Nie wiem jakim czytelnikiem Weszło jesteś. Może wchodzisz tu pierwszy raz, może spędzasz z nami każdy dzień od kilku lat. Może toniesz w sentymencie do najstarszej z naszych odsłon, może dostrzegasz pełne spektrum zmian, które przeszliśmy. Może uważasz, że oglądamy mecze w szalikach drużyny X, może masz do nas sto innych zarzutów. Ale nawet, jeśli pałasz do nas szczerą niechęcią, to nie możesz odmówić nam jednego:
Na Weszło wierzymy w czytelnika.
Udowadniamy to każdego dnia, każdym ogromnym wywiadem, każdym niebanalnym reportażem, każdym gigantycznym artykułem, każdym ryzykownym eksperymentem. A wy każdego dnia udowadniacie, że to słuszna droga.
W święta opublikowałem wywiad z Radkiem Wojtaszkiem, szachowym arcymistrzem. Wywiad miał trzydzieści pięć tysięcy znaków, czyli zająłby jakieś osiem stron w gazecie, a także dokładnie nieskończoną liczbę slajdów w internetowej galerii. Umówmy się: to był wywiad z kimś szerzej nieznanym, reprezentującym dyscyplinę skrajnie niemedialną. To był wywiad naprawdę duży, na którego lekturę trzeba poświęcić całkiem sporo czasu. I co? I czytaliście tłumnie. W co nie wątpiłem, bo was znam, ale w co, powiedzmy sobie szczerze, wątpiliby w wielu miejscach internetu.
Ja, gdy wchodzę na niektóre duże portale, czuję się traktowany jak idiota. Teksty, których fundamentem zdjęcie kota na Instagramie? Galerie niby o sporcie, a bliższe sercu nawet nie Pudelka, a jego podróbom? Bicie piany w oparciu o plotkę? Pal licho, że to powstaje. Najgorsze, że to właśnie te materiały są promowane, a wartościowe często giną na dnie strony. Aby znaleźć niektóre z nich, trzeba przebyć labirynt bez mapy. De facto lądują od zarania w wirtualnym koszu na śmieci, skazane na niebyt. Znam dziennikarzy innych redakcji, którzy mogliby hurtowo robić fajne rzeczy, ale gdy widzą, jak są ustalone priorytety, w naturalny sposób ich to zniechęca. Znam takich, którym są wiązane ręce, bo musi być tekst pod krawat, na tysiąc znaków, a tak w ogóle to nie wychylaj się. Tej jesieni mieliśmy chyba jakieś apogeum, zogniskowane w galerii “Najsłynniejsi polscy sportowcy jako Popek”. Szczerze współczuję autorowi – może ma niejeden dobry pomysł, ale musi tańczyć, jak mu grają?
Czy przez zaufanie algorytmom jak “Big Data”, które wyświetlą ci informację o psie Lewandowskiego, bo kiedyś obejrzałeś jego bramkę (Lewego, nie psa), czy przez decyzje ludzi – tak to wygląda. Ktoś tam nie wierzy, że ambitniejsze materiały będą czytane, a raczej: wygenerują kliki. Innymi słowy ktoś tam uważa, że przeciętny Polak nie jest w stanie przeczytać dużego i ambitnego tekstu, a wiec nie ma horyzontów, względnie chęci ich poszerzania. Trzeba mu wszystko tłumaczyć łopatologicznie, jak najprostszym językiem, no i naturalnie lubi tylko te piosenki, które już zna.
Innymi słowy, ktoś tam ma mnie za idiotę.
To wrażenie jest potęgowane przez “clickbaitowe” tytuły, których konstrukcję doskonale znacie. Przeglądam wczorajsze: “Barcelona z nowym trenerem? Ma już następcę”. Mocne słowa, prawda? A wewnątrz 589 znaków o tym, że Koeman w sumie by się kiedyś nadawał. “Kapustka zagrał pierwszy raz w tym roku”. Co, wreszcie debiut? Nie, typowe naciąganie – pierwszy w 2017 mecz w rezerwach. Albo totalne enigma: “Najpierw Lewandowski, teraz Fabiański”. O co chodzi? To niezła ekwilibrystyka – Paul Clement, nowy trener Swansea, był wcześniej asystentem w Bayernie.
