Jacek Gmoch, Dariusz Szpakowski i duchowny w jednej osobie. To najkrótsza charakterystyka ojca Hilarego Tagliaferro, nomen omen jednego z ojców maltańskiej piłki. W roli trenera miał okazję mierzyć się z Manchesterem United legendarnego Matta Busby’ego. Jako dziennikarz relacjonował osiem mundiali i cztery igrzyska olimpijskie. Piastował liczne funkcje w Maltańskim Związku Piłki Nożnej. Do tego przez cały ten czas sprawował posługę kapłańską. Zapraszamy na wywiad z człowiekiem wielu talentów.
***
Trenerze? Ojcze?
Ojcze. Wszyscy zawodnicy zwracali się do mnie w ten sposób.
Ludzie nie patrzyli krzywo na księdza przy ławce trenerskiej?
Dzisiaj wszyscy na Malcie znają mnie i wiedzą co zrobiłem dla tutejszej piłki. Kibice od początku podchodzili do mnie z sympatią. Gorzej było z innymi księżmi, którzy uważali za skandaliczne łączenie duchowieństwa i sportu. Ale nie przejmowałem się nimi.
Skąd takie zaangażowanie w futbol?
Piłka to pasja, z którą się urodziłem i która towarzyszy mi bez przerwy. Na poważnie zająłem się nią po powrocie ze studiów seminaryjnych w Rzymie, gdzie zrozumiałem jak bardzo futbol podobny jest do nauk głoszonych przez Chrystusa. Pomyślałem, że może to być dobra droga do przekazywania młodym ludziom ważnych w życiu wartości: szczerości, wzajemnego szacunku, praworządności, itd.. Po powrocie do kraju zastała mnie maltańska rzeczywistość lat 60. pełna ostrej walki politycznej. Dzieciaki były od tego daleko i kopały piłkę wspólnie, niezależnie od preferencji politycznych swoich rodziców. Ta ekumeniczna rola piłki sprawiła, że zorganizowałem rozgrywki u-16.
Później przyszła organizacja wydarzeń na większą skalę, ale najpierw była przygoda trenerska.
Znalazłem się w sztabie szkoleniowym Hibernians. Byłem na przemian pierwszym trenerem i asystentem. Po dziesięciu latach poświęciłem się jednak pracy z młodzieżą i kwestiom organizacyjnym, które były w powijakach.
W czasie pracy z Hibs miał ojciec okazję współprowadzić zespół w słynnym meczu z Manchesterem United, prowadzonym wówczas przez Matta Busby’ego.
Angielskie kluby od zawsze cieszą się na Malcie ogromną popularnością, dlatego każda wizyta Anglików staje się dla naszych kibiców okazją do piłkarskiego święta. Na Old Trafford przegraliśmy 4:0, ale to nie oznacza, że u siebie mieliśmy lżej. United przylecieli w pierwszym garniturze, z Bestem, Charltonem, Lawem. To był ten sezon, kiedy sięgnęli po Puchar Europy. Piłkarsko odstawaliśmy, to oczywiste, ale zawsze uczyłem swoich zawodników, że u siebie musimy postawić się każdej drużynie. I udało się, zremisowaliśmy 0:0. Piłka to nie tylko umiejętności i szczęście, ale też pasja i motywacja. Nie godzę się na upokorzenie jakie przeżyliśmy trzy miesiące temu, gdy reprezentacja przegrała 1:5 ze Szkocją. Szkoci nie są dzisiaj tą silną ekipą, którą pamiętam sprzed lat, więc naszym obowiązkiem było nawiązać z nimi wyrównaną walkę.
Zamykając rozdział trenerski, miał ojciec 38 lat. Dlaczego zrezygnował z pracy z piłkarzami i wybrał administrację?
W tamtym okresie nie było u nas żadnej infrastruktury, nie mieliśmy jednego porządnego stadionu. W miejscu dzisiejszego Stadionu Narodowego był poligon, który ostał się po Brytyjczykach. Na nowym stadionie otworzyłem centrum techniczne, dzięki czemu zaczęliśmy pracować profesjonalnie. Założyłem pierwszą szkółkę piłkarską na Malcie w 1972 roku. Dzisiaj mamy czterdzieści cztery szkółki w całym kraju, można powiedzieć, że każda wioska ma zaplecze do szkolenia młodych zawodników. Mamy profesjonalną kadrę administracyjną, odpowiednie struktury i obiekty.
Podniósł się dzięki temu poziom sportowy?
