Szmuglował piętnaście ton kokainy dziennie do samej Ameryki, na czym zarabiał kilkadziesiąt milionów dolarów na dobę. Był siódmym najbogatszym człowiekiem świata według Forbes. Miał armię sicario, cyngli, gotowych zabić nawet kandydata na prezydenta. Czy może dziwić, że z takimi możliwościami Pablo Escobar przeforsował swoje Atletico Medellin na triumfatora Copa Libertadores? Czy może dziwić, że dokonał tego zastraszaniem, porwaniami, łapówkami, skoro El Patron potrafił bez skrupułów zlecić morderstwo sędziego za nieuznaną bramkę?
To mogła być historia wielkiej hańby, ale jest to historia wielkiego odkupienia. W tym roku Atletico Medellin zameldowało się na Klubowych Mistrzostwach Świata nie tylko jako prawowity zwycięzca Pucharu Wyzwolicieli, ale także klub, który z własnej woli oddał Chapecoense trofeum Copa Sudamericana.
Te same barwy, które miały splamić się wymuszeniem tytułu w 1989, uhonorowano nagrodą gestu fair play stulecia CONMEBOL.
***
Narkotyki, gwiazdy porno, porwania i morderstwa – tak kojarzy się na świecie kolumbijski futbol.
Juan Carlos Metiche.
***
Jestem porządnym człowiekiem, który trudni się eksportem roślin.
***
W błędzie będzie ten, kto myśli, że rozlew bratniej krwi zaczął się w Kolumbii za sprawą Pablo Escobara i jemu podobnych. Spójrzmy w jakich czasach we wsi pod Medellin przychodził na świat mały Pablito: La Violencia. Dziesięcioletnia wojna domowa, nieludzka w swym okrucieństwie. To było zezwierzęcenie: partyzanci zarzynali całe miejscowości, ćwiartowano cywilów, kreatywność tortur dorównywała średniowieczu. Szczególnie zasłużone osobistości traktowano corte florero, czyli wazonem z kwiatami: delikwentowi odcinano kończyny i układano je na korpusie w makabryczny bukiet.
Dwa miliony ludzi emigrowało w tamtych latach z Kolumbii, zginęło około trzystu tysięcy.
Roberto Escobar – brat Pablo – w książce “Księgowy mafii” wspomina, że Escobarów też mało nie wymordowano w bezzasadnej jatce. Partyzanci trafili do ich wsi i zaczęła się masakra. Dzieciaki schowały się pod łóżko, ojciec i matka mieli nadzieję, że chociaż one przeżyją, sobie nie dawali szans. Interwencja wojska przyszła nim “przeszukano” dom farmera i nauczycielki. Wkrótce po tym zajściu, dzieci dla bezpieczeństwa zostały wysłane do babki mieszkającej w Medellin.
Byli zwyczajnymi dzieciakami, kształtującymi się pilnie na uniwersytecie ulicy. Grali całymi dniami w piłkę – pierwsze buty Pablo miały być piłkarskimi – włóczyli się, okazjonalnie łobuzowali. Pablo miał być urodzonym przywódcą od najmłodszy lat. Pierwszy konflikt z prawem? Wybicie szyby radiowozu kamieniem.
Escobar miał łeb jak sklep. Studiował nauki polityczne, interesował się historią świata, doskonale znał poezję, miał wielkie rozeznanie w polityce międzynarodowej. Posiadał wyjątkowy talent językowy – lata później, gdy siedział w zaprojektowanym przez siebie więzieniu La Catedral, zaczął uczyć się nawet chińskiego. Chciał zostać prawnikiem, a później adwokatem. Bratu miał wyznać, że chciałby zostać… prezydentem Kolumbii.
Nie wytrwał, rzucił uczelnię, wszedł na kryminalny szlak, zaczynając od kontrabandy. Z czasem uznał, że to się z wielu przyczyn przestaje kalkulować: duża konkurencja, duże niebezpieczeństwo, a perspektywy średnie. Wszedł na niemal dziewiczy teren – cocaína.
