Dani Alves. Wzór nowoczesnego bocznego obrońcy – szybki, grający ofensywnie, z dobrą wrzutką i niemal atomowym strzałem. I właśnie przede wszystkim z goli i asyst go kojarzymy, a robota wykonywana przez niego z tyłu schodzi na boczny tor. Nic dziwnego, skoro co jakiś czas pakuje do bramek rywali cudeńka, strzały, których obronić się po prostu nie da.
Dani w 2008 roku dołączył do Barcelony i spędził w niej długich, bogatych w sukcesy osiem lat. W niej wypłynął, strzelił dla „Blaugrany” 14 goli, zazwyczaj pięknych – jak w El Clasico z Realem – i zdobył sześć mistrzostw, cztery Superpuchary Hiszpanii, Copa del Rey także razy cztery, do tego na międzynarodowej arenie po trzy razy: Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwa Świata. Kosmos, na jednej półce wszystkie medale i statuetki mu się nie zmieszczą. Kiedy za 20 lat usłyszymy nazwisko „Alves” w głowie pojawi nam się obraz Brazylijczyka w koszulce Barcelony. Najpewniej z głupkowatą miną, które Dani zwykł robić.
Jednak warto przypomnieć, że na dobre rozkręcał się już w Sevilli. To w niej zaczął zachwycać kibiców z całej Europy swoimi rajdami prawym skrzydłem, to już wtedy zaczynały pojawiać się głosy, że Alves jest „Roberto Carlosem z prawą nogą”. I tam też swoje ugrał, bo na liście wygranych rozgrywek w barwach Sevilli ma Copa Del Rey, Superpuchar Hiszpanii, Puchar UEFA (i to dwa razy) oraz Superpuchar UEFA. No i transfer do Barcy, rzecz jasna. Wcześniej strzelając przeciwko niej takiego gola!
https://youtu.be/LcTBCBb1gqA