Reklama

Za sesję w CKM-ie płacili więcej niż za medal olimpijski w Atenach

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

04 stycznia 2017, 09:59 • 8 min czytania 19 komentarzy

Karierę zakończyła po cichu, chociaż ma dwa medale olimpijskie i cały wór pozostałych z mistrzostw świata i Europy. W szczerej rozmowie z „Weszło” opowiada, jak zalała się krwią na zawodach, dlaczego bardzo żałuje rozbieranej sesji w CKM-ie, czemu włoskie zawodniczki tłuką się ze sobą nawet poza szermierczą planszą. Sylwia Gruchała – piękna i utytułowana kobieta, która dostała od życia po tyłku.      

Za sesję w CKM-ie płacili więcej niż za medal olimpijski w Atenach

Jakie pamiątki pozostawiła szermierka na pani ciele?

Jesteś chyba pierwszym dziennikarzem, który o to pyta! Pamiętam jak kiedyś w Krakowie – jeszcze na początku lat 90. – siedziałam blisko planszy dopingując walczącą akurat koleżankę. W pewnym momencie, zupełnie przez przypadek, dostałam floretem w sam nos, tuż obok brwi. Siedziałam akurat w siadzie skrzyżnym, odruchowo skuliłam głowę, bo okropnie bolało, a dookoła widać było tylko coraz większą kałużę krwi. Zszywano mnie w szpitalu.

No tak, w końcu sport to zdrowie.

Tak, chyba ten rekreacyjny. Potem, w 2001 roku, miałam uszkodzoną łąkotkę, jednak to było jeszcze nic. Można powiedzieć kosmetyka, chociaż konieczna była operacja. A już całkiem niedawno, kilka lat temu, podczas treningu dostałam trafienie między palce. Miałam ranę kłutą, bo zakończenie floretu weszło mi głęboko między palce. Kiepskie uczucie. Pojechałam do szpitala, a to też dobra historia, bo szczęśliwie miałam samochód w automacie i mogłam jakoś kierować jedną ręką (śmiech). Lekarz powiedział mi, że nie mogę startować, bo rana może się odnowić i będzie problem. Ale i tak wystartowałam. Były akurat jakieś ważne zawody wojskowe, miałam wprawdzie trochę przerwy, ale potem jakoś zakleiłam tę rękę i walczyłam. Uparłam się. 

Reklama

Szermierka bywa nazywana sportem elitarnym, ale nie wierzę, że wszyscy są w niej tacy kulturalni. Sport to jednak nie teatr. Zawodniczki jakoś prowokują się w czasie walki? Maski zasłaniają wasze twarze, można rywalowi trochę nawrzucać.

Kiedyś szermierka była o wiele bardziej szlachetnym sportem. Ale wiadomo, gdzie jest sponsoring i pojawiają się pieniądze, tam każdy chce wygrać, czasami nieczysto. Jednak wydaje mi się, że my, Polacy, jesteśmy dobrze wychowani i prowadzeni, potrafimy grać czysto.

A kto nie potrafi?

Włoszki. One wiedzą, co to znaczy „po trupach do celu”. Nieważne w jaki sposób, oby tylko wygrać. Nie mają żadnej refleksji, kiedy np. wygrywają przez błąd sędziego. Bo ich zdaniem im się to po prostu najzwyczajniej należało. Ja mam zupełnie inną mentalność. Gdybym wygrała walkę jednym punktem, który tak naprawdę powinien zostać zaliczony drugiej stronie, to bym nie czuła, że to była prawdziwa walka. Mnie by to tak nie cieszyło, a mam wrażenie, że Włoszki nie mają z tym problemu. Ale one są tak prowadzone już od dzieciaka.

Zdarzały się prowokacje już na samej planszy lub poza nią, kiedy kamery nie widzą?