Dziewiczym jak dziewiczym: kokę żuto na tych terenach od tysięcy lat. Już w XIX wieku powędrowała na inne kontynenty, pracę o jej efektach działania pisał Sigmund Freud, była w oryginalnym przepisie Coca-Coli, przeciwbólowych dropsach dla dzieci. Dostała się nawet na do ówczesnej – pozwólcie tak powiedzieć – popkultury: kokainę brał na kartach powieści Arthura Conana Doyle’a sam Sherlock Holmes.
Pablo przewyższał rywali przebiegłością, charyzmą, wizjonerstwem, nigdy nie wahał się też ubrudzić sobie rąk. Gdy Ameryka zakochała się w kokainie, był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu i zebrał żniwo.
W swoim szczytowym okresie 80% kokainy na świecie pochodziła od niego. Dziennie do samej USA eksportował piętnaście ton, na czym zarabiał kilkadziesiąt milionów dolarów na dobę. W 1989 roku Forbes uznał go siódmym najbogatszym człowiekiem świata. Roberto: – I tak nie mieli pojęcia o prawdziwej wielkości jego fortuny. Co roku spisywałem na straty dziesięć procent ukrytych pieniędzy, bo banknoty gniły od wilgoci, padały ofiarą gryzoni albo zwyczajnie gdzieś się zapodziały.
Escobar był miliarderem, którego stać było na wszystko, w całej dosłowności tego stwierdzenia. Dla synka postawił park betonowych dinozaurów. W swojej Hacienda Napoles miał ogromną kolekcję luksusowych motocykli i samochodów. Baseny, tor kartingowy, prywatne lotnisko, pełnowymiarowe boisko, nawet zoo, w którym znalazły się słonie, emu, małpy, zebry, kangur, hipopotamy. Roberto utrzymuje, że papuga Chinchon potrafiła wymieniać nazwiska czołowych kolumbijskich graczy, Pablo nauczył ją też pić whisky.
***
– Po co je kastrować? Zwyczajnie dajcie im żyć.
Carlos Valderrama. Escobar miał cztery hipopotamy: trzy samice, jednego samca. Gdy jego imperium upadło, zbiegły w dzicz. Z czasem stado się rozrosło, dziś jest ich około sześćdziesięciu i potrafią narobić kłopotów lokalnej społeczności. Dorobiły się nawet własnego filmu dokumentalnego “Pablo’s Hippos“.
***
Czasami czuję się jak bóg. Jeśli chcę, by ktoś umarł, ginie jeszcze tego dnia.
***
Plato o plomo.
Srebro albo ołów, czyli: Pieniądz albo kula. Oferta jaką dostawali ci, którzy stali na drodze Escobara.
***
– Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Pabla, wydawało mi się, że stoi przede mną bóg. Miał w sobie niesamowity magnetyzm. Nosił się skromnie, zwykły zegarek, zero złotych łańcuchów czy innych tego rodzaju ozdób, ale wystarczyło, że spojrzałem mu w oczy, a wiedziałem: dla tego człowieka mogę dać się zabić.(…)
Perfekcyjny kryminalista nie ma żony, nie chodzi do kina, na mecze, nie obchodzi urodzin, świąt, niedziel, nie bierze urlopu. Jest kryminalistą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ja taki byłem dla niego. Byłem zdyscyplinowany i pracowity, zabijałem każdego kogo chciał, kiedy chciał.(…)
Pierwszy człowiek, którego zabiłem, był kierowcą autobusu. Pewnego dnia zbyt szybko ruszył z przystanka, wysiadająca kobieta wypadła, uderzyła o ulicę i zmarła. Zostawił ją tam jak psa. Lata później syn tej kobiety został partnerem Pabla w interesach. Zapytał o możliwość zabicia kierowcy, bo nikogo w Medellin nie mogłeś zabić bez pozwolenia Escobara. Pablo przyznał: tak, ten człowiek zasługuje na śmierć.