W żaden sposób nie poszło to w parze. Brak nam piłkarskich indywidualności. To zresztą problem, z którym borykamy się nie tylko na Malcie. Problem, mający podłoże społeczno-ekonomiczne. Na naszej wyspie poziom życia bardzo się podniósł. Dzieciaki żyją jak pączki w maśle, mają wszystko czego zapragną. Nie rozwijają swoich umiejętności, bo nie spędzają czasu aktywnie, nie kopią dla przyjemności. Wolą siedzieć przed komputerem czy z konsolą w ręku.
Jak można by odwrócić ten trend?
Najlepsi trenerzy powinni pracować w szkółkach, a nie z profesjonalistami. W ich rękach powinien leżeć rozwój talentów, bo jeśli nie ukształtujemy odpowiednio młodego człowieka, to później nie pomoże nawet najlepszy szkoleniowiec. W okresie wolnym od zajęć szkolnych współorganizuję spotkania z dzieciakami, gdzie staram się zarazić ich piłką. Dzielę się moim doświadczeniem, opowiadam historie o spotkaniach z Pele, Maradoną, Beckenbaurem czy Bestem. Chodzi o to, by żyli futbolem na co dzień, by to było dla nich coś więcej niż kilka godzin spędzonych z boisku w czasie treningów i meczów.
Młodym zawodnikom trudno przebić się w rodzimej lidze. Gra w niej bardzo wielu obcokrajowców, a doświadczeni piłkarze nie wyjeżdżają za granicę i w pewien sposób blokują miejsce nowym graczom.
Przyjeżdżający do nas obcokrajowcy są zwyczajnie słabi. Dobrze zarabiają, a nie wnoszą do ligi niczego, dlatego bardzo nie podoba mi się ta sytuacja. Jeśli chodzi o maltańskich piłkarzy, to zdecydowanie powinni, ale nie chcą wyjeżdżać. Nie lubią dyscypliny, poświęcenia, ciężkiej pracy – a tego wymaga się w innych ligach. Tutaj mają świetne warunki. Treningi są lekkie, Paceville jest pod nosem, mogą dorabiać sobie na pół etatu. Są z rodzinami, mają status lokalnych gwiazd. Pieniądze też ich nie kuszą, bo za ich grę nikt nie zapłaci więcej. Na wyjazd decydują się tylko nieliczni, najambitniejsi.
Na przykładzie polskiej reprezentacji widać, jak ważna jest regularna gra najlepszych zawodników w czołowych ligach europejskich.
Powinniśmy mieć jak najwięcej zawodników w ligach zagranicznych. Podnosiliby swój poziom, zdobywali wiedzę, mieli kontakt z futbolem na wysokim poziomie. Jeśli małe kraje jak nasz, jak Luksemburg, Cypr, Islandia chcą coś osiągnąć, muszą mieć zawodników grających zagranicą. Piłkarze muszą rywalizować z profesjonalistami na co dzień, żeby później nawiązać z nimi walkę w reprezentacji.
Mimo tylu lat pracy na rzecz piłki nożnej nie traci ojciec zapału i wciąż funkcjonuje w środowisku piłkarskim.
W 1990 roku zrezygnowałem z funkcji dyrektora technicznego na Stadionie Narodowym, ale nadal szefuję Młodzieżowemu Związkowi Piłki Nożnej. Czasami zapraszają mnie do telewizji, żebym powiedział coś piłce.
No właśnie, telewizja. Ma ojciec bardzo bogate doświadczenie w tym temacie.
Przez 20 lat przygotowywałem programy sportowe dla maltańskiej telewizji. Kiedyś dziennikarstwo na Malcie oznaczało relacjonowanie wszystkich wydarzeń sportowych, bez względu na dyscypliny. Jako dziennikarz relacjonowałem więc osiem turniejów piłkarskich mistrzostw świata w latach 1970-1998, ale też sześć igrzysk olimpijskich. Brałem też udział w kongresach Międzynarodowego Stowarzyszenia Pracy Sportowej. Myślę sobie, że byłem dość aktywny na arenie międzynarodowej.
Teraz jest więcej czasu na pracę dla Kościoła.
W 2000 roku otworzyłem Kaplicę Milenijną w Paceville. Miejsce może dziwić, a nawet szokować, bo to przecież centrum rozrywki, gdzie króluje alkohol, narkotyki, hazard i inne takie. Ale są ludzie, właśnie tu, którzy potrzebują wyciszenia, szukają spokoju w całym tym zgiełku. Kaplica otwarta jest całą dobę. Można w każdej chwili przyjść, mieć chwilę na modlitwę. Kiedyś po imprezach odwiedzały nas trzy dziewczyny, szukające chwili refleksji. Pewnego dnia poczuły, że są powołane do służby Bogu i wstąpiły do zakonu. Wspieramy zresztą nie tylko duszę, ale i ciało. Mamy grupy wsparcia i 13 specjalistów pomagających w walce z wszelkiego rodzaju uzależnieniami.
