Do Realu Madryt trafiają zazwyczaj najlepsi zawodnicy globu. W historii Królewskich zapisali się także Polacy. Polacy – w liczbie mnogiej – bo nie tylko Jerzy Dudek grał w Madrycie. W 2007 roku do trzeciej drużyny madryckiego klubu trafiło nasze trio: Kamil Glik, Krzysztof Król oraz Szymon Matuszek. Według Hiszpanów najlepiej zapowiadał się ten ostatni. Porozmawialiśmy z nim i poznaliśmy kulisy transferu trzech Ślązaków na obrzeża najlepszej drużyny XX wieku. Dlaczego Co powiedział o nim słynny Michel? Co łączyło, a co dzieliło go z Gutim? Dlaczego teraz nie widzimy go obok Modricia w środku linii pomocy na Bernabeu?
W „Himno del Real Madrid” Jose de Aguilara jest mowa o weteranach oraz nowicjuszach. Pierwszą grupę – w roku 2007 – stanowili chociażby Fabio Cannavaro, Raul i Ruud van Nistelrooy. A drugą? Glik, Król i Matuszek. Polacy trafili wtedy do piłkarskiego raju, ziemi obiecanej dla piłkarzy. Zamieniając poprzednie życie w Wodzisławiu, gdzie na liście najatrakcyjniejszych miejsc jest pewie budka z kebabem na przygodę w jednym z najbardziej pożądanych do życia miast Europy, pełnym rozrywki Madrycie. Ale mimo uroków miasta, najważniejsze było to, co miało się dziać na jego obrzeżach w Valdebebas, gdzie jest położone centrum treningowe Realu.
ZAREJESTRUJ SIĘ NA BETSSON.COM I OGLĄDAJ EL CLASICO ZA DARMO!
Wszystko zaczęło się od Wodzisławskiej Szkółki Piłkarskiej. Futbolu uczyli się tam jednocześnie Matuszek, Glik, Król oraz Kamil Wilczek. Wyróżniali się, więc szybko zrobili krok do przodu. Król podążył własnymi ścieżkami, a pozostała trójka przeniosła się do Silesii Lubomia i niespodziewanie szybko z juniorów została przekwalifikowana na seniorów. Rozwiązano sekcję młodzieżową i zmodyfikowano pierwszą drużynę, do której trafiło kilkunastu nastolatków. Zdecydował o tym prezes i jednocześnie trener – Janusz Pontus.
– Mecze z rówieśnikami wygrywaliśmy po 10:0, co było pozbawione sensu i żeby się rozwijać zaczęliśmy grać w seniorach. Zabawnie to wyglądało, bo wiadomo, że w niższych ligach liczy się siła i trudno zliczyć faule, a nasza drużyna była złożona z mizernie prezentujących się na tle przeciwników, pryszczatych nastolatków. To nie było łatwe, bo brakowało trochę centymetrów, ale nauczyłem się wtedy ostrej gry, która na mojej pozycji jest potrzebna – opowiada Szymon Matuszek, od początku występujący jako „szóstka”. – Nasz prezes robił różne interesy, m.in. w Hiszpanii. Nawiązał tam kontakt z ludźmi prowadzącymi klub Unión Deportiva Horadada i wysłał do nich swojego syna, który także z nami grał. Poleciał, był błyskotliwym napastnikiem i strzelał tam masę goli, dzięki czemu działacze Horadady przyjechali do Polski zobaczyć mecze naszego klubu. Spodobaliśmy się na tyle, że oprócz bagaży zabrali z powrotem trzech zawodników – mnie, Kamila Glika i Krzysztofa Guta, który nie gra już w piłkę. Na miejscu okazało się, że dajemy radę, więc po krótkim czasie wrócili do Polski licząc, że w Lubomii odkryli kopalnię talentów. W pewnym momencie na testach w Horadadzie było kilkunastu zawodników Silesii i językiem hiszpańskiej szatni stał się polski.
SKORZYSTAJ Z ZAKŁADU BEZ RYZYKA W TRAKCIE EL CLASICO – 30 PLN DLA NOWYCH GRACZY, 15 DLA OBECNYCH!
Ostatecznie została tam trójka: Matuszek, Glik, Wilczek. Ślązacy w UD Horadada radzili sobie bardzo dobrze. – Myślę, że w tamtejszej 3 lidze mocno się wyróżnialiśmy. Wiadomo, jak wygląda gra w Hiszpanii – szybkość, technika, finezja. My nie mieliśmy z tym problemów, a do tego wprowadzaliśmy z Glikiem coś nowego. Agresywność, dużo walki siłowej, dobra gra w powietrzu, bramki strzelane po stałych fragmentach – to im się spodobało.
Na tyle, że prowincję Alicante regularnie zaczęli odwiedzać skauci z najlepszych klubów – Valencii oraz Realu Madryt. Aby oglądać Polaków, specjalnie przylatywali także Anglicy. – Obserwator z Realu bardzo ostro działał, żeby nas ściągnąć. Wcześniej dostaliśmy oferty z Liverpoolu, Valencii i Charltonu, ale Królewskim zależało najbardziej, byli konkretni. Nasz transfer był nadzorowany przez Michela, legendę Realu, który zajmował się koordynowaniem całej akademii. Opiekował się każdą drużyną z wyjątkiem pierwszego zespołu.