John Jairo Velasquez Vasquez, pseudonim “Popeye”. Największy morderca w armii El Patron, w której dorobił się rangi generała. Zabił na zlecenie kilkaset osób. Szacowano, że w 1994 w Medellin działało czterystu płatnych zabójców. Najtańsi przyjmowali zlecenia od siedemdziesięciu pięciu dolarów.
***
“Kiedy Pablo kichnie, całe Medellin woła: na zdrowie!”.
***
Domy, które zbudował, jeszcze stoją.
Roberto Escobar.
***
Escobar jest definicyjnym przykładem człowieka dwóch twarzy, człowieka, w którym spotykają się największe przeciwności. Jego syn twierdzi, że Pablo miał ogrom szczerej miłości i troski dla najbliższych, ale zarazem bez mrugnięcia okiem przyznawał im: tak, to ja zleciłem podłożenie bomby w mieście. Roberto: – Dobroć wobec najuboższych stanowiła taką samą część jego osobowości jak skłonność do przemocy.
Rząd Julio Cesara Turbaya, który sprawował władzę w Kolumbii na początku lat osiemdziesiątych, miał bardzo liberalne podejście do karteli. System był tak skonstruowany, by szczególnie nie utrudniać mafii działania. Wyglądało to niemal tak, jakby politycy sami chcieli ogrzać się przy tym samym ogniu, który dawała sprzedaż kokainy, a przy tym widzieli tu szansę dla kolumbijskiej gospodarki.
Pablo z synem przed Białym Domem
Ale Pablo Escobar nie miał litości, gdy tylko władza nastąpiła mu na odcisk. Gdy w 1983 uczepił się go minister sprawiedliwości Rodrigo Bonilla, chwilę później Pablito po prostu go sprzątnął. Gdy śmierć Lena Biasa – drugi w drafcie NBA 1986 – zmieniła optykę Amerykanów wobec zażywania kokainy, a Escobarowi różne służby wypowiedziały wojnę, podjął rękawicę. Wysadzał posterunki, detonował budynki rządowe, terroryzował kraj. O skali jego możliwości najlepiej powiedzą prezydenckie wybory 1990: 18 września 1989, zabity kandydat Luis Carlos Galan. 22 marca 1990, ginie kandydat Bernardo Ossa, a 26 kwietnia Carlos Leongomez. Cesar Gavria, który wygra, przeżył cudem: miał być na pokładzie rejsowego samolotu, który wysadził Pablo, w ostatniej chwili zrezygnował.
Wszyscy kandydaci wspierali pomysł ekstradycji Escobara do Stanów Zjednoczonych.
W zamachu lotniczym zginęło sto dziesięć osób.
Zarazem działał na rzecz najbiedniejszych z rozmachem, jakiego mógł pozazdrościć rząd. Ludzie widzieli konkrety: szpitale, szkoły, domy. Poruszony pożarem w jednej z najbiedniejszych dzielnic, odbudował całe osiedle. Był jak filmowy Don Vito Corleone w Ojcu Chrzestnym: każdy mógł do niego przyjść za potrzebą, a on pomagał rozwiązać problemy. Kupował za to lojalność, która spłaciła się choćby wtedy, gdy USA zażądała jego ekstradycji. W cuglach wygrał wybory do senatu, czym zyskał immunitet.
Większość uważa jednak, że w jego działaniach wobec biedoty nie czaiło się wyłącznie kunktatorstwo – pseudonim El Patron zobowiązywał, nie wziął się znikąd. Pamiętajmy też, że był miliarderem: czym dla niego było osiedle domków albo szpital?
Obraz Fernando Botero
Albo siedemdziesiąt pięknych, oświetlonych boisk rozsianych po całym Medellin. Dzieciaki z ulic przenosiły się na piękne miniaturowe stadioniki. Kartel urządzał turnieje, które nie tylko dawały autentyczną frajdę najmłodszym, nie tylko odrywały całą społeczność od codziennego znoju, ale były swoistym dzikim systemem szkolenia, na którym zyskiwał Atletico Nacional, którym władał Pablo.