Tak. Podczas walki ściągają maski, krzyczą, chcą wpływać na decyzje sędziego. Cały teatr. I na niektórych sędziów faktycznie to działa. Sama, kiedy wychodziłam na planszę, walczyłam zawsze na maksa. Było może przy tym sporo agresji, ale nigdy nie była ona skierowana w drugą osobę. Aż tak wysokiego poziomu testosteronu nie mam, żeby komuś przywalić. Chociaż muszę przyznać, że byłam świadkiem, jak na Pucharze Świata w Salzburgu właśnie dwie Włoszki biły się nie tylko podczas walki, ale i po niej. Jedną z nich była… Valentina Vezzali (sześciokrotna mistrzyni olimpijska – red.). Najzwyczajniej w świecie lały się, chociaż nawet na co dzień występowały w jednym klubie. Poszło chyba o to, że młodsza zaczęła wygrywać ze starszą i to był ból, że chce wskoczyć na jej miejsce. Co potem rzeczywiście stało się faktem, bo młodsza zaczęła wygrywać. Podejrzewam, że napięcie między nimi narastało i narastało, aż w końcu w momencie zawodów, stresu, wszystko to wybuchło. Było tak gorąco, że musiał je rozdzielać trener. Dlatego proszę, nie mówmy, że szermierka jest takim eleganckim sportem. Dzieją się różne rzeczy.

Reklama

Kiedyś napisano o pani „kobieta z jajami”. Co to właściwe znaczy?

Na pewno mam zasady. Nie dam sobie w kaszę dmuchać.

Ale już media weszły pani na głowę. Gdyby mogła pani na dobre wymazać z internetu jedną wybraną rzecz o sobie, co by to było?

(dłuższa chwila zastanowienia) Wywiady, których udzielałam, zawsze były autentyczne. Wszystko, co padło z moich ust było prawdziwe. Inna sprawa, że nigdy nie miałam managera, który by tym kierował, miał wpływ na to, jaki będzie mój wizerunek w mediach. (znów chwila ciszy) Gdybym mogła cofnąć czas, nie podjęłabym decyzji o sesji zdjęciowej w CKM-ie.

Dlaczego?

Bo dzisiaj dochodzę do wniosku, że to nie do końca byłam ja. Kiedyś, gdzieś w życiu, pogubiłam się, dlatego myśląc o tych zdjęciach, czuję pewien dyskomfort. Chociaż nie ukrywam, że można było przy tym zarobić niezłe pieniądze. Sama negocjowałam z CKM-em i wywalczyłam najwyższą jak na tamte czasy gażę za sesję w bikini. Na pewno było to więcej niż dostałam od państwa za brązowy medal igrzysk w Atenach.

Aż tak bardzo potrzebowała pani wtedy kasy?

Z pieniędzmi tak już jest, że raz są, a raz ich nie ma. Przypływają, odpływają, ale zawsze można zasuwać ciężej i je po prostu zarobić. Będę szczera: zawsze miałam luźny stosunek do pieniędzy i kiedy były, to je po prostu wydawałam. A wiadomo: im więcej zarabiasz, tym więcej wydajesz, korci cię strasznie. Szalałam, nie będę mówiła, że nie.

gal_sylwia (45)

Na co wydawała pieniądze młoda gwiazda sportu, z dwoma medalami olimpijskimi na szyi?

Na bardzo wiele rzeczy. Lubię ciuchy, torebki, buty, chyba jak każda kobieta. Nie oszczędzałam też np. przy urządzaniu swojego mieszkania. Nie chciałabym mówić o szczegółach, bo tabloidy zaraz podłapią, ale na pewno inwestowałam w mieszkanie aż przesadnie. Dziś czuję, że chyba spełniałam przez to pewne swoje marzenia z dzieciństwa. W ten sposób także wynagradzałam sama siebie za ciężką pracę, sukces w sporcie.

Kiedy paparazzi byli szczególnie upierdliwi?

Były dwa takie momenty. Pierwszy to udział w „Tańcu z gwiazdami”, po którym bardzo wzrosła moją popularność, mimo że szybko odpadłam z programu. To paradoks, że więcej osób się mną interesowało przy okazji tego programu, niż kiedy zdobywałam medale. A druga sytuacja miała miejsce już całkiem niedawno, kiedy brałam rozwód. Paparazzi byli w sali sądowej, na korytarzu. To było dla mnie i zabawne, i smutne. Człowiek podejmuje właśnie jedną z trudniejszych decyzji w swoim życiu, nie jest mu łatwo, a to wszystko tak bardzo interesuje innych.

Nie było ochoty, żeby podejść, dać w pysk, roztrzaskać aparat? Niektórzy tak robią.