Nastał czas na kulminacyjny moment hiszpańskiej przygody. Matuszek i Glik przenieśli się do Madrytu, dołączył do nich kolega z wodzisławskiej szkółki, Krzysztof Król. – Kiedy zobaczyliśmy ośrodek w Valdebebas przecieraliśmy oczy. Real to kosmiczny poziom, niepojęta infrastruktura. Zawodnicy mają tam wszystko, cokolwiek zechcą – mają to zaraz podane pod nos. Trafiliśmy do piłkarskiego raju!
Czy młodzi Hiszpanie nie patrzyli na nich jak na wrogów? W końcu na ich teren przyjechało trzech chłopaków z obcego kraju, bynajmniej nie dla towarzystwa, a po to, żeby zabrać im miejsce w składzie Królewskich. – Nie byli bojowo nastawieni. Ale chociaż wydawali się sympatyczni, to też…dziwni. Postrzegali Polskę jako zacofany kraj, myśleli, że po ulicy spacerują białe misie. Nie wiedzieli nawet, że Polska leży w Europie! Rozumiałem to w przypadku Nigeryjczyka, którego mieliśmy w szatni. Jego nieświadomość była wytłumaczalna, ale sądziliśmy, że ludzie z rozwiniętego kraju mają większą wiedzę o świecie. Do tego zapamiętałem ich jako obrzydliwych leni. Nic im się nie chciało! – śmieje się Sajmon. Ale lenistwo tamtejszych wyszło Polakom na dobre. Koledzy z szatni nie mówili po angielsku, więc byli oni zmuszeni do szybszej i dokładniejszej nauki hiszpańskiego.
Chociaż trio grało w trzeciej drużynie, to bezpośredni kontakt z gwiazdami pierwszego zespołu był częsty. Żeby trafić do ośrodka w Valdebebas trzeba przejść długą odległość, więc gracze Realu „zgarniali” juniorów po drodze i dowozili do centrum treningowego. – Moim najlepszym kumplem i jednocześnie współlokatorem był Javi, kuzyn Gutiego. On, mimo że nas widział, nigdy nie zatrzymał się, żeby zaproponować podwózkę. Mało tego, potrafił przejść obok kuzyna i nawet się nie przywitać. Javi bardzo na niego narzekał, łączyły ich przecież więzy krwi, ich matki były siostrami. Nie wiem czemu, ale Guti się do niego nie przyznawał, wstydził się brata. To dla mnie nie do pomyślenia, bo mam dużą rodzinę, a na Śląsku bardzo dbamy o dobre relacje z krewnymi – opowiada Matuszek.
A jak było z Polakami? Byli młodzi, trafili do wielkiego miasta, najlepszego klubu świata. Czy Madryt ich nie wciągnął? – Nie było o tym mowy. Widząc na co dzień gwiazdy pokroju Raula czy Cannavaro byłem świadomy, jak wiele muszę pracować, żeby im dorównać. Co dwa tygodnie oglądałem na żywo Galacticos na Santiago Bernabeu, to była wielka motywacja. A co z pieniędzmi? Nie myślałem jeszcze o odkładaniu, dobrze żyliśmy. Dostawaliśmy na rękę po kilka tysięcy euro. Dla nastolatków to duże pieniądze, ale popatrzmy, co dzieje się po paru latach – siedemnastoletni Martin Odegaard kasuje w Realu jakieś pół miliona euro rocznie!
Wspomniany wcześniej Michel z trójki Polaków najbardziej doceniał właśnie Matuszka. Mówił publicznie, że uznaje go za najbardziej perspektywicznego ze sprowadzonego trio. A nie jest to pierwszy lepszy obserwator futbolu, tylko wychowanek Realu, który w białej koszulce występował przez 20 lat. W pierwszej drużynie rozegrał ponad 400 spotkań, do siatki rywali trafił aż 97 razy. Do tego uczestniczył w dwóch mundialach, Euro i został królem strzelców Pucharu Europy w 1988 roku. Niewielki jest w stolicy Hiszpanii odsetek kibiców, który nie poznałby tego pana na ulicy. – Wspominam go, jako bardzo sympatycznego człowieka. Troszczył się o młodych, doradzał. Czułem się bardzo doceniony, kiedy Michel mnie wyróżnił, choć myślę, że wpływ na to miał fakt, że byłem najmłodszy.