“Tak zwany narkotykowy boss, tak zwany terrorysta. Poznałem jego serce i wiem, że jest szlachetne” – tak powiedział o Escobarze sam Rene Higuita, który za Pablo trafił do więzienia, bo pośredniczył dla niego w przekazaniu pieniędzy za okup. Higuita był jednym z wielu kolumbijskich piłkarzy, którzy nigdy nie rozwinęliby skrzydeł bez kokainowych baronów. Rene widział w Escobarze ojca, później brata. Widział człowieka, któremu zawdzięcza wszystko, a który zawsze był wobec niego fair.
Ktoś taki jak on, Rene z biedoty, nie powinien mieć szans na wielkość, ale Pablo stworzył dla niego wyrwę w systemie. Być może dlatego niektórzy nazywali Escobara “El Mágico”. Byli tacy, którzy nie mieliby domu, gdyby nie wykraczając poza ekonomię zabiegi Pabla, którzy nie otrzymaliby opieki lekarskiej, edukacji, szansy na swój biznes, na godne życie.
***
Przedmioty można zastąpić, żony i dzieci nigdy.
Pablo kochał żonę – poślubił ją mając 27 lat, ona miała 15. Kochanki oczywiście jednak również miał, Popeye zaczynał od bycia ochroniarzem jednej z nich.
***
Wyobraźcie sobie Ustaw Ligę przeniesione do rzeczywistości. Wybieracie swoją jedenastkę ligowców, kumpel drugą, a potem wszyscy się zjeżdżają i wychodzą na boisko. Tak bawił się Pablo. Zapraszał do siebie konkurencyjnych baronów, wyznaczali składy niemal jak na w-fie, tylko mając do dyspozycji nie swoją klasę, a całą Kolumbię. Potem rozpoczynał się mecz o milion dolarów. Żaden piłkarz nie wspiął się na takie wyżyny lekkomyślności, by kiedykolwiek odmówić.
Czasem przyjeżdżali poimprezować, pogadać – Escobar miał wielką wiedzę o futbolu. Potrafił godzinami wyczerpująco i wnikliwie rozmawiać o piłce. Czasami takie wizyty kończyły się meczami zawodowców na bossa i jego ludzi. Oscar Parejo wspomina takie starcie:
– Był prawonożnym lewym pomocnikiem. Grał naprawdę nieźle, miał pojęcie o piłce. Krył go Alvarez i miał najgorszą robotę na świecie: jeśli nie starałby się dość, Pablo uznałby to za brak szacunku. Jeśli zagrałby za dobrze, ryzykował ośmieszenie szefa.
Maradonę kolumbijskie kartele kusiły jeszcze zanim wyjechał w wielki świat. W 1979 bracia Orejuela oferowali trzy miliony dolarów za pół roku gry Diego w barwach America Cali – Maradona miał już jednak kontrakt z Barceloną. W 1991 na grubo opłacany sparing w więzieniu Escobara jednak się skusił.
Takiego więzienia nikt nigdy już mieć nie będzie. La Catedral było efektem dealu z rządem: Escobar podda się karze, da się uwięzić, w zamian Kolumbia nie wyda go Amerykanom. Tam trafiłby do zwykłej celi, tutaj natomiast sam zaprojektował sobie willę, wybrał nawet swoich “strażników”. Normalnie rządził stąd kartelem, miał luksusowe warunki. Maradona:
– W życiu nie widziałem piękniejszych kobiet. I to niby było więzienie! Escobar powiedział, że podziwia mój styl gry, a także identyfikuje się ze mną, bo również wyrósł z biedy, by później osiągnąć sukces.
***
“Ludzie żartują, że najbezpieczniej na ulicach Cali jest podczas meczu Ameriki, bo wszyscy kryminaliści są wtedy na meczu”.
***
Błyskawiczny rozwój kolumbijskiej piłki był powiązany z narkopieniędzmi. Wszyscy na to pozwalaliśmy. Wszyscy braliśmy w tym udział. Teraz wszyscy mamy coś do ukrycia.
Juan Jose Bellini, były prezes kolumbijskiej federacji piłkarskiej.
