Reklama

Przyinterzył, czyli zagrał na kilkanaście procent swojego potencjału…

redakcja

Autor:redakcja

02 grudnia 2016, 14:26 • 5 min czytania 0 komentarzy

Inter Mediolan to według wielu klub przeklęty. Po prostu. Od lat dziewięćdziesiątych, czyli z obecnej perspektywy „od zawsze”, klub na długie lata wpada w pułapkę wiecznej przebudowy – kupna wielu zawodników z nazwiskami, którzy nie gwarantują gry adekwatnej do swoich wypłat. Nawet kilka lat dominacji w wyniku afery calciopoli, zwieńczone w najpiękniejszy możliwy sposób – triumfem na całym kontynencie – nie przyniosło odmiany. To był tylko trwający kilkanaście, może kilkadziesiąt miesięcy piękny rajd, zakończony tak jak wiele innych w historii Mediolanu – spektakularną kraksą z Rafą Benitezem za kółkiem.

POSTAW NA GOLA ICARDIEGO, WYGRAJ 285 ZŁ ZA POSTAWIONE 100!

Przyinterzył, czyli zagrał na kilkanaście procent swojego potencjału…

Kto pamięta te wszystkie momenty, gdy Inter „już za chwileczkę” miał zdominować Serie A, a miesiąc później całą Europę? Przecież to był klub, który dwa razy z rzędu pobił rekord najwyższych transferów, ściągając do siebie Ronaldo, mniej więcej w okresie największego błysku przed mistrzostwami świata we Francji oraz Christiana Vieriego, znanego wówczas jeszcze z taśmowo zdobywanych goli, a nie strojenia fochów. Łącznie ponad 50 milionów funtów, w erze „przedgalaktycznej”, gdy taką forsę zaczęło pompować też kilka innych klubów. Moratti wrzucał w klub chore kwoty, ale w bonusie Mediolan otrzymywał też jego słynny brak cierpliwości. Karuzela trenerska pędziła, kolejni piłkarze przychodzili i odchodzili, szybko okazało się, że nad Interem wisi fatum – kapitalni piłkarze w doskonałej formie byli zawsze tuż przed transferem na San Siro, albo tuż po ich oddaniu dalej.

Paul Ince, Diego Simeone, Paulo Sousa, Roberto Baggio, Ronaldo, Andrea Pirlo, Clarence Seedorf, Christian Vieri, Edgar Davids, Luis Figo, nawet Gabriel Batistuta. Galeria sław, która przewinęła się przez Inter mogłaby spokojnie robić za panteon największy piłkarzy przełomu tysiącleci. Ale cóż z tego, skoro wypożyczony do Mediolanu „Batigol” w 12 meczach strzelił dwa gole? Skoro w światowej stolicy mody zepsuła się nawet tak niezawodna strzelba – jak można było tam cokolwiek zbudować?

Inter zaczął wreszcie realizować założenia swoich właścicieli palących dolary w klubowych piecach dopiero wówczas, gdy cały włoski futbol stanął na głowie. Pierwsze mistrzostwo zostało przyznane, a nie wywalczone, w kolejnych zaś mediolańczycy walczyli już nie z Juventusem czy z AC Milan, ale z własnym słabościami, jako zdecydowani faworyci wyścigu pozbawionego najszybszych koni. Zwycięzców jednak nie wypada sądzić, a już na pewno nie warto wypominać im okoliczności, biorąc pod uwagę jaki smród ciągnął się za tymi, którzy z tych rozgrywek zostali wyeliminowani za karę. Zresztą, w klubie nastały rządy Jose Mourinho, a „The Special One” poprowadził ich do triumfu już nie tylko w Serie A, ale też w Lidze Mistrzów, z „pełnoprawną” konkurencją, po zwycięstwach nad Chelsea, Barceloną i Bayernem.

Złamanie klątwy towarzyszącej klubowi od lat? A skąd. Dziś już wiemy, że to przede wszystkim kunszt ówczesnego Mourinho, trenera w tamtym okresie pozostającego półkę wyżej nad konkurentami, a nie żadne odczarowanie murów. Wystarczyło, że Portugalczyk opuścił Mediolan, zresztą z wzruszającą sceną pożegnania z Marco Materazzim…

Reklama

…i wróciły wszystkie stare problemy.