Dla mnie to nie tylko tandeta, co samobój. Nieustanne wciskanie ludziom kitu, by nie powiedzieć, że mowa o zwyczajnym oszustwie. Nie trzeba tęgiej głowy, by dojść do wniosku, że ludzie się zemszczą. Z zasady przestaną klikać, bo wiedzą jakie jest ryzyko, że zostaną zrobieni w konia. Może nawet – jak ja – zaczną z daleka omijać daną stronę. Poza tym jest druga kwestia, także samobójcza: te portale kompletnie zapominają o czymś, co można na potrzeby chwili nazwać “sztuką tytułu”. Dobry tytuł, mocny tytuł, mający w sobie jakąś siłę, historię, wewnętrzną melodię – o, to jest uczciwy naganiacz. Te portale rezygnują z naturalnego, wywodzącego się z literatury sposobu, a stawiają na grę z czytelnikiem w trzy kubki. Należy zaznaczyć: portale, bo podczas choćby mistrzostw Europy widziałem, jak dziennikarz oddawał materiał z naprawdę świetnym tytułem, a który później był poddawany zabiegom rzeźniczym.
Mówcie co chcecie, powiedzcie, że zieję patosem, że jestem skrajnie nieobiektywny, ale ja, gdy wchodzę na Weszło, widzę nie tylko fajną stronę. Widzę też, że te wszystkie przygnębiające statystyki o spadkach czytelnictwa w narodzie warto wziąć w nawias. Widzę, że największą popularnością cieszą się przecież największe materiały, czasem – mówiąc kolokwialnie – kobyły. Widzę, że chcecie poszerzać horyzonty, że nie boicie się tematów trudnych, materiałów niszowych, poznawania dziedzin, o których wcześniej nie mieliście pojęcia. Jesteście wrażliwi na dobry tytuł, jesteście wymagający, a więc jednak nie zlewa wam, czy tekst przygotował robot w oparciu o algorytm (taką przyszłość prorokuje się sportowemu dziennikarstwu), czy jednak ktoś dopieścił każde zdanie. My to widzimy.
Traktujemy was uczciwie. Jest blokada AdBlocka? Jest. Ile osób, które wyłączyły ją dla Weszło, narzeka z tego powodu? Reklamy, z których żyjemy, dzięki którym macie darmowe treści, nie są inwazyjne. Nic nie zajmuje pół ekranu, nic nie każe się pięć razy wyłączać, nie odpala się samoistnie żaden niechciany biedafilmik, by podbić statystyki video.
Chcecie coś zakulisowego z życia redakcji, co też powie wam, dlaczego macie przed sobą taką stronę, a nie inną? Jedna z rzeczy, którą najbardziej na Weszło szanuję: wolność. Gdy mówię, że jadę w teren do Zgierza, to nie ma pytania po co Zgierz, kogo obchodzi Zgierz, a tak w ogóle jaki Zgierz, skoro to piłkarska pustynia. Te pytania byłyby nawet zasadne, ale zamiast nich jest tylko pytanie, na kiedy materiał będzie gotowy. Jest zaufanie i wolność, o jakiej wiem, że wielu kolegów po fachu może pomarzyć. Być może gdzieś indziej usłyszałbym: daj spokój, nikt tego twojego Zgierza nie przeczyta. Weź lepiej napisz cokolwiek o Lewandowskim, jeszcze dziś nic nie było, a klikalność Lewego dzięki algorytmom jest duża, bez względu na to co napiszesz. Może dziś dyktatura liczb, wejść, klików, nie będzie krwawa.
Żyjemy w erze internetu, nazywać je najistotniejszym medium świata to skrajne niedopowiedzenie. Internet jest kolosalny, zmienił świat tak, jak prąd czy samochód. Z racji jego wpływów, wielkiej wagi nabiera walka o to, jakie treści będą się w nim pojawiać, jakie będą promowane, doceniane. I mówcie co chcecie – uważam, że stoimy po właściwej stronie barykady. Możesz nas nie lubić, możesz omijać szerokim łukiem, może jakiś nasz artykuł rozwścieczył cię do białości, może nawet z uzasadnionej przyczyny. Ale pokazujemy, że można inaczej. Że można coś osiągnąć wiarą w inteligencję czytelnika, a nie traktowaniem go jak bezosobowego generatora klików.
Leszek Milewski