***
W Kolumbii mówiono, że każdy baron narkotykowy musi mieć trzy rzeczy: piękność w sypialni, kolekcję samochodów w garażu,= i klub piłkarski. To, że mogli prać w ten sposób pieniądze, był najmniej istotnym czynnikiem. Po pierwsze – w kraju, gdzie piłka nożna to religia, gdzie jest to sposób na oderwanie się od rutyny, a nawet na dotknięcie wielkości, klub piłkarski był klubem do serca. Dałeś ukochanym przez krajanów barwom sukces, jesteś bohaterem.
Po drugie, ci goście kochali futbol tak samo jak reszta narodu, to były ich zabawki. Przecież nie daje frajdy chomikowanie forsy w piwnicy – trzeba na coś ją wydawać. A na cóż można lepiej spożytkować pesos, jak na utarcie nosa konkurencyjnemu bossowi?
Po trzecie, jak rosyjscy oligarchowie wchodzący w piłkę, szefowie karteli widzieli w tym szansę na zmianę statusu. Prestiż, bycie kojarzonym z czym innym, niż rozwałka i dragi, a także dołączenie do śmietanki towarzyskiej.
W konsekwencji w latach osiemdziesiątych w kolumbijskiej lidze większość drużyn należała do mafiosów. Najpoważniejszymi graczami na przestrzeni lat byli Escobar i jego Atletico Nacional, Jose Gonzalo “El Mexican” Rodriguez i jego Millonarios, ale także bracia Orejuela w Americe de Cali.
Nasza skorumpowana Ekstraklasa lat dziewięćdziesiątych w porównaniu wygląda niewinnie: owszem, w Kolumbii toczył się nieustannie taki sam zakulisowy poker o wpływy, o graczy, o sędziów, ale w przypadku błędu uczestnicy mogli zapłacić nieporównywalnie większą karę. Sędziowie co kolejkę stawali między młotem, a kowadłem, byle decyzją mogli rozjuszyć ludzi przyzwyczajonych do zabijania. Arbiter mógł zarobić krocie, ale równie dobrze mógł zarobić kulkę.
Tak też się stało w 1989 po meczu Atletico – America. Przez pierwsze pół dekady America trzęsła rozgrywkami. Wygrała pięć razy mistrzostwo, trzy razy doszła do finału Copa Libertadores – bracia Orejuela stworzyli potentata. Potentata nie tylko boiskowego, bo lepiej od innych umocowali się w środowisku sędziowskim, a także w CONMEBOL, gdzie mieli swojego uczynnego człowieka, Teo Figosalinasa, co zdradził po latach w książce syn Gilberto Orajeuli.
Bracia mieli opinię dżentelmenów, którzy wolą przekupywać, niż zastraszać. Pablo był hojny, Pablo pomagał biedakom, ale zarazem był najkrwawszy z nich wszystkich. Po 2:3 z Americą u siebie w 1989, co przekreślało szanse Atletico na tytuł, wydał wyrok śmierci na sędziego Alvaro Ortegę. Bracia Orejuela, choć tak głęboko wsiąkli w futbol, nigdy nie posunęliby się tak daleko.
Mistrza w 1989 nie przyznano, federacja przerwała rozgrywki. Ale w Copa Libertadores drużyna Escobara parła do przodu, aż do finału z paragwajską Olimpią Asuncion. 0:2 na wyjeździe, 2:0 u siebie (jedna z bramek to samobój), a potem horror w karnych. Osiem serii jedenastek, cztery obronione przez Higuitę, wreszcie sukces. Pablo z trybun oglądał, jak jego Atletico zostaje pierwszym kolumbijskim klubem z Pucharem Wyzwolicieli. Może braci Orejeula nie dogonił w liczbie trofeów, ale to on zdobył klejnot w koronie. To najważniejsze, o którym od lat marzyli.