Także polscy trenerzy zaczęli na mnie patrzeć, gdy dowiedzieli się, że trafiłem do Realu. To robiło wrażenie, więc trafiłem do reprezentacji U-19 do trenera Dziubińskiego. Grałem z Tomkiem Kupiszem czy Grześkiem Krychowiakiem. Z „Krychą” mieszkałem nawet w jednym pokoju, ale nie złapaliśmy bliższego kontaktu. Nie był tak otwarty, jak dziś chociażby na Łączy Nas Piłka. Pamiętam, że graliśmy mecz – chyba z Niemcami, ale tu nie mam pewności – i trener wystawił mnie w środku pomocy, a Grześka na stoperze. Poszedł do trenera, powiedział mu, że nie przyjechał specjalnie z Francji, żeby grać w obronie i chce przesunięcia do przodu. Trener na to przystał, podszedł do mnie i powiedział, że jednak nastąpi zmiana – ja idę na środek obrony, a „Krycha” na moje miejsce. On wybił się najbardziej z tamtej reprezentacji, teraz na tym samym poziomie jest Kamil Glik. W sumie, wiele nas łączy, graliśmy ze sobą w aż pięciu klubach. Po opuszczeniu Madrytu trafiłem do Jagiellonii, a po roku znów spotkałem się z Kamilem, tym razem w szatni Piasta. Poza tym pochodzimy z jednego miasta, obaj urodziliśmy się w Jastrzębiu Zdroju i zdarza nam się wpaść na siebie podczas urlopu i chwilę pogadać. Za to w Realu grałem z Nacho Fernandezem, Jose Callejonem i Parejo. Callejon nie wyróżniał się wcale, był szarakiem, a widzimy, gdzie jest teraz. Za to Parejo od początku wymiatał, był świetny. Tworzyliśmy parę środkowych pomocników. Byli też Ruben De la Red i Esteban Granero. A właśnie! Był też u nas Javi Hernandez, który ostatnio przeszedł do Górnika Łęczna. Parę tygodni temu dostałem do niego numer, zadzwoniłem, żeby się spotkać, ale powiedział, że oddzwoni. No i faktycznie to zrobił, tyle, że grubo po północy, było śmiesznie:
– Hola Szymon, przyjeżdżaj do mnie, mamy przerwę reprezentacyjną, wyjdziemy gdzieś.
– Fajnie, fajnie, ale pierwsza liga nie ma przerwy, gram jutro mecz i mnie obudziłeś, Javi!
Teraz, po dziewięciu latach Real Madryt jest już historią – pozostał jedynie w CV. I to dosłownie, bo Szymon stracił wszystkie pamiątki z Hiszpanii. – Zepsuł mi się komputer i niestety nie udało się uratować archiwum. Zostało dosłownie kilka zdjęć w barwach Realu.
ZAREJESTRUJ SIĘ NA BETSSON.COM I OGLĄDAJ EL CLASICO ZA DARMO!
Z perspektywy czasu uważa, że nie wykorzystał świetnej szansy czy raczej nie urodził się z takim potencjałem, żeby grać w najlepszym klubie na świecie? – Nikt mnie o to nigdy nie spytał, zasadne pytanie. Czy miałem odpowiednio duży talent, żeby tam zostać… Pasuje tutaj słynny piłkarski frazes „boisko zweryfikowało”. Widzimy, gdzie jestem teraz i widocznie nie było tam dla mnie miejsca. Jednak oczywiście nie żałuję tego wyjazdu, to byłaby głupota. Gdyby nie wyjazd do Madrytu byłbym zupełnie innym zawodnikiem, człowiekiem po części też. Dziś mecze Realu oglądam w telewizji, widzę Cristiano, Ramosa czy wspomnianego Nacho, z którym grałem… Minęło już kilka lat i oswoiłem się z rzeczywistością. Czasem mam myśli, czy gdzieś tam na murawie Santiago nie znalazłoby się miejsce dla Matuszka. Oczywiście nie byłbym taką gwiazdą jak Ronaldo czy Bale, bardziej wyrobnikiem jak Nacho, przez lata jego rola się nie zmienia. Jest rezerwowym, ale zawsze kiedy wskakuje do składu potrafi zastąpić Ramosa czy Pepe. Od wielu lat jest członkiem pierwszej drużyny, zalicza występy w Champions League i zdobywa kolejne puchary.
A co dalej, co z życiem po Madrycie? – Wyjazd do Hiszpanii to fantastyczny kawałek mojego życia. Cały czas jestem kojarzony z tym, że byłem w Realu. Wiem, że tam nie wrócę, ale nadal staram się wycisnąć z piłki jak najwięcej. Pierwszy krok to powrót do Ekstraklasy z Górnikiem. A potem… trudno mówić o reprezentacji, ale chyba każdy piłkarz o tym marzy. Zresztą wiesz, że jedno powołanie już dostałem? Franciszek Smuda wysłał kiedyś omyłkowo faks – zamiast do Matuszczyka z Koeln, do Matuszka z Gliwic. Oczywiście szybko się wyjaśniło, że to błąd, nie zdążyłem pojechać na zgrupowanie.
SAMUEL SZCZYGIELSKI
SKORZYSTAJ Z ZAKŁADU BEZ RYZYKA W TRAKCIE EL CLASICO – 30 PLN DLA NOWYCH GRACZY, 15 DLA OBECNYCH!