Było wiele przesłanek by twierdzić, że w lepszej lidze będzie tylko meteorem – tak szybko, jak się pojawi, tak szybko zniknie z karuzeli. Odchodził borykając się z rehabilitacją i mając de facto stracone pół roku. Jasne, niby znamy wiele przypadków piłkarzy, którzy żałowali, że nie odeszli, gdy oferty leżały na stole. Potrafimy sobie wyobrazić jednak o wiele lepszy moment na zmianę otoczenia.
Tym bardziej, że mowa była o drużynie walczącej o utrzymanie, całkiem prawdopodobny był zatem scenariusz, że były legionista szybko wyląduje w League One, co – umówmy się – nie jest szczytem ambicji gościa, który swego czasu dobijał się do pierwszej reprezentacji. Od samego początku pobytu Michała Żyry w Wolves zaczęliśmy się jednak pozytywnie zaskakiwać. Wszystko układało się modelowo (oczywiście do momentu kontuzji), a dokładnie rok temu Żyro ustrzelił swój drugi dublet w karierze.
Dzisiejszy mecz to prawdziwy popis. Załadował bramkę w siódmej minucie, a chwilę później dołożył w trzynastej. Na docenienie zasługuje fakt, że oba gole to nie były jakieś pasztety. Pierwszy – szybka reakcja na to, co się dzieje w polu karnym (przytomne przyjęcie piłki i celny strzał przy słupku). Drugi – wyjście w tempo na pozycję, rajd ze skrzydła i puszczenie piłki między nogami bramkarza. Przy obu trzeba było pokazać klasę, pierwszy lepszy grajek by tego nie udźwignął – tak pisaliśmy o jego jednym z pierwszych spotkań na Wyspach. Egzamin zdał na szóstkę.
Wypaliło przede wszystkim zrobienie z Żyry klasycznej dziewiątki. Kenny Jackett, menedżer Wolves otwarcie podawał w wątpliwość decyzje poprzednich przełożonych piłkarza, którzy widzieli w nim wyłącznie skrzydłowego. Michałowi w pierwszych tygodniach zażarło, ale… no cóż. Najpierw uraz łydki, a chwilę później czysty bandytyzm angielskiego rzeźnika. Nie mamy wątpliwości – za takie wejścia powinna należeć się odpowiedzialność karna.
Skurwysyńskie wejście miało miejsce w kwietniu, Michał wciąż nie wrócił na boisko. Biorąc pod uwagę mnogość wcześniejszych urazów, można dołączyć Żyrę do panteonu największych polskich pechowców…