Do dziś mówi się: właśnie dlatego, że Pablo był bardziej bezwzględny, dopiął swego. To był brakujący element, którego nie mieli bracia. Bezsprzecznie Atletico miało pakę, 6:0 z Danubio w półfinale żaden sędzia by nie wydrukował. Ale Armando Perez miał być rok wcześniej porwany, by przekazał środowisku: kto będzie gwizdał przeciw Atletico, zostanie zabity. Argentyński arbiter Juan Bava przyznał po latach, że usłyszał słynne “srebro albo ołów”, dostając milion dolarów, zarazem będąc trzymanym na muszce. Przekonywał w ESPN, że Nacional wygrał ostatecznie jego mecz sam, ale gdyby był remis w dziewięćdziesiątej minucie… sam strzeliłby decydującą bramkę prosto w okienko.
Rok później Atletico musiało powtarzać ćwierćfinałowy mecz z Vasco, bowiem Daniel Cardellino “sprzedał” Escobara – opowiedział wszystkim o groźbach i korupcji. Kara? Wyrzucenie z rozgrywek? A skąd – powtórka meczu, Nacional wygrywa i przechodzi dalej. W półfinale wyrzuciła ich dopiero stara znajoma: Olimpia Asuncion. Oczywiście po karnych.
Cardellino wkrótce został otruty.
***
Król może być tylko jeden.
***
Jeśli rząd myślał, że śmierć Pablo Escobara zakończy wojnę z kartelami, grubo się przeliczył. Silny El Patron zapewniał ład w podziemiu, jego brak – wielką i krwawą wojnę o wpływy. Po 1993, kiedy Escobara dopadli w Medellin (to bardzo zaskakujące, ale zdołał wcześniej zbiec z własnego wiezienia), zrobiło się tylko gorzej. Powszechnie w Kolumbii uważa się, że Andres Escobar nigdy nie zostałby zabity, gdyby Pablo żył. Andres miał zupełnie inną osobowość, ale cieszył się wielkim szacunkiem bossa.
Kto ma żyłkę hazardzisty może zaryzykować stwierdzenie, że Kolumbia miałaby o wiele większe szanse na Puchar Świata z Pablito trzymającym podziemie za twarz.
Pamiętajmy: El Cafeteros mieli nieprawdopodobną pakę. Zmietli rywali podczas eliminacji, Argentynę potrafili obić w Buenos Aires 5:0. Byli błyskotliwi, zgrani, mieli polot, ale i nowinki taktyczne po swojej stronie – już wtedy Higuita grał jako sweeper keeper.
Jest taki wymowny wywiad z Andresem w filmie dokumentalnym “Escobarów dwóch”. Mający za chwilę iść do Milanu zawodnik mówi tuż przed rozpoczęciem mundialu w USA: – aby wygrać, musimy się skupić tylko na boisku.
Tymczasem jak mogli, skoro nieustannie byli pod olbrzymią presją, nie mająca wiele wspólnego z boiskiem? Czy można dziwić się słowom Freddy’ego Rincona “sraliśmy pod siebie ze strachu”, skoro w anonimowych telefonach grożono, że ich dzieci zostaną zabite, a żony zgwałcone? Czy nie czulibyście się jak w horrorze, gdyby w waszym pokoju hotelowym ktoś przeprogramował TV tak, by wyświetlić groźby? Asprilla: – Nieustannie dzwoniliśmy do naszych rodzin. Policja ich pilnowała non stop. Nasze umysły zaprzątało mnóstwo zmartwień, których nie powinniśmy mieć przed meczem.
Na mecze Kolumbii kartele postawiły ogromne kwoty u bukmacherów. Jakby tego było mało, konkurujące ze sobą mafie rozgrywały gierki wewnątrz szatni – zależało im, by grali ich ludzie, aby wypromowali się i dało się ich sprzedać za wielkie pieniądze. Maturana musiał ulec i zrezygnować z wystawienia Gabriela Barrabasa Gomeza, bo usłyszał, że jeśli ten zagra, wszyscy piłkarze zostaną zabici. Gomez po tym zdarzeniu z miejsca skończył karierę.
Klęska na mundialu, późniejsze morderstwo Andresa Escobara pod klubem Padua (zabójca miał krzyczeć “Gol! Gol! Gol! za każdym razem, gdy strzelał) były tylko upiorną konsekwencją. Można założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że Pablo zapewniłby reprezentantom spokój, z nim u sterów podziemie było bardziej przewidywalne, by nie powiedzieć – zdyscyplinowane.
