza. 

Odwiedza cię chłopak, czy jesteś singielką?

Mojego serca nie da się już zdobyć! Mam mężczyznę, ma na imię Krzysiek. Jest ze mną na większości zdjęć, więc raczej nie otrzymuję od facetów propozycji randek (śmiech). Dostaje co prawda sporo wiadomości, ale raczej pozytywnych, gratulujących mi medalu, a nie takich w stylu: czy się ze mną umówisz?

Tak zorganizowana osoba jak ty na pewno ma plan na siebie po zakończeniu kariery.

Owszem, moją przyszłość wiążę z podróżowaniem, odkrywaniem nowych miejsc, ale i z pisaniem. Chcę również promować markę „ON – włącz wege”, którą stworzyłam. 

Rozumiem, że zanim do tego dojdzie, weźmiesz udział w igrzyskach w Tokio i spróbujesz tam zamienić brąz z Rio na złoto.

Taki jest plan! Są momenty, kiedy czuję się zmęczona, ale generalnie lubię trenować i jestem pełna zapału. Podoba mi się, gdy pokonuje granicę, gdy dane zajęcia wychodzą lepiej niż rok temu. Mam nadzieję, że przełoży się to na dobry wynik w 2020 roku.

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. FotoPyk i www.oktawianowacka.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...