Karuzela trenerska? Jest. Po dwóch trenerach w sześć lat za kadencji Manciniego i Mourinho, teraz w sześć lat wykręcono znów szalony wynik dziewięciu szkoleniowców.
Obiecujący zawodnicy grający poniżej potencjału? A jakże. Fredy Guarin, Antonio Cassano, Alvaro Pereira, Lukas Podolski.
Goście, którzy naprawdę wielką piłkę zaczęli grać po opuszczeniu Mediolanu? Wymieńmy dwa nazwiska: Coutinho, Kovacić.

W Interze nie brakuje jakości, wielu z zawodników z pewnością odnalazłoby się w największych meczach Europy, na największych stadionach i w największych drużynach. Icardi, Perisić, Banega czy Candreva – przed sezonem układając na papierze możliwe jedenastki Nerazzurri można było zastanawiać się, czy to nie jest najpoważniejszy kandydat do pogoni za Juventusem. Tym bardziej, że w bramce cuda wyczynia jak co sezon Samir Handanović.

I nic. Dupa zbita.

Doszło do tego, że „przyinterzyć” można używać wobec każdego papierowego faworyta, który nie potrafi poradzić sobie ze słabszym rywalem. Jak dwukrotnie z Hapoelem Beer-Szewa w Lidze Europy. Jak u siebie z Palermo, Cagliari czy Bologną, jak ze Spartą Praga w Czechach… Listę kompromitacji można by wydłużać, a koniec końców nawet bardzo udane mecze – jak środowy z Fiorentiną, w którym Inter prowadził 3:0 po 19 minutach – zamieniały się w dygotki, gdy grające w osłabieniu „Fiołki” kilkakrotnie marnowały okazję na strzelenie gola na 3:3. Słabo grają – jeśli w ogóle grają – Medel i Kondogbia, Jovetić ani razu nie wychodził w pierwszym składzie, Joao Mario w dziesięciu meczach ma tylko jednego gola i jedną asystę. Ranocchia stał się symbolem obrońcy-statysty, którego jedyna aktywność na boisku to pomaganie rywalom w dostarczeniu piłki w pole karne Interu. Listę zawodów – czy to w pojedynczych meczach, czy ogółem w pierwszej części sezonu – można by ciągnąć i ciągnąć.

Reklama

Efekty tej kiepskiej dyspozycji to absolutna kompromitacja w Europie, gdzie Inter z żenującymi trzema punktami w pięciu meczach zamyka tabelę grupy K bez szans na awans do wiosennej fazy pucharowej. Ale i w lidze nie jest lepiej. Pięć porażek w czternastu meczach, 21 punktów w dorobku – lider z Turynu jest już o 12 „oczek” z przodu, ale co gorsza – mediolańczykom odjeżdża nawet podium. Zamyka je lokalny rywal, AC Milan, utrzymując osiem punktów przewagi nad sąsiadami.

Jeśli Inter chce z tego sezonu jeszcze cokolwiek wycisnąć – dziś już nie może sobie pozwolić na wtopę. Tym bardziej, że ich rywalem jest inny regularnie zawodzący tygrys z papieru – Napoli, świeżo po pogubieniu punktów z Sassuolo, które na Weszło opisaliśmy jako „zagranie typowego Interu”. Zakładając, że osłabieni brakiem Arkadiusza Milika (to naprawdę widać, odsyłamy do naszej analizy ze środy) neapolitańczycy znów będą mieć problemy ze zdobywaniem goli – szczególny ciężar ląduje na barkach Mauro Icardiego. Napastnik i kapitan, ostatnio skonfliktowany z kibicami, których objechał w swojej autobiografii, jako jedyny nie zawodzi i regularnie strzela.

Czy dziś znów ukłuje? Betsafe płaci za jego gola po kursie 2,85, sprawdźcie sami W TYM MIEJSCU. Ogółem jednak zdecydowanym faworytem mimo wtopy z Sassuolo pozostają gospodarze – zwycięstwo Interu jest wyceniane po kursie 4,45. Czy to może dziwić?

Biorąc pod uwagę ostatnie 25 lat w wykonaniu mediolańczyków – nie może.

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...