Chyba każdy kiedyś poznał to uczucie. Kosz od pierwszej dziewczyny w gimnazjum. Pierwsza przegrana bójka. Idiotyczna odpowiedź podczas odpytywania przy tablicy. Zawstydzenie, zakłopotanie, może wręcz ośmieszenie. Dziś w rolę uczniaka mylącego bitwę pod Grunwaldem z bitwą o Helmowy Jar wcielił się Roberto Roman “Tito”. Obrońca Granady, którym Marcelo zakręcił jak karuzelą, zajechał absolutnie i doszczętnie, po czym wrzucił piłkę wprost na głowę Cristiano. Akcja lewego obrońcy jest symbolem minionego meczu.
Marcelo did this to somebody’s parent pic.twitter.com/1D83uoAOVf
— Yassine (@TeamKroos) 7 stycznia 2017
Brazylijczyk zadebiutował w Realu dokładnie dziesięć lat temu, 7 stycznia 2007 roku. W dniu jubileuszu zagrał tak, jakby nie był wyjadaczem z 10-letnim stażem, ale pretendentem, który przez 90 minut ma przekonać do siebie nowego pracodawcę. Gość gry na tej lewej obronie nie traktuje jak wysiadywania dupogodzin w pracy, tylko angażuje się we wszystko w co może. Tu rajd, tu drybling, tu chociaż skromna wrzutka w pole karne. A w najgorszym wypadku będzie celebrował gola Casemiro wymierzając mu kolejne “liście” na kark. Był wszędzie, jakby próbował dzisiaj nagrać od razu swoje “Marcelo, the best of 2007-2017”. Swoją drogą, Real miał dziś wielu bohaterów. Kolejny to choćby James Rodriguez, faktyczny strzelec bramki celebrowanej przez Brazylijczyków – jak ulał pasuje tu ukuty przez nas termin: Kolumbijczyk strzelił gola Casemiro.
Efektowności graczom Realu odmówić dziś nie mamy prawa. Luka Modrić grał na swoim poziomie, dostosowywać się do niego postanowili i Isco (dwa gole), i James (asysta, ale przede wszystkim kolejny dobry mecz). Wysyłano ich w hiszpańskich mediach na wypożyczenia po Tottenhamach i Malagach, a nowy rok rozpoczęli z przytupem i zaznaczeniem, że może on należeć właśnie do nich. Przy podobnym rozwoju sytuacji w kolejnych tygodniach może obydwaj zmieszczą się do składu. Dziś zresztą spędzili razem chwilę na boisku, ale pięć minut nas nie zadowoliło. Ich w takiej formie chce się oglądać non stop.
W 90. minucie goście mieli jeden jedyny zryw, gdy mogli uśmiechnąć się na Bernabeu z okazji innej, niż zrobienie sobie przedmeczowego selfie na Santiago. Kravets urwał się i stanął sam na sam z Navasem, nawet w takiej sytuacji jednak Granada nie potrafiła zdobyć honorowego gola.
Inna sprawa, że w drugiej połowie Real i tak leciał na tym doskonale już znanym autopilocie. Wszystko rozstrzygnięte, nie ma co forsować tempa, trzeba zbierać siły na kolejne wyzwania w tej kampanii. Poklepać już tylko dla przyjemności. Nie poobijać się przesadnie. Udało się w stu procentach.
Real Madryt fantastycznie rozpoczął rok i rozgrzewa się na najważniejsze mecze w rundzie. 3:0 w pierwszym meczu, dziś piątka wbita bez słyszalnej zadyszki. Jeśli będzie grał tak dalej, wszyscy rywale – i w Hiszpanii, i w Europie – mogą mieć z nimi tej wiosny potężny problem.