Jedyny samobój w karierze Andresa Escobara
Na pogrzeb Pabla przyszło sto dwadzieścia tysięcy ludzi. W trumnie owinięto go w flagę Atletico Medellin.
Po latach jego legenda zdaje się tylko rosnąć, a postać fascynować coraz bardziej. Ma swoje murale w Medellin, koszulki z jego wizerunkiem to zarejestrowana marka, powstają trasy turystyczne jego śladami, seriale o nim biją rekordy popularności. Jak o Elvisie przez lata krążyła plotka, że tak naprawdę żyje i ma się dobrze. W 2006 ekshumację, która między innymi miała położyć kres takiej gadaninie, transmitowała telewizja.
Wielu zniesmacza swoisty kult Escobara. Rodrigo Lara Restrepo, córka zabitego w 1984 ministra sprawiedliwości:
– Jaki to wysyła przekaz? “Idź i zostań kryminalistą, bo w ten sposób możesz zarobić szybko i wydobyć rodzinę z nędzy”.
Na grobie Pablo Escobara znajdował się napis “Tu spoczywa król”. Rząd kazał go wymazać.
***
Lepszy grób w Kolumbii niż cela w Ameryce.
***
Copa Libertadores zdobyte przez Atletico Medellin w 1989 było tak śmierdzące, że Milan poważnie rozważał odmowę gry z klubem Escobara.
La Gazetta pisała w 1989: “Handel narkotykami to nie jest sprawa polityczna, to zagrożenie dla całego świata. Rezygnacja z meczu w Tokio byłaby bardziej wartościowa niż jakiekolwiek zwycięstwo”. Ostatecznie zagrali, a Rossoneri po dogrywce wygrali 1:0.
Escobar napiął mięśnie i skradł wtedy Copa Libertadores. Byli dobrzy, ale nie tak, by wygrać bez nacisków. Skok był pamiętny, jest symbolem roli narkofutbolu w rozwoju piłki kolumbijskiej, ale wciąż pozostaje skokiem i jedną z najbardziej wstydliwych kart w historii CONMEBOL.
Tegoroczny tytuł dla Atletico Medellin nie był więc zwykłym sukcesem, a odkupieniem. Katharsis. Patrzcie jak przechodzimy grupę bez straty gola. Jak pokonujemy Huracan, Rosario, Sao Paulo, a na koniec bijemy sensacyjnego finalistę: Independiente del Valle. Maleńki klubik z Sangolqui w Ekwadorze, który ma wyjątkowo osobliwą galerię trofeów: ekwadorska druga liga w 2009, wicemistrzostwo Copa Libertadores w 2016.
A przecież Atletico miało tego roku szansę na dublet. Puchar Wyzwolicieli kończy się latem, od września do grudnia grane jest Copa Sudamericana. Tu także wytarli podłogę rywalami i tu również czekał na nich niespodziewany finalista: Chapecoense.
Co się stało później, wszyscy niestety wiemy. Co pozostało? Oddać hołd. Tak wyglądało Atanasio Girardot w Medellin w dniu, w którym miał odbyć się meczu.
Jaki kontrast: ćwierć wieku wcześniej parli po międzynarodowy puchar wszelkimi sposobami, nawet najbrudniejszymi z brudnych, a teraz go oddali w honorowym geście. Tak jakby dzisiejsze porządnie zarządzane Atletico pokazywało: zobacz Pablo, osiągnęliśmy to co ty, ale uczciwie, da się. Zobacz Pablo, można odnieść sukces będąc przyzwoitym, mając kodeks moralny, zdając test z etyki w dniu próby.
Może i dzisiaj przegrali w KMŚ z Kashimą Antlers 0:3 i nie zmierzą się z Królewskimi. Ale co z tego? Odkupili honor swoich barw, są też uniwersalną inspiracją dla całej odradzającej się Kolumbii.
Leszek Milewski