Bywało nerwowo, nie powiem, ale jednak długo miałam z nimi spokój. Przez większość czasu mieszkam w Trójmieście, w Warszawie tylko przez trzy lata, kiedy miałam urlop macierzyński. Długo nie narzekałam, bo sportowcy mają chyba jednak trochę łatwiej niż np. aktorzy. I jestem w stanie sobie wyobrazić, że taka osoba nie wytrzymuje, bo to naruszanie granic. A paparazzi często je przekraczają. Kiedyś jeden z nich schował się za krzakiem i robił mi zdjęcia, podczas gdy jadłam kolację. W końcu nie wytrzymałam i podeszłam do niego, bo chciałam po prostu w spokoju zjeść.

Ręka zaswędziała?

Nie. Stanęłam przed nim i spokojnie, bez agresji, zapytałam: „Czemu pan tutaj siedzi i mnie obserwuje? Czuję niepokój, czy mam zadzwonić po policję?”. I wiesz co? Odszedł.

Moim zdaniem brukowce wiedziały, że mogą podejść blisko, bo długo nie bała się pani o sobie mówić. Może to był właśnie błąd? Może lepiej było powiedzieć „mnie ten świat nie interesuje, nie jestem lalką Barbie”. Przecież nikt nie przystawiał pani pistoletu do głowy zmuszając do pójścia do „Pytania na śniadanie”.

Nie ma nic złego w obecności w mediach, także w takich programach. Wielokrotnie byłam gościem, ponieważ dzięki temu mogłam powiedzieć także o ważnych społecznych kwestiach, czy też o sporcie. Mogłam promować szermierkę. Ja naprawdę w to wszystko wierzyłam. To była i jest część mojej pracy. 

Szermierka pozwala pani teraz żyć bez ciągłego zaglądania na konto? Bo kiedyś powiedziała pani, że „szermierz klepie biedę”.

Bo tak jest. Wielu zawodników, którzy mają potencjał by osiągnąć świetne wyniki, często musi iść po prostu do innej pracy, bo nie są w stanie wyżyć z samego sportu. Ja zawsze w życiu musiałam liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Nie mogłam liczyć na finansowe wsparcie rodziców, dlatego postawiłam wszystko na jedną kartę – sport. Szczęście, że miałam mądrych fechmistrzów, którzy mnie poprowadzili, dzięki czemu przejdę na emeryturę olimpijską. Skończyłam 35 lat i jako medalistka mogę wystąpić o – jak to się pięknie nazywa – świadczenie pieniężne. To spore zabezpieczenie. Jestem w na tyle komfortowej sytuacji, że nie muszę iść do pracy, ale chcę. Dlatego pewnie wkrótce podejmę jakieś wyzwanie, chociaż nie chcę teraz jeszcze głośno mówić konkretnie. W tej chwili, kiedy moja córka idzie do przedszkola, mam trochę czasu dla siebie. Lubię patrzeć, jak rośnie, zmienia się i trudno byłoby mi z tego rezygnować. Dlatego też podjęłam decyzję o zakończeniu kariery.

Wyłącznie dlatego?

Powodów było oczywiście więcej. Nie widzę szansy dalszego rozwoju w sporcie, bo poziom floretu kobiet jest dziś u nas bardzo, bardzo niski i z roku na rok jest coraz gorzej. A to sport walki i wewnętrzna rywalizacja jest szalenie potrzebna. Poza tym zostałam spisana na straty, po urlopie macierzyńskim nie dostałam takie samej szansy, jak inne zawodniczki, które były może młodsze, ale na pewno słabsze ode mnie. Przez to nie miałam szansy zakwalifikować się na igrzyska w Rio.

W Polsce tak już jest, że mówisz szermierka, myślisz Gruchała. Myśli pani, że przez lata pani startów Polacy zrozumieli szermierkę? Czy wciąż tylko gapią się w telewizor?

Wiadomo, szermierka pokazywana jest w telewizji raz na cztery lata przy okazji igrzysk i w tej kwestii niestety niewiele się zmieniło. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, jak szybką i skomplikowaną dyscypliną sportu ona jest. A ludzie nie lubią trudnych rozrywek. Taka piłka nożna, gdzie są dwie bramki i jedna piłka, jest w miarę przejrzysta. A w szermierce wszystko odbywa się w ułamkach sekund. To na tyle skomplikowany sport, że nawet sędziowie są w stanie się pomylić, a co dopiero laicy…

Rozmawiał RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Foto: sylwiagruchala.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

19 komentarzy

Loading...