Przed meczami modlił się ojciec o zwycięstwo swojej drużyny?
Nigdy. Modlitwa towarzyszy mi całe życie i przed każdym meczem modliliśmy się wspólnie z całą drużyną, ale nie były to prośby o zwycięstwo. Lepiej tego nie robić. Gdybym się o to modlił, a Bóg wysłuchałby moich próśb, Malta zostałaby mistrzem świata! Wierzę w siłę modlitwy, ale Bóg nie dokonuje cudów na zawołanie.
Wielu piłkarzy celebruje zdobycie bramki wskazywaniem na niebo bądź pokazywaniem wizerunków religijnych ukrytych pod koszulką. Co ojciec sądzi o takich gestach?
To sprawa każdego człowieka i jego postrzegania kwestii religijnych. Zawodnik cieszący się w ten sposób pokazuje, że jest świadomy roli Boga w odniesionym sukcesie. Nie zawdzięcza go tylko swojej pracy i uporowi, ale też talentowi, darowi od Stwórcy.
A co z porównywaniem piłki do religii czy wręcz rzeczywistym wyznawaniem futbolu? W Argentynie istnieje przecież kościół Diego Maradony.
Stadiony porównujemy dzisiaj do świątyń, mecze do mszy. Bóg jest obecny gdziekolwiek ludzie się spotykają i przeżywają pozytywne emocje. Kiedy w Budapeszcie odbierałem od UEFA Order Zasługi, powiedziałem w krótkim przemówieniu, że wielu ludzi krytykowało mnie i wytykało, że spędzam więcej czasu na stadionach niż w kościele. Mogło tak być, nie zaprzeczam, ale wierzę, że Bóg jest obecny również tam. Kościół nigdy nie powinien być celem samym w sobie. To tylko narzędzie do kontaktu z Bogiem i osiągnięcia zbawienia. Nie mam nic przeciwko przejęciu przez piłkę funkcji religijnych.
Nie sądzi ojciec, że w dzisiejszej piłce, przesiąkniętej pieniędzmi i pełnej piłkarzy nie zawsze prowadzącymi sportowy tryb życia, ta romantyczna część, dusza futbolu, gdzieś zanika?
Niestety, w sporcie faktycznie jest za dużo pieniędzy i zabierają one wartości, o których tyle mówię. Nie twierdzę, że pieniądze w futbolu są złe. Gdzie byłaby dzisiaj maltańska piłka, gdyby nie wsparcie finansowe ze strony UEFA? Największą trudnością jest jednak odpowiednie zagospodarowanie środków. To ważne zadanie dla FIFA i UEFA, żeby tak dystrybuować finanse, aby wspierać rozwój piłki także w ubogich regionach, a nie skupiać się na już zamożnych. No i oczywiście walka z chciwością ludzi ze środowiska, korupcją i hazardem – to powinien być priorytet.
Miał ojciec okazję oglądać z bliska wiele wielkich turniejów, poznać najlepszych piłkarzy. Kto przez lata kariery pozostawił na ojcu największe wrażenie?
Pele. Wspaniały piłkarz, wielki, ale i skromny człowiek. Nigdy nie był zarozumiały i to mi bardzo imponowało. Z drugiej strony Maradona był bardzo wyniosły. Poznałem go, gdy miał 17 lat i już wtedy okazywał arogancję. Nic dziwnego, że skończył tak, jak skończył. Najważniejsze jednak, że w ogóle miałem szansę z nimi rozmawiać. I nie były to aranżowane spotkania. Kiedyś po prostu szło się do hotelu, w którym stacjonowali piłkarze i jeśli akurat mieli wolne, można było przysiąść się i porozmawiać. A dzisiaj? Kibice odcięci są nawet od zawodników niebędących pierwszoplanowymi gwiazdami.
Jaka jest wiedza ojca o polskiej piłce?
Nigdy nie byłem w Polsce. Piłka zabrała mnie w wiele miejsc, ale tam akurat nie. Jeśli chodzi o Polaków, poznałem papieża Jana Pawła II, kiedy odwiedził Maltę i odprawiał mszę na Stadionie Narodowym. Kibicuję Romie, więc znam Wojciecha Szczęsnego. Śledzę piłkę międzynarodową i Ligę Mistrzów, więc kojarzę też kilka innych nazwisk. Zawsze mieliście dobrych zawodników, ale nie przekładało się to na wyniki reprezentacji.
Rozmawiał Michał Banasiak