Przed meczem Polaków z Norwegami Marcin Lijewski powiedział nam coś takiego: Tak długo, jak ta grupa będzie walczyć, to wszystko zostanie im wybaczone. Młodość ma swoje prawa, mogą popełnić błędy. Ale dopóki nie odpuszczą, to będą dla mnie zwycięzcami.
No więc spokojnie możemy to ogłosić: przemeblowana reprezentacja „biało-czerwonych” zdała dziś egzamin. Mimo porażki 20:22 ze Skandynawami w pierwszym meczu mistrzostw świata, zespół Talanta Dujszebajewa nie przyniósł nam wstydu, ba momentami dał powody do dumy.
Po stronie rywali były umiejętności i zgranie, po stronie Polaków: charakter i serce do walki. Przypominamy: w naszej kadrze jest DZIEWIĘCIU debiutantów na turnieju mistrzowskiej rangi. Niektórzy z nich naprawdę dali w Nantes czadu. Taki Marek Daćko przyjął dziś chyba na kole więcej ciosów od przeciwników niż Tymoteusz Świątek w swojej historycznej walce w MMA, a mimo to nie pękł. Tomek Gębala raz rzucił z drugiej linii tak, że prawdopodobnie zabił kibica siedzącego w 27. rzędzie, ale też kilka razy pokazał siłę i precyzję godną Karola Bieleckiego, do którego z racji koloru włosów i pozycji na parkiecie jest porównywany. Gdy raz przypieprzył z 11. metrów nad trzyosobowym murem Norwegów, aż podskoczyliśmy z wrażenia.
Idźmy dalej: w tym sezonie PGNiG Superligi Paweł Niewrzawa wystąpił w zaledwie pięciu meczach. Gdyby nie kontuzja kapitana kadry Mariusza Jurkiewicza, ten nieotrzaskany w obecnych rozgrywkach gracz pewnie nie podniósłby się w spotkaniu z Norwegami z ławki rezerwowych. Uraz „Kaczki” spowodował jednak, że zawodnik Wybrzeża Gdańsk musiał zostać „mózgiem” drużyny. OK, czasem brakowało mu precyzji w podaniach i celności rzutów, ale wybaczamy, bo widać było, że ten gość dałby się pokroić za „Orzełka”.
Najlepiej w polskim zespole wypadli dziś doświadczeni gracze. Adam Malcher broni z numerem „61” na koszulce. Patrząc na jego twarz ktoś mógłby pomyśleć, że to wiek zawodnika Gwardii Opole, ale to złudne wrażenie. Chłopak ma 30 lat, więc jak na golkipera w piłce ręcznej jest całkiem młody. W czwartkowy wieczór bronił na poziomie Sławomira Szmala, który – jak słusznie zauważył na Twitterze siatkarski trener Jakub Bednaruk – wygląda na syna „Yogiego”. Skąd ta ksywka? Malcher na co dzień jest ospały i powolny, zupełnie jak bajkowy miś. Na szczęście między słupkami przeobraża się w skoczną pumę, co dziś kilka razy dobitnie pokazał.
Równie dobrze co Adam zagrał Michał Daszek. Skrzydłowy Orlen Wisły Płock zdobył siedem bramek, a więc ponad jedną trzecią goli rzuconych przez „biało-czerwonych”. Norweską bramkę dziurawił z większą łatwością niż – znów nawiążemy do MMA – Mariusz Pudzianowski oklepał „Popka”.
Żeby było jasne: ten tekst nie ma być hymnem pochwalnym dla zespołu Dujszebajewa. Naprawdę wiemy, że wiele pracy przed nim. Pierwsza uwaga z brzegu: trzeba poprawić grę w przewadze. W pierwszej połowie meczu trzykrotnie mieliśmy na parkiecie siedmiu zawodników przeciwko sześciu rywalom i ani razu nie wyszliśmy z takiej sytuacji zwycięsko! Młodej drużynie brakuje też, co specjalnie nie dziwi, stabilizacji formy. Dowód? W ostatnich dziesięciu minutach Polacy kompletnie stanęli i nie zdobyli choćby jednej bramki!
Polska 2017 ma swoje niedoskonałości, to oczywiste. Jest dużo słabsza od drużyny z igrzysk w Rio de Janeiro tego – tego też nikt nie neguje. Ale najważniejsze, że mimo minusów ci młodzi chłopcy nie pękają na robocie. OK, najpewniej dostaną solidny wpierdziel od gospodarzy imprezy, a zarazem faworytów turnieju, czyli Francuzów. Ale jeśli przeciwko Rosjanom, Brazylijczykom i Japończykom zagrają tak jak z Norwegami, to naprawdę mogą nam na tym mundialu sprawić jeszcze wiele frajdy.
KG
Fot. 400mm.pl